Reklama

Nazywam się Karolina. Mam 32 lata i mieszkam w Warszawie. Pracuję w jednej z tych dużych korporacji, gdzie każdy ma przypisany swój numer ID, a kawa z automatu smakuje jak zmywarka. Z Adamem jestem od dwóch lat. Poznaliśmy się przez znajomych – niby przypadkiem, ale potem okazało się, że już wtedy wypytywał o mnie wszystkich dookoła.

Na początku wszystko było jak z filmu. Adam potrafił rozbawić mnie do łez, znał moje ulubione piosenki, pamiętał, że nie lubię cebuli w kanapkach. Nie miał pracy, ale mówił, że to chwilowe, że „szuka czegoś konkretnego”. Uwiodło mnie to. Jego luz, urok i to, jak potrafił słuchać. Ja miałam stabilną robotę, dobrze płatną. Nie miałam nic przeciwko, by na początku płacić za kino, za taksówki, za weekendy w Kazimierzu.

Z czasem stało się to normą. Rachunki? Ja. Zakupy? Ja. Czynsz, prąd, gaz? Wiadomo. Adam twierdził, że nie chce bym go tak wspierała, ale „czasem trzeba zaryzykować, żeby potem było lepiej”. Mówił, że ma potencjał, że „po prostu nie miał jeszcze szczęścia”. Tłumaczyłam to sobie: że miał pecha, że przecież nie każdy startuje z równego pułapu.

Ale coraz częściej czułam, że coś jest nie tak. Zasypiałam z ciężarem w piersi. Czasem łapałam się na tym, że patrzę na jego plecy i zastanawiam się, co ja właściwie robię. Co to za związek, w którym wszystko – dosłownie wszystko – jest na mojej głowie?

Nie mówiłam o tym głośno. Jeszcze nie. Ale coś we mnie zaczęło się kruszyć.

Żył za moje pieniądze

– Możesz mi chociaż raz powiedzieć, gdzie są pieniądze, które wypłacam? – zapytałam, patrząc na niego z kuchni. Trzymałam w ręce paragon za zakupy spożywcze, na którym nie było nic dla mnie.

Adam spojrzał na mnie przez ramię, oparty o framugę drzwi, jakby właśnie grał w filmie o biednym, ale wrażliwym chłopaku z duszą artysty.

– Myślisz, że wszystko kręci się wokół hajsu? – rzucił z ironią. – Może jakbyś mnie naprawdę kochała, nie rozliczałabyś mnie co do grosza.

Zamknęłam oczy. Powiedział to tak pewnym głosem, jakbym to ja coś zrobiła złego. Jakby miłość polegała na bezwarunkowym płaceniu za cudze życie.

– Adam, ja cię kocham. Ale nie jestem twoją matką – powiedziałam cicho. – Chcę mieć partnera, a nie kogoś, kogo muszę utrzymywać.

– Serio? Znowu ten tekst? – prychnął, po czym zaczął chodzić po mieszkaniu, jakby szukał pretekstu, żeby wyjść. – Zrobiłem ci dzisiaj śniadanie. Tego nie liczysz?

– Śniadanie, które zrobiłeś z produktów kupionych za moje pieniądze?

Widziałam, jak napina mu się szczęka. Jeszcze moment i coś wybuchnie. I wybuchło.

– Wiesz co?! – wrzasnął. – Może ty jesteś po prostu jedną z tych kobiet, które muszą wszystko kontrolować! Wszystko wypominać! Może nie nadajesz się do związku, bo potrzebujesz tylko kogoś, kim możesz rządzić!

A potem… potem wyszedł. Bez słowa. Bez kurtki. Bez spojrzenia. Zostawił mnie w ciszy, w której tylko zegar na ścianie miał odwagę tykać. Czekałam na niego całą noc. Nie odezwał się. Nie wrócił.

Pierwszy raz od dawna pomyślałam: „Może ja naprawdę się daję tak traktować. Może naprawdę jestem aż tak naiwna”.

Usłyszałam trudną prawdę

– I ty jeszcze z nim jesteś? – zapytała Sylwia, patrząc na mnie znad kubka z kawą, z miną, którą rezerwowała tylko na sytuacje typu „mówiłam ci przecież, głupia babo”.

Siedziałyśmy w kawiarni niedaleko mojej pracy. Musiałam się komuś wygadać. Po tej nocnej ciszy, po której Adam wrócił jak gdyby nigdy nic, z kanapką w ręku i pytaniem: „Co na obiad?”, potrzebowałam kogoś, kto walnie prawdą między oczy.

– Sylwia, on ma trudny czas. Wiesz, że szuka pracy, ale… nic nie wychodzi – zaczęłam, choć czułam, że to brzmi żałośnie nawet dla mnie.

– Karola – weszła mi w słowo. – Nie zauważyłaś, że od dwóch lat twoje konto pustoszeje, a teraz on ma nowego smartfona?

Zamilkłam. Faktycznie, miał. Tłumaczył, że „na raty, kochanie, spokojnie”, że „potrzebuje do rekrutacji”. Przecież ja sama kliknęłam „kup teraz”.

To prezent ode mnie… – szepnęłam, ale Sylwia już uniosła brwi.

– Serio? A może od ciebie dla jego eks?

Zamarłam. Martyna. Imię, którego nie słyszałam od miesięcy. „Zerwał z nią kontakt”, mówił. „Dramatyczna dziewczyna, nie chcę, żebym się z nią kontaktował, dla twojego dobra”.

– Nie – pokręciłam głową. – Na pewno z nią nie gada. To nie ten typ faceta.

Sylwia odchyliła się na krześle i spojrzała na mnie z litością.

– A jaki to jest typ faceta? Ten, co nie ma pracy, żyje na twój koszt i znika na całą noc po kłótni?

Poczułam, jak robi mi się gorąco w karku. Zaczęłam się zastanawiać. Rzeczywiście: od kilku tygodni pojawiały się dziwne wydatki, drogie zakupy na mojej karcie, paczki, które odbierał, ale nigdy nie mówił, co to.

I nagle to, co mówiła Sylwia, przestało brzmieć jak histeria. Zabrzmiało jak echo czegoś, co już sama zaczęłam podejrzewać.

Robił jej prezenty na mój koszt

To był przypadek. A może nie? Może po prostu moja podświadomość wiedziała już, że coś śmierdzi.

Leżałam na kanapie, Adam był w łazience, a jego telefon zawibrował. Ekran się rozświetlił. Powiadomienie z banku: „Potwierdzenie zakupu – jubiler – 1290 zł”.

Zamarłam. Dwa dni wcześniej poprosiłam go, żeby nie kupował sobie więcej ciuchów na moją kartę. Obiecał, że przystopuje. Ale to nie była moja karta. To była jego. A przecież... skąd on miałby na niej pieniądze? I to takie?

Wstałam powoli. Telefon nadal leżał. Odblokowany. Chciałam tylko zerknąć. Jedno spojrzenie.

W historii zakupów widniały kolejne transakcje – biżuteria, perfumy, przesyłka kurierska do… Martyny. Nazwisko to samo, co na starym zdjęciu, które kiedyś „przypadkiem” znalazłam w szufladzie.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Ręce drżały, ale kliknęłam dalej – skrzynka mailowa, potem folder z dokumentami. I tam – zdjęcia. Ona. Martyna. W sukience, którą znałam z mediów społecznościowych. I on – w tle, za nią. Trzymają się za ręce.

Drzwi do łazienki uchyliły się, a ja ledwo zdążyłam wyłączyć ekran. Adam wrócił, uśmiechnięty, z jeszcze mokrymi włosami.

– Wszystko okej? – zapytał.

Kiwnęłam głową, nie odzywając się. Musiałam ochłonąć. Przemyśleć. Ale potem usłyszałam, jak rozmawia przez telefon na balkonie. Cicho, jakby sądził, że nie usłyszę.

– Tak, kochanie, widziałem ten naszyjnik, który ci się podobał. Już zamówiony.

Głos Martyny był ledwo słyszalny, ale wystarczająco wyraźny.

– A ona dalej płaci twoje rachunki? – zaśmiała się.

Ta naiwna nawet nie zauważy... – odpowiedział. I wtedy się złamałam. W środku.

„Ona”. Nie „Karolina”. Nie „moja dziewczyna”. „Ta naiwna”. Byłam idiotką. Zakochaną idiotką.

Nie umiał zaprzeczyć

Wieczorem Adam wyszedł. Czekałam, aż wróci. Nie spałam. Nie płakałam. Po prostu siedziałam przy kuchennym stole, wpatrzona w lampkę nad blatem, jakby jej światło miało mi dać jakieś oświecenie.

Drzwi skrzypnęły po północy.

– Hej, nie śpisz? – rzucił cicho, zdejmując buty.

– Powiedz mi tylko jedno – odezwałam się spokojnie, może nazbyt spokojnie. – Od kiedy znowu jesteście razem?

Zamarł. Znałam ten moment. Ten ułamek sekundy, w którym ktoś rozważa kłamstwo, ale jeszcze nie wie, jak duże powinno być.

– To nie tak... – zaczął. – Martyna miała trudny czas... chciałem tylko pomóc. To nie było... serio, Karola, nie było jak myślisz.

Za moje pieniądze? – wstałam. Czułam, jak moje ciało drży, ale głos miałam stabilny. – Kupiłeś jej biżuterię. Prezenty. Z mojego konta. Żyjesz u mnie, a ją traktujesz jak królową. Kim ja dla ciebie jestem? Sponsorem?

– Nie mów tak... – próbował podejść, ale cofnęłam się.

– Nie zbliżaj się do mnie – oczy mnie piekły, ale nie zamierzałam płakać przy nim. Nie dzisiaj. – I nie rób z siebie ofiary. Przez dwa lata wierzyłam w ciebie bardziej niż ty sam. A ty? Ty robiłeś ze mnie idiotkę.

– Karola... – zaczął znowu, ale nie słuchałam już.

Wzięłam klucze, płaszcz, portfel. Telefon. Wszystko, czego potrzebowałam, by wyjść.

Nie wrzasnęłam. Nie rzuciłam mu w twarz żadnej szklanki. Ale widziałam w jego oczach, że ten spokój był dla niego bardziej przerażający niż jakikolwiek krzyk. Zamknęłam za sobą drzwi. I po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że oddycham naprawdę.

To był układ, a nie związek

Sylwia otworzyła mi drzwi w dresie i z kubkiem herbaty w dłoni.

Wiedziałam – powiedziała tylko. Bez „co się stało”, bez „mówiłam ci”. Przytuliła mnie, a ja pękłam.

Płakałam. Płakałam jak dziecko. Całe ciało mi drżało, jakby chciało się oczyścić z każdej godziny, którą spędziłam obok niego, wierząc, że jesteśmy drużyną.

On nie był wart twojej uwagi – szepnęła Sylwia, głaszcząc mnie po głowie.

– Nie chodzi o niego – odpowiedziałam. Głos miałam zachrypnięty, nos zatkany, oczy piekące. – Chodzi o to, że ja już nie wierzę w siebie.

Usiadłyśmy na kanapie. Sylwia podała mi ciepły koc, kakao i spojrzenie, które mówiło więcej niż tysiąc słów. Znała mnie od liceum. Wiedziała, że jak już się zakochuję, to na oślep.

– Przypominasz sobie, jak mówiłam ci, że on za dobrze gra? – zapytała.

– Mhm – pociągnęłam nosem. – I że to nie jest miłość, tylko wdzięczność za to, że nie jest toksyczny jak mój były...

– Bo nie był głośno toksyczny. Ale powoli cię wygaszał – powiedziała. – Gasłaś przy nim, a z każdej iskry robiłaś pochodnię.

Zamilkłam. W głowie kręcił mi się film z ostatnich dwóch lat. Wszystkie momenty, w których nie czułam się wystarczająca. Wszystkie razy, kiedy rezygnowałam z siebie, żeby jego dowartościować.

– Sylwia... A jeśli ja już nie umiem inaczej? Jeśli już tylko w takich relacjach potrafię funkcjonować?

– To będziesz się tego oduczać. Krok po kroku. A ja ci w tym pomogę. Tylko nie wracaj do niego. Nawet jak będzie płakał. Nawet jak przyjdzie z kwiatami.

Spojrzałam na nią.

A jeśli przyjdzie z pierścionkiem?

– To mu nim przyłóż.

Uśmiechnęłam się po raz pierwszy tego dnia. Krzywo. Z bólem. Ale jednak.

Nie tęsknię za nim

Minęły trzy miesiące. Wystarczająco dużo, by się wyprowadzić, zmienić numer telefonu, usunąć wszystkie wspólne zdjęcia z chmury. Niewystarczająco dużo, by przestało boleć.

Czasem, kiedy mijam mężczyznę o podobnym chodzie, serce na moment mi przyspiesza. A potem przychodzi ulga, że to nie on.

Nie próbował się skontaktować. Albo wiedział, że nie warto, albo miał już kolejną „naiwną” na oku. Nieważne. To już nie moja historia.

Z Sylwią spotykamy się regularnie. Wróciłam do starych rytuałów – poranne bieganie w soboty, kino w środy, książki przed snem zamiast czekania na „wrócę później”.

O miłości jeszcze nie myślę. Nie chcę. Boję się, że znowu pomylę ciepło z ogniem, że znów będę budować dom na piasku, zamiast sprawdzić grunt. I wiem jedno – nie pozwolę już nikomu żyć na mój koszt.

Karolina, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama