Reklama

Pieniądze nigdy nie spadały mi z nieba. Już jako nastolatka wiedziałam, że jak czegoś chcę – muszę na to zapracować. Mama wielokrotnie powtarzała, że jak się nie nauczę liczyć każdego grosza, to całe życie będę z ręką w nocniku. Może dlatego mam dziwny nawyk zbierania paragonów i zapisywania wydanych kwot tuż po powrocie do domu. Pracuję jako specjalistką od analiz finansowych w korporacji, a moje życie – do niedawna – toczyło się w uporządkowanym rytmie. Aż poznałam Tomka.

Z Tomkiem jesteśmy razem już cztery lata. Od dwóch mieszkamy wspólnie, ale czasem mam wrażenie, że to ja prowadzę związek za dwoje. On jest... inny. Ciepły, zabawny, pełen uroku. Jakby nigdy nie musiał się o nic martwić. Pieniądze? „Po co się spinać, przecież zawsze coś się znajdzie”, „Nie można ciągle tylko odkładać, trzeba też żyć!”. Tyle że to „życie” oznacza często weekendy w Trójmieście z kumplami, spontaniczne wypady do escape roomu za trzysta złotych, albo drogie kwiaty „bo nie mogłem się pohamować”.

– I co zrobił znowu? – zapytała Magdzia, gdy siedziałyśmy razem w przerwie śniadaniowej.

Zamówił sushi na wynos dla nas i jeszcze dla sąsiadów. Bo „była taka fajna atmosfera pod blokiem, że szkoda jej nie uczcić” – machnęłam ręką z rezygnacją.

– Dla sąsiadów?! – Magda aż zakrztusiła się wodą. – On cię nie pyta, zanim wyda kasę?

– Nie pyta. I to mnie wkurza. Bo mamy wspólne konto, a ja każdą złotówkę liczę. Przecież my odkładamy na mieszkanie... – spuściłam wzrok.

Bo właśnie – „odkładamy”. Tylko ja naprawdę coś odkładam. Tomek? Jemu chyba się wydaje, że plany zrealizują się same. I coraz częściej zadaję sobie pytanie: jak długo da się budować przyszłość z kimś, kto nie zna pojęcia „priorytety”?

Głos mi się załamał

– Chyba żartujesz?! – wrzasnęłam, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. – Ile wydałeś na ten wyjazd?!

– Nie denerwuj się… To był spontan, Marek z Anką jechali, zaprosili nas... – Tomek wzruszył ramionami, jakby chodziło o kupno chleba, nie weekend w Zakopanem za półtora tysiąca.

– Spontan?! Spontan to może być pizza w piątek, a nie wyprawa za nasze pieniądze, które miały iść na mieszkanie!

– Ale przecież trochę tych oszczędności mamy... Nie przesadzaj – odpowiedział z miną chłopca przyłapanego na zjedzeniu ostatniego ciastka.

– Nie przesadzaj?! Odmawiam sobie nowej kurtki, a ty w jeden weekend przewalasz więcej, niż wydajemy na jedzenie w miesiąc!

Głos mi się załamał, poczułam, jak łzy zaczynają piec pod powiekami.

–Nie płacz. To miało być dla nas.

– Cały czas myślę tylko o tym, ile to kosztuje. I o tym, że mam w domu partnera, który nie rozumie, co to znaczy odpowiedzialność.

Spojrzał na mnie z przekąsem.

– Może powinnaś się związać z jakimś księgowym. Takim co liczy każdą złotówkę i nigdy nie wychodzi z domu.

– Może powinnam. Przynajmniej wiedziałabym, że nie muszę ciułać na dwoje – warknęłam i wyszłam do sypialni, trzaskając drzwiami.

Położyłam się na łóżku i patrzyłam w sufit. Przez głowę przemknęła mi myśl, której jeszcze niedawno nie dopuszczałam do siebie: może my wcale do siebie nie pasujemy.

Zaczęłam płakać

– Możemy pogadać? – zapytałam cicho, kiedy wrócił z pracy.

Usiadł naprzeciwko mnie przy stole, a ja pomyślałam. Że może to się da jeszcze jakoś uratować.

– No jasne – odpowiedział zaskakująco spokojnie.

Westchnęłam, zebrałam się w sobie.

– Chodzi o to, jak podchodzimy do pieniędzy. Wiem, że jesteśmy inni. Ale przecież planujemy wspólną przyszłość. To wymaga odpowiedzialności, zaufania... a ty co chwila podejmujesz decyzje, jakbyś był sam.

– Nie jestem sam – przerwał mi. – Ale nie chcę, żeby całe życie kręciło się wokół tabelek i zakazów. Czuję się, jakbym miał przed tobą raportować każdy oddech.

– Bo to jest wspólne życie! Nie chodzi o kontrolę, tylko o szacunek. Mamy cele, mamy wspólne konto. Chciałabym, żebyś czasem pomyślał o nas, zanim klikniesz „kup teraz”.

Pokręcił głową i się uśmiechnął. Nie był to ciepły uśmiech. Bardziej – ironiczny.

– A co jeśli jutro nas przejedzie autobus? Z czego będziesz się cieszyć? Że miałaś najlepiej wypełnioną tabelkę w województwie?

Zamarłam. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to mówi.

– Naprawdę... nie rozumiesz, o co mi chodzi.

– Rozumiem aż za dobrze – odpowiedział i wstał. – Tyle że ty zawsze wiesz lepiej.

Zabrał kurtkę z wieszaka.

– Dokąd idziesz?

– Przejść się. Dotlenić. Bo czuję, że zaraz się uduszę w tym twoim finansowym systemie operacyjnym.

Drzwi trzasnęły. Zostałam sama. I zaczęłam płakać. Ale tym razem to nie były łzy złości. To były łzy, które pojawiają się, kiedy człowiek po raz pierwszy naprawdę rozumie, że coś się właśnie skończyło.

Nie wytrzymałam

Był wtorek, miałam dzień pracy zdalnej. Pomyślałam, że w przerwie zaktualizuję nasz budżet. Zalogowałam się na wspólne konto i... zamarłam. Kwota, która miała być zaliczką na nasze mieszkanie – zniknęła. Z bijącym sercem przewinęłam historię transakcji. Przelew na 24 800 zł. Odbiorca: jakiś „MotoDeal”. Zadzwoniłam do Tomka. Raz, drugi, trzeci. Nie odebrał. Napisałam:

„Co to za przelew?! Powiedz, że to żart”.

Minutę później dostałam odpowiedź:

„Wyjaśnię po pracy”.

Nie wytrzymałam. Poszłam do jego biura. Czekałam przed wejściem jak wariatka. Gdy wyszedł, zatrzymałam go ruchem ręki.

Kupiłeś motor?! – zapytałam bez żadnego wstępu.

– Posłuchaj...

– Kupiłeś motor za nasze oszczędności?! – wrzasnęłam. Ludzie się oglądali, ale miałam to gdzieś.

To była okazja! Nie mógł czekać. Taki sprzęt w tej cenie nie trafia się dwa razy...

– Nie pytałeś mnie o zgodę. To nie była twoja kasa, tylko nasza. Mieliśmy ją na mieszkanie!

Tomek spojrzał na mnie twardo.

– To moje życie. Moje pieniądze.

– Nie! To był nasz plan! Nasze konto! – miałam ochotę go uderzyć. – Naprawdę myślisz, że możesz robić, co ci się podoba?

– Może po prostu mam dosyć twojego ciągłego kontrolowania. Chciałem coś tylko dla siebie.

– Za nasze pieniądze?!

Zamilkł. A ja poczułam, jak we mnie coś pęka. Jakby ktoś przeciął sznurek, który ledwo trzymał całość.

– Spakuj się. Po prostu… zniknij.

Odeszłam. Tym razem to nie była kłótnia. To było pożegnanie.

Nie wierzyłam mu

Zdjęcia wisiały tam, gdzie zawsze – na korkowej tablicy nad biurkiem. Ja z Tomkiem w Pradze. Ja i Tomek w kuchni z pizzą, której nie umieliśmy zrobić. Tomek z kotem mojej mamy, który na początku go nienawidził, a potem nie odstępował na krok. Stałam jak głupia i patrzyłam na te kadry z przeszłości. Nie mogłam się ruszyć. Niby to ja go wyrzuciłam z mieszkania, ale czułam się, jakby to mnie ktoś właśnie zostawił. Jakby jakaś część mnie wyszła za drzwi razem z nim. Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Numer Tomka.

– Justyna... – jego głos był cichy, niepewny. – Mogę chwilę?

– Mów.

– Wiem, że to wszystko schrzaniłem. Ale... nie chciałem cię skrzywdzić.

– Tyle że właśnie to zrobiłeś.

– Nie wiem, co mi odbiło. Ten motor… po prostu... miałem wrażenie, że nic w tym życiu nie jest moje. Że wszystko muszę z tobą konsultować, zatwierdzać, tłumaczyć.

– Bo tak wygląda partnerstwo. A nie robienie sobie prezentów za cudze pieniądze.

– Justyna, proszę...

– Nie. To już za późno. Nie wierzę ci. I nie wierzę, że się zmienisz.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Dobrze – powiedział w końcu. – Gdybyś kiedyś zmieniła zdanie...

– Nie zmienię.

Rozłączyłam się. Położyłam się na kanapie i pozwoliłam, żeby cisza mnie otuliła. Tak, bolało. Był też spokój. Cisza bez awantur, bez „spontanów” i niespodzianek, które kosztowały fortunę. Byłam sama, ale przynajmniej nikt mnie już nie oszukiwał.

Byłam silna

Kiedy wprowadziłam się swojej kawalerki, echo odbijało się od pustych ścian. Jeden pokój z aneksem, łazienka i balkon, z którego widać było tylko sąsiedni blok. Mieszkanie pachniało farbą. Na początku czułam się tak, jakbym cofnęła się o kilka lat – znowu sama, znowu od zera. Wieczorami włączałam radio tylko po to, żeby mieć poczucie, że nie jestem sam. A potem... powoli, coś się zmieniało. W kuchni pojawiła się pierwsza doniczka z bazylią. W sypialni – miękki koc, taki jak chciałam, ale Tomek twierdził, że jest „zbyt babciny”. Założyłam nowe konto w banku. Wróciłam do mojego systemu tabelkowego i przez chwilę siedziałam nad pustymi kolumnami. A potem z uśmiechem wpisałam „Justyna – nowy start”. Pewnego popołudnia zadzwoniła mama.

Jak się trzymasz, córciu?

– Lepiej. Powoli, ale lepiej.

– Wiedziałam, że dasz radę. Jesteś silniejsza, niż myślisz. I mądra – zaśmiała się cicho.

– Już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie – powiedziałam cicho.

I poczułam, że naprawdę tak będzie. Samotność nie zniknęła. Jednak przestała być straszna. Teraz była moja.

Justyna, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama