„Mój facet to dusza towarzystwa i bryluje na salonach. Szkoda, że w tym wszystkim patrzy tylko na czubek własnego nosa”
„Właśnie szykowaliśmy się na ślub jego przyjaciela, w górach. Nasz pierwszy wspólny dalszy wyjazd. Dla mnie – coś więcej niż tylko impreza. Liczyłam, że ten weekend nas do siebie zbliży. Chciałam zobaczyć, jak to jest być częścią jego świata. Choć w głowie cicho szeptały obawy: czy ja w ogóle do niego pasuję?”.

- Redakcja
Mówią o mnie: cicha woda. Uśmiecham się grzecznie, nie wchodzę w słowo, częściej słucham, niż mówię. Czasem mam wrażenie, że ludzie nie do końca wiedzą, co ze mną zrobić – bo nie wypełniam przestrzeni śmiechem, nie robię show z codzienności. Po prostu... jestem. Mam trzydzieści dwa lata i pracuję w wydawnictwie – czytam, redaguję, w skupieniu poprawiam cudze słowa. Może dlatego tak bardzo cenię te wypowiedziane szczerze.
Z Jackiem jesteśmy razem od roku
Poznaliśmy się na spotkaniu autorskim – on przyszedł z kolegą, ja byłam tam służbowo. Zaczęło się od rozmów o książkach, a potem już jakoś tak naturalnie przeszliśmy do wieczornych spacerów i picia herbaty u mnie. Jacek jest przeciwieństwem mnie: głośny, dowcipny, wszędzie go pełno. Ludzie go lubią, a on potrafi być uroczy nawet wobec kelnera, który pomylił zamówienie.
Właśnie szykowaliśmy się na ślub jego przyjaciela, w górach. Nasz pierwszy wspólny dalszy wyjazd. Dla mnie – coś więcej niż tylko impreza. Liczyłam, że ten weekend nas do siebie zbliży. Chciałam zobaczyć, jak to jest być częścią jego świata. Choć w głowie cicho szeptały obawy: czy ja w ogóle do niego pasuję?
Pakując się, zwinęłam do torby swoją ulubioną sukienkę – prostą, zieloną, z grubego materiału. Wiedziałam, że nie zrobi furory, ale czułam się w niej sobą. I wtedy po raz pierwszy przemknęło mi przez myśl: a co jeśli to właśnie "ja jako ja" nigdy nie wystarczę?
– Kornela, nie bądź taka spięta – rzucił Jacek, zawiązując krawat krzywo, jak zawsze. – To tylko ślub. Potańczymy, wypijemy, może coś się jeszcze uda wyciąć z tej nocy – mrugnął do mnie.
Uśmiechnęłam się, ale serce miałam ciężkie. Wesela nie były moją bajką. A już na pewno nie takie, gdzie nie znam nikogo oprócz faceta, który właśnie całuje mnie w czubek głowy i wychodzi pierwszy z pokoju, zostawiając mnie z lusterkiem i pytaniem, czy makijaż nie wygląda zbyt "książkowo".
Na sali było gwarno, kolorowo. Ludzie śmiali się, całowali pannę młodą, obejmowali Jacka. Wyglądał jak ryba w wodzie. Mnie posadził przy stole z obcymi – jakiś informatyk, jego żona i kuzynka panny młodej, która już przy pierwszym łyku wina zapytała:
– A ty kim jesteś?
– Kornelia. Dziewczyna Jacka.
– Aaa... – przeciągnęła z zainteresowaniem. – Jacek zawsze miał specyficzny gust.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc uśmiechnęłam się słabo. Obok informatyk ziewnął.
Tymczasem Jacek już tańczył. Najpierw z panną młodą – kręcił nią i sam wirował, śmiali się, potem ona przylgnęła do niego na chwilę zbyt długo. Potem z jakąś blondynką w czerwonej sukience, potem jeszcze z kolejną. Wrócił do stołu tylko raz, po kieliszek. Pocałował mnie w policzek jak koleżankę.
– Bawię się super! Ty też się rozerwij, co?
Zostałam przy stole z serwetką w ręku
Patrzyłam na niego z oddali, jak na coś, czego się nie dotyka. W moim świecie było cicho. W jego – śmiech, muzyka, taniec, błysk fleszy. Zrozumiałam, że jesteśmy w dwóch równoległych rzeczywistościach. I chyba tylko jedna z nich była dla niego prawdziwa.
Była prawie druga, gdy wyszłam z sali weselnej. Sukienka kleiła się do pleców, a z głośników leciało coś z disco polo. Przeszłam cicho przez hotelowy korytarz, zatrzymałam się przy lustrze. Spojrzałam na siebie – makijaż rozmazany, oczy puste. Zdjęłam buty i weszłam do pokoju.
Usiadłam na łóżku. Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Potem sięgnęłam po telefon. Otworzyłam galerię. Zdjęcia z ostatnich miesięcy – Jacek obejmuje mnie na spacerze, śmieje się w kuchni, trzyma mnie za rękę. Ale na żadnym z tych zdjęć nie patrzy na mnie tak, jak patrzył dziś na pannę młodą.
Położyłam telefon na kołdrze. Pomyślałam: czy ja kiedykolwiek byłam częścią jego życia? Czy tylko kimś, kogo się zabiera na randki, ale nie do środka siebie?
Drzwi skrzypnęły. Wszedł Jacek – rozczochrany, rozchełstany, roześmiany.
– No hej! Już śpisz?
– Nie. Siedzę. – Nie spojrzałam na niego.
– No cudowna impreza, co? Super ludzie! – powiedział, opadając na łóżko obok mnie.
– Nie zauważyłeś, że przez większość czasu siedziałam sama?
– Kornelia... – jęknął, przewracając oczami. – Przestań się czepiać. Nie bądź taka dramatyczna, błagam.
Poczułam, jak wszystko we mnie zamarza. Już nie chciałam rozmawiać. Nie chciałam się tłumaczyć. Jego świat nie potrzebował mnie – nie musiał mnie rozumieć, słuchać, nawet widzieć.
Nie odpowiedziałam. Wstałam, przeszłam do łazienki. Umyłam twarz. Gdy wróciłam, Jacek już spał. Chrapał lekko, z ręką zwieszoną z łóżka
Wtedy wiedziałam już na pewno. Decyzje nie zawsze przychodzą w krzyku. Czasem są ciszą, w której po raz pierwszy słychać własne serce. Obudziłam się przed piątą. Światło zza firanek było jeszcze sine, zimne, jakby dzień nie chciał wstać. Jacek spał na brzuchu, z rozczochranymi włosami, głośno oddychał. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, próbując przypomnieć sobie, za co właściwie go kocham. Za ten śmiech? Za czułość, którą pokazywał tylko, gdy nikt nie patrzył? Za chwilowe złudzenie, że ktoś mnie dostrzega?
Cicho wstałam. Spakowana torba czekała pod ścianą – jakby już wczoraj wszystko się we mnie domknęło. Ubrałam się powoli, uważnie, jakby każde zapięcie guzika było aktem odwagi.
Na biurku leżał notatnik hotelowy. Wyrwałam jedną kartkę, napisałam kilka słów, chociaż wcale nie musiałam. Nie dla niego – dla siebie. Dla zamknięcia.
"Dziękuję za wszystko. Wiem już, że to nie moje miejsce."
Zostawiłam kartkę na poduszce
Przez chwilę stałam przy drzwiach. Wciągnęłam powietrze. Nic nie bolało. Już nie. Peron był pusty. Mgła otulała ramiona, a słońce dopiero nieśmiało przecierało się przez chmury. Pociąg nadjechał punktualnie. Weszłam do środka, usiadłam przy oknie.
Patrzyłam w szybę, w swoje odbicie – blade, zmęczone, ale dziwnie spokojne. I wtedy, po raz pierwszy od dawna, poczułam ulgę. Nie dlatego, że już go nie kocham. Ale dlatego, że przestałam wierzyć, że w jego świecie kiedykolwiek będę czymś więcej niż dekoracją. Nie pojechałam tam, żeby się z nim rozstać. Pojechałam, żeby się upewnić. I się upewniłam.
Minęły trzy dni. W pracy powiedziałam, że rozchorowałam się po weselu – nikt nie drążył. Przeziębienie to wdzięczna wymówka. Siedziałam przy biurku, przeglądałam maile, w ciszy piłam herbatę. Czasem telefon zawibrował, ale to nie był on.
W końcu zadzwonił. Odbierałam z wahaniem, jakby to miała być rozmowa z przeszłością.
– Dlaczego nie poczekałaś? – zapytał od razu, bez przywitania. – Nie mogliśmy porozmawiać jak dorośli ludzie?
– A co by ta rozmowa zmieniła, Jacek? – zapytałam spokojnie.
– Może wszystko. Przecież cię kocham, po prostu się dobrze bawiłem...
– Ty kochasz być kochanym – przerwałam. – Ale mnie nie zauważasz. Nigdy mnie nie widziałeś naprawdę. Nie chodzi o jedną noc, o to, że tańczyłeś. Chodzi o to, że mnie tam po prostu nie było dla ciebie. Nawet kiedy siedziałam obok.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie wiedziałem, że tak się czujesz – powiedział w końcu cicho.
– Bo nigdy nie pytałeś.
Nie powiedziałam tego z wyrzutem. Raczej z rezygnacją. Nie chciałam już, żeby mnie słyszał. Chciałam tylko, żeby zrozumiał. Ale nie oczekiwałam tego.
– Kornelia...
– Już nie musimy tego roztrząsać. Ja wiem swoje.
– Kocham cię.
– Bardziej kochasz siebie.
Rozłączyłam się. Przez chwilę patrzyłam na ekran. Czułam, że to była moja pierwsza naprawdę dorosła decyzja – odejść nie dlatego, że coś wybuchło, że było źle. Ale dlatego, że nie chciałam dłużej czekać, aż ktoś mnie wreszcie zobaczy.
Minęły dwa tygodnie. Wciąż łapałam się na tym, że chciałam do niego napisać – powiedzieć mu, że zobaczyłam coś pięknego, że przeczytałam coś, co by mu się spodobało. Ale przestawałam w pół myśli. To było jak przyzwyczajenie, które powoli traci znaczenie.
Znajomi pytali o wesele. Odpowiadałam, że było miło, że góry cudne, że świetna organizacja. Kilku bardziej dociekliwych dopytywało o Jacka – rzucałam półuśmiech i mówiłam: „Nie jesteśmy już razem”. Nie wchodziłam w szczegóły. Nie dlatego, że bolało. Raczej dlatego, że nie chciało mi się tłumaczyć rzeczy, które i tak musiałam przetrawić sama.
Czułam pustkę. Jak po długim śnie, z którego obudziłam się nagle, zbyt szybko. Ale obok tej pustki był też spokój. Tak, tęskniłam. Ale nie za nim. Za złudzeniem, że mogłabym być dla kogoś najważniejsza. Że wystarczyłoby być sobą – nie głośniejszą, nie bardziej „pasującą”, tylko właśnie taką – cichą wodą.
W weekend usiadłam przy oknie z kubkiem kawy. Miałam na sobie sweter, który pachniał jeszcze tamtym hotelem. Otworzyłam laptopa. Kursor migał w pustym dokumencie.
Zaczęłam pisać. Na początku o kobiecie, która znika z czyjegoś życia bez krzyku. Potem o tym, że czasem trzeba odejść nie po to, by kogoś ukarać, ale żeby siebie uratować.
Słowa przychodziły łatwiej niż zwykle. Może właśnie o tym będzie moja nowa książka. Może pierwszy raz naprawdę piszę o sobie.
Kornelia, 31 lat
Czytaj także:
- „70 tys. z wygranej na loterii zainwestowałem w kochankę. Żona o niczym nie wie, a ja żyję jak król”
- „Z wakacji bez męża przywiozłam coś innego niż muszelki i magnesik. Swoją pamiątkę odbiorę za 9 miesięcy”
- „Urabiam się po łokcie za najniższą krajową. Dzieci ze mnie kpią, bo pracuję w warzywniaku, a ja mam swój powód do dumy”

