Reklama

Czasem, gdy zakładam okulary i porządkuję regał z romansidłami w bibliotece, gdzie pracuję, myślę sobie, że życie to dziwny żart. Nikt cię nie uprzedza, że można się zatrzymać w jednym momencie i utknąć na lata. A ja właśnie tak się zatrzymałam — piętnaście lat temu, w chwili, gdy Mikołaj przestał odpisywać na moje wiadomości i nie przyszedł na nasze spotkanie.

Mówił, że mnie kocha

Że ze mną inaczej. Że nigdy wcześniej nie czuł się tak swobodnie. A potem zniknął. Bez słowa, bez pożegnania. Początkowo myślałam, że coś się stało, że może miał wypadek. Ale nie — po prostu się rozmył jak dym z papierosa, który potrafił trzymać w palcach w taki sposób, że wyglądał jak stary włoski aktor.

Przez lata nie było dnia, żebym o nim nie myślała. Nie że wciąż kochałam — przynajmniej tak sobie mówiłam — ale jak o kimś, kto był i zniknął, zostawiając po sobie jedną wielką niewiadomą. A ja nie znoszę niewiadomych. Może dlatego lubię bibliotekę — tam każda historia ma swój początek i koniec. A moja z Mikołajem końca nie miała.

Aż do wczoraj.

Wyszłam z pracy, było już po siedemnastej, ciemno i mokro. Telefon zawibrował w kieszeni kurtki. „Magda, tu Mikołaj. Wiem, że nie mam prawa. Ale chciałbym się z Tobą zobaczyć. Kawa? Sobota?”

Zamarłam. Przeczytałam wiadomość cztery razy. Dłonie mi się trzęsły, więc musiałam usiąść na ławce przy przystanku. Poczułam w gardle gorycz — złość, która zmieszała się z czymś, czego nie potrafię nazwać.

Wieczorem spotkałam się z Anną. Siedziałyśmy w jej kuchni, ona łupała orzechy, a ja w kółko czytałam wiadomość na głos.

Ty chyba sobie jaja robisz, Magda – Anka spojrzała na mnie z politowaniem. – Piętnaście lat go nie było i nie było potrzeby o nim rozmawiać, a teraz, bo napisał, to co? Serduszka zawirowały?

– Ja tylko chcę zrozumieć, Anka. Tyle czasu... bez słowa...

– I uważasz, że teraz ci powie coś, co wszystko naprawi?

– Nie wiem. Ale chyba muszę to usłyszeć, wiesz?

– I tak pójdziesz, choćbyś się zaklinała, że nie – przewróciła oczami i podała mi kieliszek wina. – Tylko nie wciągaj się z powrotem w bagno. On miał swoje powody? No to niech teraz zobaczy, co z ciebie zrobiły te powody.

W nocy nie spałam. Miałam wrażenie, że wróciły wszystkie uczucia, które kiedyś zakopałam pod stertą rozsądku i codzienności. Bałam się. Ale jeszcze bardziej bałam się, że nie pójdę i będę tego żałować do końca życia.

Kawiarnia pachniała cynamonem i kawą z ekspresu

Przyszłam dwadzieścia minut za wcześnie, choć wmawiałam sobie, że się spóźnię. Wybrałam stolik w rogu, przy oknie. Widok na ulicę dawał mi złudzenie kontroli — mogłam zobaczyć go, zanim on zobaczy mnie. Napięcie rozlało mi się po ciele jak gorąca herbata wylana na kolana. Co ja tu w ogóle robię?

Zobaczyłam go dokładnie wtedy, gdy zegar wskazał siedemnastą. Wszedł pewnie, jakby nigdy się nie spóźniał i nigdy nie znikał. Od razu mnie dostrzegł. Uśmiechnął się lekko i ruszył w moją stronę. Ten sam chód, lekko nonszalancki. Zmarszczki przy oczach, siwe pasmo we włosach. Ale w oczach nadal to samo – coś, co kiedyś sprawiło, że nie mogłam przestać go kochać.

– Cześć, Magda – powiedział cicho, siadając naprzeciwko mnie. – Dziękuję, że przyszłaś.

– W sumie... sama nie wiem, czemu tu siedzę – odparłam, starając się brzmieć chłodno, ale głos mi zadrżał.

Zamówiliśmy kawy. On – espresso, ja – cappuccino z cynamonem. Milczeliśmy przez chwilę, jakby oboje czekali, aż coś się stanie. W końcu przerwałam ciszę:

– Więc... czemu? Czemu zniknąłeś?

Mikołaj spojrzał na mnie z lekkim smutkiem. Wzruszył ramionami.

– To było... trudne. Nie umiałem wtedy rozmawiać. Nie potrafiłem.

– A teraz umiesz?

– Staram się.

Zacisnęłam palce na filiżance. Niech nie widzi, że wszystko we mnie drży.

– Wiesz, zostawiłeś mnie z pytaniami na piętnaście lat. Nie wiem, czego się spodziewasz. Cudów?

– Nie... Po prostu chciałem cię zobaczyć.

Patrzyłam na niego długo. I nie miałam pojęcia, co czuję. Chyba wszystko naraz.

– Może... przejdziemy się? – zaproponował Mikołaj, gdy odprowadzał mnie do tramwaju po tamtej kawie.

Zgodziłam się, choć nie wiedziałam dlaczego. Może chciałam jeszcze poczuć jego obecność obok siebie, może chciałam się upewnić, że to naprawdę on, a nie duch z mojej przeszłości.

Spacerowaliśmy po starym mieście. Było chłodno, ale on podał mi rękawiczki. Te same dłonie, co kiedyś, teraz bardziej zniszczone. Szliśmy obok siebie w milczeniu, ale to było inne milczenie niż to w kawiarni. Łagodniejsze.

Zatrzymaliśmy się przy małym placyku, gdzie niegdyś graliśmy w szachy na wielkiej planszy. Uśmiechnęłam się na wspomnienie.

– Pamiętasz, jak pokonałam cię czterema ruchami? – rzuciłam.

Udawałem – odpowiedział i spojrzał na mnie z tym błyskiem w oku, który znałam.

Usiedliśmy na ławce. Mikołaj nagle zapytał:

– Myślałaś o mnie przez te lata?

Westchnęłam.

– Myślałam, że umarłeś. Albo że mnie znienawidziłeś. A potem, że po prostu... ci nie zależało.

– Zależało. Codziennie. Ale nie mogłem się wtedy odezwać.

– Dlaczego?

– To nie jest proste.

Patrzył w ziemię. Czułam, że nie chce – albo jeszcze nie potrafi – powiedzieć całej prawdy.

Zrobiło się zimno. Zaproponował, żebyśmy wstąpili do niego. Mieszkał niedaleko. Nie planowałam tego. Nie planowałam, że usiądziemy na kanapie, z kubkami herbaty, i że poczuję jego ramię na swoich plecach. Nie całował mnie. Tylko objął. Tak, jakbyśmy chcieli się schować przed światem.

Zasnęłam przytulona do niego. Pierwszy raz od lat czułam się... bezpieczna.

Ale w środku czułam chaos. Bo to nie powinno się dziać. Nie bez wyjaśnienia. Nie po tym wszystkim.

Obudziłam się wcześniej. Mikołaj jeszcze spał. Jego twarz była spokojna, trochę młodsza niż dzień wcześniej. Leżałam chwilę bez ruchu, wsłuchując się w rytm jego oddechu. A potem usłyszałam dźwięk — krótki sygnał przychodzącej wiadomości. Jego telefon zawibrował na stoliku.

Nie chciałam czytać. Przysięgam. Ale ekran się zaświecił, a moje oczy bezwiednie wyłapały treść:

Jak tam? Powiedziałeś jej już? Wiecznie nie będzie czekać.

Podpisane jako Paweł. Nikogo takiego nie znałam. Zesztywniałam. Wstałam i poszłam do kuchni. Chciałam oddychać. Włączyłam czajnik. W tym momencie zadzwonił telefon. Odebrał. Słyszałam każde słowo zza drzwi.

– Nie, nie może się jeszcze dowiedzieć. Magda nie wie o ojcu... Tak, wiem, że to głupie, ale nie mogłem inaczej... Obiecałem mu.

Zamarłam. Ojciec. Obietnica. Ukrywanie.

Weszłam do pokoju. Stanął gwałtownie. Twarz mu zbladła.

– Podsłuchiwałam. Przepraszam, ale... nie mogłam nie słyszeć – powiedziałam drżącym głosem.

– Magda, ja... chciałem ci powiedzieć. Naprawdę. Mój ojciec... był chory. Nowotwór. Umierał. Musiałem się nim zająć. To mnie przerosło. Wszystko. Miałem dwadzieścia parę lat, a świat walił mi się na głowę.

– I dlatego zniknąłeś?! Bez słowa?! Piętnaście lat, Mikołaj. Piętnaście cholernych lat!

– Bałem się. Wstydziłem się. Nie wiedziałem, jak wrócić.

– Ale nie miałeś problemu, żeby teraz się pojawić, prawda? I spać ze mną jakby nic!

– To nie było „jakby nic”! Ja wciąż...

– Nie. Nie kończ tego. Nie mów, że mnie kochasz.

Wybiegłam. Nie wiedziałam, gdzie idę

Tylko że muszę jak najdalej od tego mieszkania. Od niego. Od przeszłości, która nie umierała, tylko się wylegiwała w moim łóżku.

– I co teraz? – zapytała Anka, kiedy rzuciłam się jej na szyję w przedpokoju i po prostu się rozryczałam.

Siedziałyśmy przy stole, ja z czerwonymi oczami, ona z herbatą z imbirem i miną kogoś, kto już dawno przestał wierzyć w romantyczne happy endy.

– Powiedział, że jego ojciec umierał. I że musiał zniknąć, bo nie dał rady... Ale piętnaście lat, Anka. Ani jednego listu. Ani jednej wiadomości.

– Może naprawdę się bał – mruknęła.

A może po prostu było mu wygodnie. A teraz wrócił, bo mu się przypomniało.

– A może... jedno i drugie – odpowiedziała cicho.

Spojrzałam na nią ostro.

– Co?

– Magda, czasem ludzie znikają nie dlatego, że nie kochają. Tylko dlatego, że nie wiedzą, co z tym zrobić. Ty naprawdę nigdy nie zniknęłaś? Z jakiegoś miejsca? Z czyjegoś życia?

Nie odpowiedziałam. Bo wiedziałam, że miała rację. Ale to nie znaczyło, że potrafię mu wybaczyć.

Tego dnia chodziłam po mieście przez kilka godzin. Mijałam ludzi z parasolami, z siatkami z zakupami, zakochanych i samotnych. I miałam ochotę krzyczeć.

Zatrzymałam się na moście. Stałam tam, patrząc w wodę, jakbym mogła w niej coś zobaczyć. Odbicie. Odpowiedź. Przeszłość. Czułam, że coś się we mnie przesunęło. Nie wiem jeszcze, co.

Spotkaliśmy się przypadkiem

Naprawdę przypadkiem, chociaż przez ułamek sekundy pomyślałam, że może czekał. Siedział na ławce w parku, tym, gdzie kiedyś całowaliśmy się pod drzewem w listopadowym deszczu. Trzymał w dłoni papierowy kubek z kawą i wyglądał, jakby nie miał dokąd iść.

Zatrzymałam się. On podniósł wzrok. Wstał powoli.

– Magda... – powiedział tylko.

Usiadłam obok. W ciszy. Nie musieliśmy mówić nic wielkiego.

– Nie mam nic na swoją obronę – odezwał się w końcu. – Ale chciałem ci powiedzieć prawdę. Bo nie mogłem dalej żyć z tym ciężarem. I z tym, że ty wciąż... nie wiedziałaś.

– Nie jestem tą samą dziewczyną co wtedy – odpowiedziałam.

– Wiem. Ale ja nie oczekuję, że coś zaczniemy od nowa. Nie po tym wszystkim. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że wtedy... naprawdę cię kochałem. Tylko byłem głupi i zagubiony.

– A teraz? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Spojrzał na mnie smutno.

– Teraz... teraz już nie oczekuję niczego. Poza twoim spokojem.

– A jeśli ja już nie wierzę w słowa?

Uśmiechnął się gorzko.

– To i tak warto było cię zobaczyć jeszcze raz.

Wstaliśmy niemal jednocześnie. Spojrzałam na niego po raz ostatni. Nie było w tym złości. Ani tej tęsknoty, która wcześniej rozdzierała mnie od środka. Była cisza. I ulga.

Odwróciłam się i poszłam w przeciwną stronę.

Magda, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama