„Mój chłopak w sylwestra wyznał mi miłość. Nie minęły 2 tygodnie i nie ma po nim śladu”
„I nie zadzwonił. Najpierw tłumaczyłam to sobie pracą. Przecież mógł mieć nawał zleceń. Adam był freelancerem, a wśród tego, co robił były grafiki, montaże filmów, czasem jakieś dziwne zlecenia, których do końca nie rozumiałam. Miał swój rytm, zdarzało się, że przez dwa dni nie odpisywał, a potem nagle wysyłał mi pięć wiadomości z kotami z TikToka. Ale teraz... było inaczej”.

Mieszkam w Warszawie i pracuję jako graficzka. Jestem raczej z tych cichych: nie lubię się narzucać, rzadko bywam w centrum uwagi. Przez lata myślałam, że jestem po prostu „trudna w miłości”. Kiedy moje przyjaciółki zakochiwały się raz po raz, ja zwykle odczuwałam... pustkę. Jakby coś we mnie nie działało tak, jak powinno. Do czasu, aż poznałam Adama.
Spotkaliśmy się na kursie fotografii. Siedział trzy rzędy przede mną, z kamerą analogową, o której potem mówił, że „ma duszę”. Z początku nie zwracał na mnie większej uwagi. Wydawał się zamknięty, ale nie w nieprzyjemny sposób — bardziej jak ktoś, kto nosi w sobie ciężar, którym nie chce się dzielić. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać: o zdjęciach, o kawie, o tym, że niebo w Warszawie wygląda lepiej po deszczu. Pokochałam go niepostrzeżenie.
W sylwestra, który spędzaliśmy we dwoje w wynajętym domku w górach, powiedział pierwszy raz:
— Kocham cię, Julia. Wiem to na pewno.
Siedzieliśmy przy kominku, pachniało drewnem i winem, a ja pomyślałam: to właśnie tak powinno wyglądać szczęście. I naprawdę wierzyłam, że to początek czegoś pięknego.
Nagle zalała mnie fala lęku
Minął tydzień od sylwestra. Wróciliśmy do Warszawy w poniedziałek rano, Adam pocałował mnie na klatce schodowej pod moim mieszkaniem i powiedział:
— Zadzwonię wieczorem.
I nie zadzwonił. Najpierw tłumaczyłam to sobie pracą. Przecież mógł mieć nawał zleceń. Adam był freelancerem, a wśród tego, co robił były grafiki, montaże filmów, czasem jakieś dziwne zlecenia, których do końca nie rozumiałam. Miał swój rytm, zdarzało się, że przez dwa dni nie odpisywał, a potem nagle wysyłał mi pięć wiadomości z kotami z TikToka. Ale teraz... było inaczej.
W środę napisałam: „Hej, wszystko OK?”, ale odpowiedziała mi cisza.
W czwartek spróbowałam zadzwonić — był sygnał, ale nikt nie odebrał. Zostawiłam wiadomość głosową. Moje serce zaczęło się kurczyć ze strachu. W piątek pojechałam do niego. Miał kawalerkę na Pradze, znałam kod do domofonu. Drzwi zamknięte. Pukałam, dzwoniłam — nic. Skrzynka na listy była przepełniona, a na wycieraczce leżała ulotka. Zjechałam windą na dół i siedziałam na murku, dygocząc z zimna przez pół godziny jak idiotka.
Wieczorem zdecydowałam się zadzwonić do jego matki.
— Nie wiem, gdzie jest — powiedziała chłodno. — I szczerze, Julia, nie jestem pewna, czy ty naprawdę go znasz.
Zamarłam. Wróciłam do mieszkania i siedziałam w ciemności. Patrzyłam w telefon, w nieodczytane wiadomości do niego. Pisałam kolejną: „Adam, odezwij się. Martwię się. Proszę.” I nagle zalała mnie fala lęku, złości i wstydu. Może zrobiłam coś nie tak? Może się mnie przestraszył? Może nigdy nie zamierzał wracać?
A teraz nie wrócił
— Zosia, ja nie wiem, co mam robić. — Miałam ściśnięte gardło. — On po prostu… zniknął.
Zosia patrzyła na mnie z troską, ale jej twarz była napięta. Siedziałyśmy w jej kuchni, nad parującymi kubkami herbaty, a ja opowiedziałam jej wszystko: o telefonie do jego matki, o milczeniu, o tej ulotce na wycieraczce.
— Julia, ja ci to mówiłam od początku. Coś w nim było... dziwnego. Tajemniczego za bardzo. Nigdy nie opowiadał o przeszłości, nie mówił o rodzinie.
— Zosia, błagam cię… — westchnęłam. — Nie teraz.
— A kiedy? Chcesz się zadręczać przez kolejne tygodnie? Nie odbiera, nie pisze, nie szuka cię. Co jeszcze musi się wydarzyć, żebyś uznała, że coś tu jest nie tak?
Wstałam gwałtownie od stołu. Zosia milczała, ale widziałam, że miała dość. Może naprawdę zawsze była sceptyczna wobec Adama. Może czuła się lepiej, gdy mogła powiedzieć „a nie mówiłam”.
— Ty go nigdy nie lubiłaś. Zawsze go oceniałaś, bo nie był taki jak twoi chłopcy z korpo.
— Bo się o ciebie martwiłam! — Podniosła głos. — Bo wiedziałam, że się angażujesz po uszy, a on… Julia, on był jak duch! Czasem znikał na dzień, dwa, a ty udawałaś, że to normalne.
— Bo wracał — szepnęłam. — Zawsze wracał.
A teraz nie wrócił. Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit, z policzkami mokrymi od łez, a w głowie kłębiły się pytania: A jeśli on po prostu mnie nie kochał? A jeśli to wszystko było kłamstwem?
Zerwałam się z miejsca
W sobotę otworzyłam laptopa z zamiarem posprzątania maili. Nie mogłam spać, znowu. Powiedziałam sobie, że muszę czymś „zająć głowę”. Tylko że głowa i tak była cała zajęta Adamem. Przeszukiwałam stare wiadomości od niego, te z czasów, kiedy jeszcze pisał „śpij dobrze, moja J.”. I wtedy coś przykuło moją uwagę: potwierdzenie logowania do jego drugiego adresu mailowego. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Dziwnie brzmiał, zupełnie do niego nie pasował. Kliknęłam. System zapamiętał hasło.
Otworzyłam skrzynkę. Jedna z ostatnich wiadomości wysłana do kobiety o imieniu „Marta”. Tytuł: „Musimy to jakoś rozwiązać”. Data sprzed miesiąca. Serce zabiło mi szybciej. Drżały mi dłonie, kiedy zaczęłam czytać. Było tam coś o „podwójnym życiu”, o tym, że „nie chciał nikogo ranić”. I podpisane: „A.”. Zerwałam się z miejsca. Musiałam się dowiedzieć więcej. Następnego dnia pojechałam do jego byłego pracodawcy. Przedstawiłam się jako narzeczona.
— Adam? Od dawna go nie widzieliśmy. — Mężczyzna spuścił wzrok. — Nie powinienem tego mówić, ale… Adam odszedł nagle. Pojawiły się problemy. Dziwne rzeczy.
— Jakie „dziwne rzeczy”? — Głos mi drżał.
— Kontakty z dziwnymi ludźmi. Ktoś tu był, szukał go… zadawał zbyt wiele pytań.
Nie zdążyłam dopytać, bo zadzwonił mój telefon. Nieznany numer.
— Dzień dobry, nazywam się Marta. Przepraszam, że dzwonię tak znikąd… ale Adam... był też moim chłopakiem. Zniknął w lutym. Myślałam, że nie żyje.
Wieczorem wyszłam na spacer
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w kawiarni. Dwie kobiety, które łączył ten sam mężczyzna. Marta była drobna, z zadbanymi paznokciami i spojrzeniem, które podpowiadało, że widziała już za dużo.
— U mnie był „Paweł” — powiedziała cicho. — Miał nawet inne dokumenty. Zdjęcie to samo, głos, wszystko. Ale inne życie.
Pokazała mi zdjęcie — to był on. Mój Adam. Jej Paweł.
— Mówił, że nie ma rodziny. Że jego rodzice zginęli w wypadku. Że jest jedynakiem.
Ja z kolei przypomniałam sobie, jak opowiadał o bracie w Londynie. Nigdy go nie poznałam. Teraz domyślam się, że może nie istniał. Może nie istniało nic.
— Zniknął z dnia na dzień, jak u ciebie. Nie zostawił żadnego śladu. Płakałam jak dziecko. — Marta zacisnęła dłonie na filiżance. — A teraz… nie wiem, czy jestem wściekła, czy tylko zmęczona.
Wróciłam do mieszkania i przez pół godziny stałam w łazience, patrząc w lustro. Nie poznałam siebie. Pod oczami miałam sińce, włosy rozwichrzone, usta zaciśnięte. A w głowie krążyło tylko jedno zdanie: „Czy można kochać kogoś, kto być może nigdy nie istniał?”.
Wieczorem wyszłam na spacer. Minęłam park, w którym kiedyś robiliśmy zdjęcia — Adam kazał mi wtedy tańczyć w liściach. Powiedział, że wyglądam „jak dziewczyna z francuskiego filmu”. Wtedy się śmiałam. Teraz tylko owinęłam się szczelniej płaszczem i szłam dalej. Marta wysłała mi jeszcze jedną wiadomość przed snem: „Znalazłam coś. Możemy tam pojechać razem. Może znajdziemy odpowiedź”.
Otworzyłam ją drżącymi dłońmi
Pojechałyśmy razem. Ja i Marta — kobiety po jednej stronie tej samej katastrofy. Ona prowadziła, ja trzymałam mapę z adresem pensjonatu nad morzem, do którego Adam-Paweł zwykł jeździć sam. Znalazła ten adres w starych rezerwacjach mailowych. Jechałyśmy w milczeniu, obie zbyt skupione, zbyt napięte. Zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej, kupiłyśmy kawę w plastikowych kubkach, jakby to miało cokolwiek pomóc.
Pensjonat stał na uboczu, drewniany, z nieco zniszczonym szyldem. Pachniało morzem i starą sosną. Właścicielka – starsza kobieta z rudawym warkoczem i szarą apaszką, rozpoznała go od razu.
— Tak, był tu. W grudniu. Mówił, że ucieka od wszystkiego. — Spojrzała na nas z niepokojem. — Zostawił coś. List. Kazał przekazać, gdyby ktoś go szukał.
Serce zamarło mi w piersi. Wzięłam kopertę z moim imieniem. Otworzyłam ją drżącymi dłońmi.
„Julia. Wiem, że mnie szukasz. I że pewnie nienawidzisz. Masz rację. Nie byłem sobą. Nigdy nie umiałem. Kochałem cię na tyle, na ile potrafiłem, ale ja nigdy nie byłem kimś, na kogo zasługujesz. Zawsze byłem tylko cieniem”.
List był krótki. I zimny. Jakby pisał go ktoś, kto już dawno się ze sobą pożegnał. Wyszłam na plażę, wiatr szarpał mi płaszcz, a Marta została z tyłu, w holu pensjonatu. Stałam nad brzegiem morza, wpatrzona w szare fale. Adam nie umarł, ale część mnie, ta, która w niego wierzyła, już tak.
Julia, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa potrafiła przypalić makowiec i doskonale wiedziała, jak mi dopiec. Miałam dość tej świątecznej szopki”
- „Mąż wychodził do sklepu po bułki i nie wracał przez kilka godzin. Żałuję, że sprawdziłam, gdzie włóczykij znika za dnia”
- „Teściowa pluła moimi pierogami i sernikiem. Na Wigilii zadbałam o to, by od samego patrzenia na talerz straciła apetyt”

