Reklama

Mam 35 lat, od sześciu lat jestem żoną Jakuba. Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu w Warszawie. Na początku miało być tymczasowe, zanim „zaczniemy planować przyszłość”. Tyle że nigdy nie zaczęliśmy. Nie mamy dzieci. Ja chciałam. On mówił: „jeszcze nie teraz”, „to nie ten moment”, „najpierw stabilizacja”. A potem przestał mówić w ogóle. Gdy wracałam do tematu, unikał mojego wzroku. W końcu przestałam pytać. Zmęczyłam się. Nasze życie stało się wygodne, przewidywalne. Śniadania, praca, powrót, kolacja, serial. Czasem rozmowa. Zwykle o rachunkach.

Pracuję w administracji dużej firmy. Nudne papiery, kawa z automatu, te same twarze. Czasem mam wrażenie, że moje życie toczy się beze mnie. Że oglądam je z boku. Na tenisa zapisałam się spontanicznie. Zobaczyłam ogłoszenie na drzwiach klubu sportowego. Nie miałam rakiety ani kondycji. Ale chciałam poczuć, że żyję. Przez godzinę w tygodniu mogę być kimś innym – spocona, zmęczona, uśmiechnięta. Tam, na korcie, nikt nie pyta, dlaczego nie mam dzieci. Ani dlaczego wieczorem jem kolację w ciszy z mężem, który dawno przestał mnie całować. Nie chcę tak żyć. Ale nie umiem z tego wyjść.

Na początku tylko graliśmy

Michała poznałam przypadkiem. Jak to zwykle bywa z rzeczami, które zmieniają wszystko. To był czwartek. Miałam zagrać z jakimś mężczyzną, którego wcześniej nie widziałam – zapisał się przez aplikację. Ale nie przyszedł. Już miałam się zniechęcona zbierać do domu, gdy podszedł do mnie facet w granatowej bluzie z rakietą w dłoni.

– Cześć, nie masz z kim grać? Ja też nie. Może zagramy razem? – zaproponował.

Był wysoki, z kilkudniowym zarostem. Nie wyglądał na sportowca, raczej na mężczyznę, który kiedyś nim był, ale potem życie go trochę przygniotło. Jak mnie. Zgodziłam się.

Na początku było sztywno. Ale po kilku wymianach zaczęliśmy się śmiać. Kiedy niechcący uderzyłam piłkę w siatkę, teatralnie padł na kolana i krzyknął:

– Ratuj mnie! Tak się nie da wygrać!

Zeszliśmy z kortu spoceni, zmęczeni, dziwnie zadowoleni. Usiadłam na ławce, on przyniósł nam wodę.

– Michał – wyciągnął rękę. – Rozwodnik z odzysku. Dwoje dzieci. Trochę rozbity, ale wciąż walczący.

– Wiktoria – uśmiechnęłam się. – Mężatka na papierze, zagubiona emocjonalnie. Też próbuję się pozbierać.

– To może pogramy co tydzień? Nawet jeśli nie wygramy, przynajmniej będzie z kim pogadać.

Nie wiedziałam wtedy, że właśnie zaczęła się gra, której nie da się zakończyć tylko wynikiem.

Zbliżaliśmy się coraz bardziej

Zaczęło się od grania. Cotygodniowe mecze. Śmiechy. Głupie żarty. Michał miał cięty humor i taki sposób patrzenia, że czułam się jak ktoś wyjątkowy – choć przez większość tygodnia czułam się jak mebel. Po kilku spotkaniach zaproponował kawę po meczu.

– Słuchaj, kawa nic nie znaczy. Ale jeśli nie wypijemy jej razem, to może znaczyć wszystko – mrugnął.

Usiedliśmy w małej kawiarni przy klubie. Gadaliśmy dwie godziny. Potem zaczęło się regularnie – mecz, a potem kawa. A potem raz odwołałam kort, bo padało, a on napisał: „To może kolacja zamiast tenisa?”. Przyjechał po mnie. Powiedziałam Jakubowi, że koleżanka ma urodziny.

Michał nie naciskał. Po prostu był. Słuchał. Mówił o swoich dzieciach, o rozwodzie. O tym, jak żona wyprowadziła się do innego miasta i zabrała ze sobą wszystko, łącznie z częścią jego tożsamości. Mówił to cicho, bez żalu. Miał w sobie spokój, którego zazdrościłam.

W końcu zaprosił mnie do siebie. Nie od razu doszło do czegokolwiek. Siedzieliśmy na kanapie, piliśmy wino, oglądaliśmy film. Kiedy położył mi rękę na udzie, nie odsunęłam się. A potem już nie było odwrotu. Po pierwszym razie leżeliśmy długo w ciszy. Czułam jego skórę, jego oddech.

– Wiktoria – szepnął. – Myślałem, że nie potrafię już kochać. A potem poznałem ciebie.

Nie odpowiedziałam. Czułam jednocześnie ciepło i strach. To, co robiłam, było niewybaczalne. Ale też… było prawdziwe.

Test pokazał mi trudną prawdę

Zaczęło się od porannego zmęczenia. Zrzuciłam to na stres. Później przyszły mdłości. Kręciło mi się w głowie w metrze, nie mogłam patrzeć na kawę. To, co zawsze ratowało mnie w pracy, nagle przyprawiało o wstręt.

Któregoś dnia, stojąc nad zlewem w biurze, poczułam nagłe uderzenie ciepła i musiałam się podeprzeć. Koleżanka spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Wiktoria, ty coś ostatnio bledziutka jesteś. Wszystko w porządku?

– Pewnie ciśnienie. Albo zima mi nie służy – uśmiechnęłam się słabo i zamknęłam się w toalecie.

Wyjęłam z torebki test ciążowy. Kupiłam go wcześniej, niby „na wszelki wypadek”, ale już wtedy czułam, że to nie jest przypadek. Usiadłam na zamkniętej klapie toalety, patrzyłam, jak pojawia się druga kreska. Czerwona. Wyraźna. Bez żadnych wątpliwości.

Serce zaczęło mi walić. Brzuch ścisnęło. Patrzyłam na test, jakby to był wyrok. Albo… cud. Sama już nie wiedziałam. Zostawiłam go na parapecie, umyłam twarz zimną wodą. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Byłam jak zamrożona.

W domu jeszcze bardziej unikałam rozmów z Jakubem. Michała też zaczęłam trzymać na dystans. Pisał, dzwonił, ale ja nie umiałam odpowiedzieć. Co mu powiem? „Pamiętasz ten wieczór? Nasze wino, nasze ciała? Zasiałeś we mnie nowe życie. I teraz nie wiem, co dalej”. Zawsze chciałam dziecka. Ale nie w ten sposób. Nie w tajemnicy. Nie z kimś innym.

Wszystko zmierzało ku jednemu

Zadzwoniłam do Michała późnym wieczorem. Odebrał niemal od razu.

– Wiktoria… myślałem, że zniknęłaś – powiedział cicho. – Wszystko w porządku?

Musimy się spotkać. Dzisiaj. U ciebie – odpowiedziałam. Nie pytał więcej.

W jego mieszkaniu pachniało mandarynkami i czymś ciepłym, jakby piekł chleb. Ale nie przyszłam tam po ciepło. Usiadłam, nie zdejmując płaszcza. W dłoni trzymałam test. Podałam mu go bez słowa.

Patrzył na niego długo. Nie mówił nic. Nie pytał, czy to jego. Nie uciekał wzrokiem. Po prostu trzymał ten kawałek plastiku jak coś kruchego.

Jesteś w ciąży – powiedział w końcu.

– Tak.

Ze mną?

– Tak.

Cisza. Pomyślałam, że zaraz powie, że to pomyłka, że nie może, że nie chce. Ale nie powiedział nic z tych rzeczy.

– Nie wiem, co czuję – zaczął. – Ale jedno wiem na pewno. Nie zostawię cię samej.

Zbliżył się, przytulił mnie. Zawahałam się, a potem się rozpłakałam. Wszystko ze mnie zeszło. Strach, wstyd, samotność. A potem wróciło ze zdwojoną siłą. Gdy wróciłam do domu, Jakub czekał w kuchni. Siedział i patrzył w okno.

– Wiktoria, mogę cię o coś zapytać? – zapytał nagle, nie odwracając się.

– O co?

– Ktoś z mojej pracy widział cię... z jakimś facetem. Podobno się śmialiście. Wyglądało... intymnie. Zdradzasz mnie?

Zamarłam.

Nie – skłamałam.

Patrzył mi długo w oczy. Nie powiedział nic więcej. Ale ja już wiedziałam. Grunt zaczął się palić pod moimi stopami.

On też nie był bez winy

Wiedziałam, że dłużej tego nie uniosę. Codzienność z Jakubem stała się jak chodzenie po cienkim lodzie – każdy krok mógł wszystko zniszczyć. A ja miałam w sobie tykającą bombę, której nie potrafiłam już ukrywać. To był niedzielny poranek. Jakub robił kawę. Stałam w kuchni, patrząc, jak zalewa fusy wodą, jak dodaje mleko – jakbyśmy byli zupełnie normalni. Nagle wszystko we mnie się zagotowało.

– Jakub, poczekaj. Muszę ci coś powiedzieć.

Spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jakby spodziewał się kolejnej rozmowy o rachunkach.

– Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie. – Ale... to nie jest twoje dziecko.

Na początku nie zrozumiał. Albo nie chciał zrozumieć.

– Co ty gadasz? – odsunął się, jakby nagle powietrze stało się trujące.

– Przepraszam... Nie planowałam tego. To się wydarzyło. To... Michał.

– Michał? – powtórzył, jakby to imię go uderzyło. – Ten kolega od tenisa?

Kiwnęłam głową. Milczał. A potem... wybuchnął.

Zniszczyłaś wszystko. Wszystko, Wiktoria. Całe to cholerne życie, które próbowałem jakoś poskładać! I ty mi to robisz? W taki sposób?

– Ja też tak żyłam, Jakub. I też czułam, że nic z niego nie ma.

I dlatego spałaś z kimś innym?! – wrzasnął. – Wiesz co? Jesteś żałosna. I egoistyczna. I nawet nie wiem, czy to naprawdę jego dziecko. Może sama nie wiesz? Może jeszcze innego?

Zamilkłam. Widziałam, że go ranię, ale wiedziałam też, że on nie jest niewinny. On też przez lata mnie nie słyszał. Odmawiał mi czułości, rodziny, szacunku.

Nie musisz się mną już przejmować – powiedział. – Śpij sama. W ogóle... zostań sobie sama. Z brzuchem. I ze swoim nowym, wspaniałym życiem.

Trzasnęły drzwi. Zostałam w kuchni. Z kubkiem zimnej kawy. I nasionkiem w brzuchu.

To moje zwycięstwo

Teraz jestem w piątym miesiącu ciąży. Mieszkam sama – choć słowo „sama” zmieniło dla mnie znaczenie. W brzuchu noszę życie. Małe, ciche, które czasem daje mi znać o sobie krótkim kopnięciem. Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że nie uniosę tej samotności. Że się rozpadnę. A teraz... po prostu żyję.

Jakub wyprowadził się tydzień po naszej rozmowie. Nie zadzwonił. Nie zapytał. I nie dziwię mu się. Michał... bywa. Dzwoni, przyjeżdża. Zawiózł mnie na badania, zrobił zakupy. Nie powiedział, że mnie kocha. I ja też nie pytam. Czasem siedzimy razem, milczymy. Czasem opowiada mi o swoich dzieciach. Kiedy wychodzi, czuję, że nie wiem, czy wróci. Może jest. Może zniknie.

Czuję się... zawieszona. Między tym, co było, a tym, co dopiero się wydarzy. Nie wiem, jak to będzie. Nie wiem, czy będę miała z kim dzielić się pierwszym płaczem, pierwszymi krokami, nocnymi kolkami. Wiem jedno – to dziecko jest moje. Nieprzypadkowe. Nieplanowane, ale moje.

Czasem siadam na łóżku, kładę dłonie na brzuchu i mówię do niego szeptem:

– Nie wiem, czy to będzie dobrze. Wiem, że to moje życie. I ktoś właśnie na nie czeka.

A potem zasypiam. Sama, ale już nie jestem nieszczęśliwa.

Wiktoria, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama