„Mój eks zadzwonił w dniu ślubu i błagał mnie o zmianę decyzji. Dopiero słowa mamy rozwiały wszystkie wątpliwości”
„Wybiegłam z kościoła, zanim ktoś zdołał mnie zatrzymać. Suknia plątała mi się między nogami, welon odpiął się i został gdzieś za mną, porwany przez wiatr. Bosa, zdyszana, wybiegłam na plac, jakby goniło mnie całe moje dotychczasowe życie. Usiadłam na ławce za rogiem, schowana przed spojrzeniami, i zaczęłam płakać. Cicho, żarliwie, do bólu”.

- Redakcja
W dniu ślubu powinnam czuć tylko radość i spokój, a jednak w mojej głowie panował chaos. Patrząc na siebie w sukni, czułam dziwną pustkę. Marek był czuły, dobry, stabilny – wymarzony partner. Przeszliśmy razem długą drogę. A mimo to w sercu wciąż czaiło się coś niewypowiedzianego, coś, co nie pozwalało mi w pełni się zaangażować. Wspomnienia wracały niespodziewanie, a jedno imię nie dawało mi spokoju. Adam. Mój dawny ogień, burza emocji i namiętności. Może to tylko sentyment. A może coś więcej.
Telefon od byłego
– Wyglądasz jak księżniczka – powiedziała Karolina, poprawiając mi welon. – A teraz jedziemy po twój happy end.
Siedziałyśmy już w limuzynie. Kierowca ruszył powoli spod domu moich rodziców. W środku pachniało kwiatami, skórzanym wnętrzem i moim stresem. Karolina trajkotała o makijażu, pogodzie, sukni, ale ja nie słuchałam. Palce same powędrowały do torebki. Telefon zawibrował. Spojrzałam.
– No nie – mruknęła Karolina, zaglądając mi przez ramię. – To Adam? Julia, tylko mi nie mów, że chcesz odebrać.
Zawahałam się. Ten numer znałam na pamięć, choć dawno przestałam go używać. A jednak palec sam nacisnął zieloną słuchawkę.
– Julia... – usłyszałam głos, którego nie słyszałam od ponad dwóch lat. – Wiem, że to dziś. Ale musiałem spróbować. Nie mogę cię tak po prostu oddać.
– Adam, nie teraz... – wyszeptałam, czując, jak gardło mi się zaciska.
– Posłuchaj mnie. Jeśli chociaż przez sekundę masz wątpliwości, nie rób tego. Nie wychodź za niego. Kocham cię. Nigdy nie przestałem.
Milczałam. Powietrze w limuzynie zrobiło się ciężkie.
– Jeśli jesteś pewna, rozłącz się i zapomnij. Ale jeśli nie... wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Zakończył rozmowę. Karolina patrzyła na mnie w osłupieniu.
– Co ci powiedział?
– Żebym nie szła do ołtarza.
Cisza.
– A ty? – spytała cicho. – Co zamierzasz?
Nie odpowiedziałam. Bo sama nie wiedziałam.
A jeśli to nie jest dobra decyzja?
Wysiadłam z limuzyny i stanęłam w cieniu wielkich, drewnianych drzwi kościoła. Oddech miałam płytki, dłonie wilgotne. Karolina zsunęła się tuż za mną i poprawiła mój tren, ale nie powiedziała już nic. Zamiast słów – spojrzenie. Wyczytała ze mnie wszystko.
Z wnętrza dobiegała cicha muzyka organów. Goście już byli. Wiedziałam, że Marek stoi przy ołtarzu. W garniturze, który wybraliśmy razem, w butach, które kupił z radością, bo „pierwszy raz w życiu do czegoś tak ważnego”. A ja? Ja miałam właśnie zadecydować, czy zostanę jego żoną.
– Kochanie – usłyszałam głos mamy. Przyszła z zakrystii, uśmiechając się lekko. – Wszyscy już czekają. Wyglądasz przecudnie.
– Mamo... – spojrzałam na nią i poczułam, jak coś pęka we mnie. – A jeśli to nie jest dobra decyzja?
Zamarła. Spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała ocenić, czy to tylko panika przedślubna, czy coś więcej.
– Julia – zaczęła spokojnie. – Nikt cię nie zmusza. Ale też nikt nie podejmie tej decyzji za ciebie. Musisz zapytać siebie, czego naprawdę chcesz. Nie co wypada. Nie co się powinno.
Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Wytarłam je gwałtownie.
– Nie chcę go skrzywdzić – wyszeptałam.
Mama delikatnie ujęła moją dłoń.
– Pomyśl, czy krzywdzisz go bardziej, mówiąc prawdę... czy biorąc ślub, którego nie jesteś pewna.
Karolina kiwnęła głową. Cisza była głośniejsza niż słowa.
Stojąc przed ołtarzem
Kościelne drzwi otworzyły się powoli. Wszyscy się odwrócili. Zobaczyłam dziesiątki twarzy – ciocie, kuzynki, przyjaciółki, sąsiadów. Wszyscy uśmiechali się szeroko, jakby chcieli powiedzieć: „W końcu! Tak trzeba!”. Słońce wpadało przez witraże, barwiąc wnętrze kolorowymi smugami. Każdy krok w stronę ołtarza wydawał się o ton za głośny.
A potem zobaczyłam Marka.
Stał pewnie, lekko spięty, ale z tym swoim spokojnym uśmiechem. Jego oczy – pełne czułości. Kiedy spojrzeliśmy na siebie, serce ścisnęło mi się boleśnie. Tyle w nim było nadziei. Tyle przekonania, że właśnie dzisiaj wszystko się zaczyna. A ja... miałam wrażenie, że wszystko we mnie się kończy.
Stanęłam obok niego. Złapał moją dłoń i ścisnął ją delikatnie.
– Jesteś tu – wyszeptał. – Już nic się nie liczy.
Ksiądz rozpoczął ceremonię. Wszystko płynęło jak w zwolnionym tempie – słowa, pieśni, spojrzenia. Kiedy padło pytanie, które miało zmienić całe nasze życie, poczułam, jak świat się zatrzymuje.
– Czy ty, Julio, chcesz...
Nie zdążył dokończyć.
– Przepraszam – powiedziałam głośno. – Nie mogę.
Ksiądz zamilkł. Goście zamarli. Marek spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby nie zrozumiał.
– Co się dzieje? – zapytał szeptem.
– Marek... Przepraszam. To nie twoja wina. Ale nie potrafię tego zrobić.
W kościele zapanowała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
Ucieczka i rozmowa z przyjaciółką
Wybiegłam z kościoła, zanim ktoś zdołał mnie zatrzymać. Suknia plątała mi się między nogami, welon odpiął się i został gdzieś za mną, porwany przez wiatr. Bosa, zdyszana, wybiegłam na plac, jakby goniło mnie całe moje dotychczasowe życie. Usiadłam na ławce za rogiem, schowana przed spojrzeniami, i zaczęłam płakać. Cicho, żarliwie, do bólu.
Po chwili usłyszałam szybkie kroki. Karolina.
– Julia! – usiadła obok mnie. – Co ty wyprawiasz?
Nie miałam siły odpowiedzieć. Tylko potrząsnęłam głową.
– Wiesz, jak on tam stoi? Kompletnie zbity z tropu, jak dziecko, które nie rozumie, dlaczego je zostawiono.
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
– Myślisz, że to było łatwe?
– Nie. Ale musiałaś to zrobić właśnie teraz? Przed wszystkimi?
– Nie miałam wyjścia.
Milczałyśmy. Potem wzięła mnie za rękę.
– Zrobiłaś to dla Adama?
Zacięłam się. To było zbyt proste pytanie. A odpowiedź wcale nie była oczywista.
– Nie wiem – szepnęłam. – Nie wiem, czy to przez niego. Może przez siebie. Może po prostu nie potrafiłam dalej udawać.
Karolina długo patrzyła mi w oczy, jakby szukała jakiegoś znaku, że wszystko jeszcze da się uratować.
– A co teraz?
Spojrzałam przed siebie, na ludzi wychodzących z kościoła, na twarze pełne szeptów, zdziwienia i potępienia.
– Nie wiem – powtórzyłam. – Ale pierwszy raz od dawna czuję, że żyję.
Spotkanie z Adamem
Stałam przed jego drzwiami dobre dziesięć minut, zanim odważyłam się zapukać. Mieszkanie Adama wyglądało tak samo, jak je zapamiętałam – balkon z poręczą, której nigdy nie naprawił, zasłony zawsze lekko niedociągnięte. Gdy drzwi się otworzyły, przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu.
– Myślałem, że nie przyjdziesz – powiedział w końcu.
– Też tak myślałam – odpowiedziałam.
Wpuścił mnie do środka. Pachniało kawą i starymi książkami. Usiadłam na jego kanapie, tej samej, na której kiedyś przesiadywaliśmy godzinami, kłócąc się i godząc.
– Powiedz coś – poprosił.
– Nie wiem, co mam powiedzieć – westchnęłam. – Wszystko zostawiłam. Nie dla ciebie. Nie tylko.
– Więc dla kogo?
Spojrzałam na niego bez uciekania wzrokiem.
– Dla siebie.
Uśmiechnął się blado, bardziej ze smutkiem niż z radością.
– To dobrze. Ale wiesz, że nie mogę ci obiecać, że wszystko będzie jak dawniej?
– Wiem. I nie oczekuję tego.
– Więc co teraz?
Zastanowiłam się chwilę, zbierając w sobie odwagę.
– Chciałam ci powiedzieć, że mnie zatrzymałeś. Że twoje słowa sprawiły, że się zatrzymałam i spojrzałam na siebie... na swoje życie.
Adam wstał i podszedł do okna.
– A może po prostu uciekłaś – powiedział cicho. – Może nie ode mnie do siebie, tylko od siebie do mnie.
Nie odpowiedziałam. Bo może miał rację.
Bez odpowiedzi, ale w prawdzie
Siedziałam w małej kawiarni na rogu naszej ulicy, z kubkiem herbaty, który już dawno przestygł. Na stoliku przede mną leżała obrączka, ta, której nigdy nie założyłam. Przesuwałam ją palcem po blacie, jakby była odpowiedzią, której wciąż nie potrafiłam znaleźć. W środku wciąż kotłowały się pytania: Czy to była ucieczka? Czy powinnam była zostać? Czy Adam naprawdę coś we mnie poruszył, czy tylko przypadkiem trafił na moją słabość?
Marek nie zadzwonił. I może to dobrze. Może potrzebujemy czasu – on, żeby zrozumieć, a ja, żeby przestać się bać. Dziś nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie wiedziałam, czy z Adamem coś się odrodzi, czy to była tylko chwila, impuls, emocja. Ale po raz pierwszy od dawna nie czułam się jak aktorka w cudzym przedstawieniu.
Zamiast scenariusza i oczekiwań, miałam pustą kartkę. I wolność. Tak, może kosztowała mnie wiele – zawiedzione oczy mamy, zdziwione spojrzenia gości, ból Marka – ale przynajmniej raz zrobiłam coś w zgodzie ze sobą. Bez udawania. Bez „tak trzeba”. Bez lęku.
Zgarnęłam obrączkę do kieszeni i wyszłam z kawiarni. Ulica była pusta, lekko zamglona, jakby świat czekał, aż zrobię pierwszy krok. I zrobiłam. Bez planu, bez celu, ale z czymś nowym w sercu. Prawdą. Nawet jeśli bolała.
Julia, 27 lat
Czytaj także:
- „Rodzina się wściekła, że będziemy mieć wesele bez dzieci. Szybko ubyło nam gości na liście”
- „Moja teściowa to aferzystka i kobieta z piekła rodem. Już nawet ślimak ma więcej empatii niż ona”
- „Teściowa chciała się mnie pozbyć. To, co zrobiła przed naszym ślubem, było oburzające nie tylko dla mnie”

