„Nie miałam zamiaru udawać, że biwak w namiocie to randka marzeń. Dopiero samotna noc w lesie nauczyła mnie pokory”
„Od rana było źle. Noc znowu zimna, a ja obudziłam się z bolącymi plecami. Piotrek wstał pierwszy i jak zwykle udawał, że jest zachwycony tym, że żyjemy jak jaskiniowcy. Siedział przy ognisku i gotował wodę”.

- Redakcja
Zawsze byłam miastową dziewczyną. Dla mnie komfort to nie luksus, to standard. A Piotrek jest moim kompletnym przeciwieństwem. Kiedy narzekałam, że pada, on proponował spacer w deszczu. Kiedy mówiłam, że nie zniosę życia bez klimatyzacji, on twierdził, że przyroda ma swoją wentylację.
Dałam się namówić
Byliśmy jak ogień i woda, a jednak coś między nami iskrzyło. On był moim „oddechem”, ja jego „uziemieniem” – tak to sobie tłumaczyliśmy. Ale były momenty, kiedy to napięcie stawało się trudne do zniesienia. Jak wtedy, gdy Piotrek z uśmiechem zaproponował:
– Może spróbujesz czegoś nowego? Biwak, las, jezioro. Tylko my i natura.
– Czyli nie ma łazienki? – zapytałam z przekąsem.
A on się tylko zaśmiał i pocałował mnie w czoło.
– Zobaczysz, pokochasz to.
I zgodziłam się. Chciałam udowodnić, że potrafię się dostosować.
Początek wyjazdu był jeszcze do przeżycia. Piotrek znosił moje zgryźliwe uwagi z anielską cierpliwością. Ale z każdym kolejnym dniem czułam, jak coś między nami się zmienia. Jak jego ciepło zaczyna się kruszyć.
– Piotrek, nie masz jakiegoś powerbanka? Telefon mi padnie za godzinę – powiedziałam, unosząc ekran z irytacją.
– Mówiłem, że taki jest urok biwakowania. Odłączamy się od tego wszystkiego.
– A urok tego, że drapię się do krwi też mam docenić? – spytałam z przesadną uprzejmością.
– Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, to naprawdę bym ci tego wyjazdu nie proponował.
Dogryzałam mu
Nie pozostałam mu dłużna.
– To po co mnie w ogóle zabierałeś? Przecież dobrze wiedziałeś, że nienawidzę takich rzeczy! Myślałeś, że zmienię się nagle w leśną nimfę?
Wstał, odszedł kilka kroków i zaczął układać drewno przy ognisku. Przez kilka sekund wpatrywałam się w niego, czekając, aż coś powie, aż znowu zacznie mnie uspokajać tak, jak zawsze. Ale on milczał.
Od rana było źle. Noc znowu zimna, a ja obudziłam się z bolącymi plecami. Piotrek wstał pierwszy i jak zwykle udawał, że jest zachwycony tym, że żyjemy jak jaskiniowcy. Siedział przy ognisku i gotował wodę w tej swojej ukochanej menażce, która wyglądała, jakby pamiętała czasy wojny.
– Nie wiem, czy ci mówiłam, ale to ognisko dymi prosto w namiot – rzuciłam na dzień dobry.
– To przenieśmy go kawałek dalej – odpowiedział spokojnie.
– No tak, najlepiej zwijać cały obóz, bo przecież nie można było tego przemyśleć wcześniej. W sumie, skoro już mowa o cudach organizacyjnych, nie masz może jakiegoś krzesła? Bo siedzenie na kłodzie przez trzy dni to naprawdę świetny sposób na skrzywienie kręgosłupa.
Był cierpliwy
Piotrek podszedł i podał mi kubek gorącej herbaty. Nie odezwał się ani słowem, jakby liczył, że to wystarczy, żebym przestała. A ja nie zamierzałam przestać.
– W mieście herbata nie smakuje jak popiół, tylko pachnie cytryną, bo… uwaga, uwaga… jest robiona w normalnym czajniku, nie w jakiejś aluminiowej puszce – ciągnęłam dalej.
On tylko podszedł do plecaka i zaczął wyciągać mapę. Postanowiłam mu „pomóc” i dorzucić jeszcze coś od siebie.
– A propos atrakcji, co tam dla mnie przygotowałeś na dzisiaj? Kolejne bagno do brodzenia po kolana? A może sadzawkę z pijawkami?
– Chciałem ci pokazać polanę z pięknym widokiem. Może być? – powiedział takim tonem, jakby zamawiał tort w cukierni.
– Cudownie. Kolejna godzina dreptania w błocie za „widokiem” – prychnęłam.
Przez cały czas tylko kiwał głową, robił swoje. Jakby traktował moje narzekanie jak deszcz – jest, ale nie ma sensu się nim przejmować. Wtedy, właśnie w tej dziwnej ciszy, zaczęło mnie to drażnić jeszcze bardziej. Jego obojętność była jak mur. Im więcej mówiłam, tym bardziej miałam wrażenie, że gadam do drewna.
Miarka się przebrała
Kiedy następnego ranka zobaczyłam, że spokojnie pakuje rzeczy do samochodu, w pierwszej chwili myślałam, że to jakaś jego nowa taktyka. Może chce mnie postraszyć, żeby wymusić przeprosiny? Stałam z założonymi rękami, patrząc, jak zwija namiot, wkłada śpiwory do bagażnika.
– Serio? Obrażasz się jak dziecko? – zapytałam, kiedy zobaczyłam, że nie żartuje.
– Nie mam już siły – odpowiedział, zamykając bagażnik.
– Zostawisz mnie tutaj samą? W lesie? – rzuciłam z niedowierzaniem.
– Dokładnie tak.
I wsiadł do auta. Stałam jak wryta, próbując zrozumieć, co właśnie się dzieje. Patrzyłam, jak odpala silnik, jak odjeżdża, a ja stoję w mokrych butach i z telefonem bez zasięgu. Jeszcze przez chwilę wmawiałam sobie, że zrobi rundkę dookoła i zaraz wróci. Że nie zostawi mnie przecież tak bez samochodu, bez ludzi. Ale on nie wracał.
Zemścił się
Chodziłam w kółko po obozowisku, kopiąc patyki i powtarzając pod nosem wszystkie swoje pretensje. Ale to wszystko zaczynało brzmieć głupio. Nawet dla mnie. W końcu złapałam telefon i zaczęłam gorączkowo szukać zasięgu. Łaziłam z wyciągniętą ręką jak idiotka, stając na palcach, wspinając się na kamienie. Nic. Zero kresek.
Usiadłam przy ognisku, które już dawno zdążyło wygasnąć. Nagle ta cisza, której tak nienawidziłam, zaczęła mnie przytłaczać w inny sposób. Bo nie było już nikogo, komu mogłabym to wszystko wygarnąć. Mogłam się obrażać na sosny i kamienie.
Nadchodził wieczór, a ja zaczynałam rozumieć, że nikt mnie stąd nie zabierze. Sama muszę się stąd wydostać. Z mapy, którą Piotrek zostawił przy ognisku, wyczytałam, że najbliższa wieś jest kilka kilometrów stąd. Była tam droga, przystanek autobusowy i może ktoś, kto pozwoli mi chociaż zadzwonić.
Byłam zdana na siebie
Spakowałam plecak i ruszyłam przed siebie. Szłam szybko, bojąc się, że jeśli się zatrzymam, zacznę panikować. Z początku próbowałam jeszcze gadać do siebie, rzucać na głos głupie uwagi, ale z każdą kolejną minutą te słowa gasły mi w gardle. Było zimno. Bolały mnie nogi, bo przecież moje miejskie adidasy nie były stworzone do takich wędrówek.
Po godzinie czułam się tak, jakbym przeszła maraton. Po dwóch – nie miałam siły się złościć nawet na siebie. W głowie wracały mi wszystkie obrazy z ostatnich dni. Piotrek niosący dla mnie wodę, Piotrek poprawiający mi śpiwór, kiedy mówiłam, że i tak się nie wyśpię. Teraz te momenty były jak szpilki, które wbijały się w mój upór.
W końcu w oddali zobaczyłam drogę asfaltową drogę, która była dla mnie w tamtej chwili największym luksusem świata. Na horyzoncie majaczył przystanek autobusowy – stary, z wyblakłym rozkładem jazdy.
Dostałam nauczkę
Usiadłam na ławeczce i dopiero wtedy, patrząc na pustą drogę, pozwoliłam sobie na łzy. Nie wiedziałam, kiedy przyjedzie autobus. Nie wiedziałam, co powiem Piotrkowi, jeśli w ogóle jeszcze będę miała szansę cokolwiek mu powiedzieć. Ale wiedziałam jedno: nigdy nie czułam się tak bezradna i głupia, jak w tamtym momencie.
Noc spędziłam na tej przystankowej ławeczce, skulona, z plecakiem pod głową. Czułam się jak dziecko, które zgubiło się w lesie i udaje przed sobą, że jest dorosłe. Przez długie godziny nie przejechał ani jeden samochód. Tylko wiatr szarpał gałęzie, a ja marzłam, z każdym podmuchem coraz bardziej żałując każdej złośliwości, jaką wyrzuciłam z siebie w stronę Piotrka.
O świcie autobus pojawił się jak zjawa. Usiadłam z tyłu i wpatrywałam się w okno, pozwalając myślom biec szybciej niż autobus.
Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, jak łatwo można zniszczyć coś, co ktoś budował dla ciebie cierpliwością. Piotrek nigdy nie oczekiwał ode mnie, że pokocham błoto i komary. On chciał tylko, żebym spróbowała z nim być w tym jego świecie, chociaż na chwilę. A ja traktowałam go, jakby robił mi krzywdę, jakby zmuszał mnie do czegoś strasznego.
Katarzyna, 28 lat
Czytaj także:
- „Sąsiadka podrzucała mi słoiki ogórków kiszonych i innych wiejskich dobroci. Chciałam się jej odpłacić i popłynęłam”
- „Patrzyłam na grób matki i czułam, że coś jest nie tak. Gdy Paweł nie przyszedł na pogrzeb, wszystko stało się jasne”
- „Zamiast pić soczek z palemką, musiałem pomóc teściowi w pracy w polu. Od tego czasu doceniam wygody miejskiego życia”

