„Mój dorosły syn nie pracuje, nie sprząta i nie płaci rachunków. Jak to się stało, że wychowałam takiego pasożyta?”
„Każdego dnia wracam z pracy do mieszkania, które wygląda tak, jak je zostawiłam rano – tylko z dodatkiem kilku talerzy po zupce chińskiej i brudnej patelni na kuchence. Czasem czuję się jak pokojówka w tanim hotelu. Gotuję, sprzątam, piorę, płacę rachunki. A Michał? Michał scrolluje TikToka i gra w gry”.

- Redakcja
Jestem księgową. Mam 54 lata i jedno dziecko – Michała. Chociaż „dziecko” to chyba nie najlepsze słowo. Michał ma 26 lat. Wzrostem przewyższa mnie o głowę, ma brodę, głęboki głos i sylwetkę faceta, który kiedyś może i ćwiczył na siłowni, ale teraz głównie nosi dresy i leży w łóżku. Mimo to wciąż myślę o nim jak o moim małym chłopcu. Może dlatego tak trudno mi było do tej pory podjąć jakiekolwiek zdecydowane kroki.
Michał mieszka ze mną. Odkąd skończył studia – których, swoją drogą, nie skończył – nie zrobił z życiem nic konkretnego. Próbował różnych rzeczy: grafiki komputerowej, montażu filmów, pracy w magazynie, a nawet hodowli nielegalnych roślin na balkonie – tę ostatnią próbę zdusiłam w zarodku. Od ponad roku nie pracuje wcale.
Próbuję z nim rozmawiać. Próbuję krzyczeć. Próbuję milczeć. Nic nie działa. A we mnie codziennie rośnie nie tylko frustracja, ale też... coś w rodzaju żalu. Żalu do niego – że tak mnie traktuje. Żalu do siebie – że na to pozwalam. Bo przecież to ja go tak wychowałam, prawda? Czasem leżę w łóżku i zastanawiam się: jak to się stało, że wychowałam takiego pasożyta?
Nie chcę być służącą
– Michał, ile razy mam ci powtarzać, żebyś po sobie sprzątał?! – wrzasnęłam od progu. – Śmierdzi tu jak w barze o drugiej w nocy!
Z kuchni buchnął zapach starych frytek i czegoś przypalonego. Na stole – talerz z zaschniętymi resztkami, obok karton po pizzy i puste puszki po energetykach. Michał siedział w salonie, z nogami na stole, zapatrzony w telefon. Nie drgnął nawet na mój krzyk.
– Halo, mówię do ciebie! – rzuciłam gąbką do zlewu tak mocno, że prysnęła woda.
– No przecież zaraz posprzątam – mruknął bez odrywania wzroku.
– Zaraz?! To „zaraz” trwa od wczoraj! Nie mam zamiaru być twoją służącą. Mam dość wracania do chlewu!
W końcu podniósł głowę. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym przerwała mu ratowanie świata.
– To po co wracasz? – rzucił cicho, ale z takim chłodem, że aż mnie zamroziło.
Zamarłam.
– Co powiedziałeś?
– Nic. Mówię tylko, że nikt cię nie zmusza. Ja się na to życie nie prosiłem – westchnął i wrócił do ekranu.
W tamtej chwili poczułam, jakby coś we mnie pękło. Jakby te wszystkie lata samotnego dźwigania życia dla niego, każda łza, każda przegapiona okazja... nagle okazały się nieważne.
– To ty tak na serio? – szepnęłam. – Nawet nie potrafisz się przyznać, że mnie ranisz?
– A może to ty robisz z igły widły – wzruszył ramionami. – Przecież siedzę cicho. Nikomu nie przeszkadzam.
Patrzyłam na niego i czułam, jak wzbiera we mnie gniew. Ale jeszcze bardziej – rozpacz.
Gdzie popełniłam błąd? – zapytałam w myślach, choć znałam odpowiedź. Może... wszędzie?
To moje dziecko...
– Ty go zwyczajnie rozpieszczałaś – Beata nawet nie spojrzała w moją stronę, mieszając kawę z zapałem.
– To moje dziecko... – zaczęłam niepewnie.
– Dorosły facet! – przerwała mi ostro. – On nie jest dzieckiem, Anka. Ma 26 lat, brodę i pełne zęby. A ty dalej traktujesz go jak niemowlaka, którego trzeba tulić do snu.
Siedziałyśmy u niej w kuchni, jak za dawnych lat, tylko zamiast plotkować o facetach, rozmawiałyśmy o moim własnym synu, który właśnie rozwalał moje życie od środka. Beata nie owijała w bawełnę. Nigdy nie owijała.
– Przecież on nawet nie pracuje! – ciągnęła. – Co robi całymi dniami?
– No... siedzi w domu.
– A ty to jeszcze tłumaczysz. Jesteś głupia czy tylko zdesperowana?
Zabolało. Ale nie odpowiedziałam. Bo może miała rację. Może byłam głupia. Albo... zbyt zmęczona, żeby już cokolwiek zmieniać.
– Miesiąc – powiedziała po chwili ciszy. – Daj mu miesiąc. Albo praca, albo won z domu. Inaczej zrobisz z niego emocjonalnego kalekę. Jak już zresztą zrobiłaś.
– Nie mów tak...
Beata podniosła wzrok i nagle zmiękła. Położyła rękę na mojej.
– Wiem, że go kochasz. Ale czas przestać kochać go za bardzo. Bo zgubisz i jego, i siebie.
I wtedy pierwszy raz pomyślałam: Może naprawdę zrobiłam z niego wraka... tylko dlatego, że chciałam być dobrą matką.
Moje przebudzenie
Zostawiłam drzwi do jego pokoju lekko uchylone. Nie celowo. Po prostu wchodziłam z praniem i nie domknęłam. Nie planowałam podsłuchiwania. Naprawdę. Ale kiedy wracałam z kuchni i usłyszałam, jak się śmieje, coś mnie zatrzymało.
– No stary, serio, nie ma sensu iść do roboty – jego głos brzmiał lekko, nonszalancko. – Mam wszystko pod nosem. Matka gotuje, sprząta, rachunki płaci. Jak hotel, człowieku.
Zamarłam.
– No, czasem się drze, ale wystarczy powiedzieć, że mam doła, to już się nie czepia. Hehe.
Zrobiło mi się zimno. Czułam, jak dłonie mi drżą, a serce bije zbyt szybko. Weszłam z powrotem do kuchni. Oparłam się o blat, wpatrując się w czajnik. Nie mogłam oddychać.
Więc tak o mnie mówi? Tak mnie widzi?
Po chwili wstał. Przechodził przez przedpokój, udając, że mnie nie widzi. Miałam ochotę rzucić mu kubkiem. Ale nie zrobiłam tego. Odczekałam kilka minut, po czym weszłam do jego pokoju.
– Słyszałam twoją rozmowę.
– Jaką rozmowę? – udawał głupiego.
– O „hotelu” – powiedziałam cicho, ale z takim lodem w głosie, że aż się cofnął o krok. – O matce, która nic nie ogarnia i którą można zmanipulować złym nastrojem.
– No co? Tak się gada... To żarty.
– Nie, Michał. To nie były żarty. To była prawda. Tylko że ja się w tej twojej prawdzie nie mieszczę.
Wyszedł, trzaskając drzwiami. A ja... usiadłam na jego łóżku. Patrzyłam na te rozsypane ubrania, brudne kubki, stertę gier i poczułam coś nowego. Nie gniew. Nie żal. Przebudzenie.
Tydzień na wyprowadzkę
Czekałam, aż wróci z wieczornego spaceru z psem. Tak, nawet pies był bardziej odpowiedzialny od mojego syna – sam prosił, żeby wyjść. Michał z kolei musiał być błagany, żeby wyjął go choć raz dziennie.
Usiadłam w kuchni. Ręce trzęsły mi się nad kubkiem z herbatą. Miałam przygotowane słowa. Krótkie, konkretne. Żadnych łez. Żadnych sentymentów.
– Musimy pogadać – powiedziałam, gdy tylko przekroczył próg.
Spojrzał na mnie nieufnie.
– Co znowu?
– Masz tydzień – powiedziałam cicho, ale dobitnie. – Tydzień, żeby się wyprowadzić.
Stanął jak wryty. Zdjął kaptur, jakby lepiej miał mnie słyszeć.
– Co?
– Dokładnie to. Masz siedem dni. Nie zostanę twoją dożywotnią służącą. Kocham cię, Michał. Ale nie kocham tego, co robisz i jak mnie wykorzystujesz. Jesteś dorosły.
– To jakiś żart?
– Nie. I nie zmienię zdania. Znajdź pokój, znajdź pracę. Możesz iść do ojca, do kolegi, pod most – twoje życie, twoje decyzje.
– Nie możesz mnie tak po prostu wyrzucić! – podniósł głos.
– Właśnie zobaczyłeś, że mogę – wstałam. Ręce przestały się trząść. – I zrobię to, bo jeśli tego nie zrobię, zmarnuję samą siebie.
– To tylko przez to, co usłyszałaś... – próbował ratować sytuację. – Wyrzucasz mnie, bo sobie pogadałem z kumplem?
– Wyrzucam cię, bo stałeś się pasożytem, a przestałeś być synem.
Zamilkł.
Chwilę staliśmy naprzeciwko siebie. On – zszokowany, wściekły. Ja – przerażona, ale spokojna.
– Siedem dni, Michał. A potem zmieniam zamki.
Pierwszy raz od lat nie miałam w oczach łez. Tylko determinację.
Pierwsze dni ciszy
Wyprowadził się w sobotę. Nie spakował dużo – dwie torby, komputer, plecak. Nie zapytał, czy może wrócić. Nie przeprosił. Po prostu wyszedł, trzaskając drzwiami, jakby to on był pokrzywdzony.
A potem nastała cisza.
Nie sądziłam, że tak boli brak dźwięku. Żadnego szurania kapciami po panelach, żadnego śmiechu zza ściany, żadnego „Maaamo, kupisz coś słodkiego?”. Tylko zegar w kuchni i moje własne westchnienia.
Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć. Chodziłam po mieszkaniu jak duch, zaglądałam do jego pokoju – pusty. Biurko już nie było jego biurkiem, tylko zwykłym kawałkiem mebla. Łóżko – bezładnie poskładane. Jakby zostawił po sobie bałagan w podzięce.
Drugiego dnia było łatwiej. Trzeciego – włączyłam radio, żeby zagłuszyć echo. Czwartego... wiadomość.
„Cześć. U mnie ok. Jestem u znajomego”. – przeczytałam na ekranie i nie wiedziałam, czy odetchnąć, czy płakać.
„Fajnie. Daj znać, jeśli czegoś potrzebujesz”. – odpisałam. Krótko. Nie dodałam: „Tęsknię”. Bo i tak by nie odpisał.
Cisza bolała. Ale była też jak opatrunek – szczypała, bo zaczęło się gojenie.
Piątego dnia usiadłam przed laptopem i wpisałam w wyszukiwarkę: „rodzice dorosłych dzieci – pomoc”. Może za późno. Ale może… jeszcze nie wszystko stracone. „Może kiedyś zrozumie… może.” – pomyślałam.
Anna, 54 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja matka żyje u mnie jak w hotelu z pełną obsługą. Dziś nie wiem, czy prędzej osiwieję, czy wyrzucę ją z domu”
- „Mąż rozkazywał, dzieci hałasowały, a ja sprzątałam, gotowałam i milczałam. W końcu uciekłam”
- „Od 25 lat noszę w sercu tajemnicę i zapalam znicz na grobie, o którym nie wie nawet moja rodzina. Tak musi pozostać”

