Reklama

Kiedy zaczęliśmy się spotykać z Michałem, mówił, że uwielbia moją pewność siebie. Wciąż powtarzał, że lubi, gdy kobieta wie, czego chce.

Masz taki swój styl. To jest naprawdę seksi – rzucał niby od niechcenia, patrząc na mnie spod rzęs. Wiedziałam, że bardzo mu się podobałam.

Może nie byłam jakąś maniaczką, która długie godziny spędza przed lustrem i nie wyjdzie do sklepu bez pełnego makijażu, ale zwyczajnie dbałam o siebie. Miałam swój zaprzyjaźniony salon fryzjerski, gdzie pani Agnieszka i pani Monika potrafiły zrobić cuda. Dzięki temu bez płacenia fortuny u modnych stylistów fryzur, zawsze miałam doskonale obcięte i ufarbowane włosy.

Eksperymentowałam też z kosmetykami i wizerunkiem. Muszę nieskromnie przyznać, że śledziłam modę i potrafiłam wybrać z niej to, co naprawdę mi pasuje. Fasony podkreślające atuty mojej figury i kamuflujące nieco zbyt krągłe biodra oraz dodające kilka centymetrów w biuście. Kolory podkreślające jasną cerę i kolor oczu. Dzięki temu prezentowałam się bardzo kobieco i zbierałam komplementy. Zarówno od mężczyzn, jak i kobiet ze swojego otoczenia. A to ostatnie nie jest najłatwiejsze. Na pewno wiecie, że wiele dziewczyn jest na tyle zazdrosnych, że nigdy nie pochwali sukienki czy butów koleżanki. Są przekonane, że to one same mają najlepiej wyglądać.

Michał komplementował mnie zawsze i sądziłam, że jest ze mnie dumny. Ale do czasu. Cóż… chyba nie przewidział, że mój styl, który niegdyś tak bardzo wychwalał, obejmuje także sukienki krótsze niż jego cierpliwość.

On lubi, ale tylko na ekranie

Jak już wspomniałam, zwyczajnie lubię się dobrze ubrać. Mam długie nogi, więc dlaczego miałabym chodzić tylko w dżinsach po kostki i sportowych bluzach z kapturem? Chętnie zakładam sukienki i spódnice, które pozwalają mi podkreślić swoje atuty. Czuję się w nich znakomicie i uważam, że takie ubrania kobiety powinny zakładać nie tylko na specjalne okazje. Bo po co na co dzień chować się w szarych spodniach i niekształtnych swetrach czy bluzach?

Kiedyś Michał dodawał serduszka pod moimi zdjęciami na social mediach szybciej, niż ja zdążyłam dodać opis. Widziałam, że jest zachwycony moim gustem i dumny ze swoje dziewczyny. A teraz?

– Serio, w tym chcesz iść na grilla do Kamila? – zmarszczył brwi, widząc mnie w lnianej mini i modnych sandałach na platformie.

– A co? Na dworze jest trzydzieści stopni. Mam owinąć się od stóp do głów? Zresztą, to nie pogrzeb, żeby nie wypadało iść w niczym innym niż czarnej garsonce w babcinym wydaniu – próbowałam żartować, ale mój facet wcale nie wyczuł ironii.

– No nie wiem. Może po prostu założysz coś mniej… hm… odsłaniającego?

Westchnęłam. To już któryś raz z kolei, kiedy miał uwagi do mojego stroju. Najpierw w kinie („trochę za duży dekolt”), potem na spacerze („mogłabyś ubrać coś mniej opinającego”). Zaczynało mi to już grać na nerwach. Byłam niezależną kobietą i nie lubiłam, gdy ktoś próbował modelować mnie na swój własny sposób. Nawet gdy tym kimś był mężczyzna, którego kocham.

A tutaj Michał coraz bardziej próbował ingerować w moje decyzje i decydować, jak mam wyglądać. Najbardziej drażniły go zbyt krótkie, w jego mniemaniu, sukienki i szorty oraz duże dekolty. Nie lubił też dopasowanych ubrań, bo twierdził, że przez nie wszystko widać. Kiedyś zrobił mi awanturę, twierdząc, że bluzki z cieniutkiego materiału są niestosownym strojem na wyjście do parku. A był upał. Więc co niby miałam wtedy założyć? Pikowaną kurtkę czy może długi płaszcz z futrzanym kapturem?

Dzień pierwszy: sukienka w kropki

Postanowiłam zrobić mały eksperyment. W sobotę mieliśmy iść do jego rodziców. Wyciągnęłam z szafy jedną z moich ulubionych sukienek. Białą w granatowe groszki, trochę w klimacie pin-up, trochę romantyczną, o długości do połowy ud.

– Serio? To chcesz założyć? – spytał znów, zanim zdążyłam dobrać kolczyki. – Zwariowałaś? Moja mama nie lubi takich strojów – dodał, próbując zrzucić odpowiedzialność za jego absurdalną zazdrość na kogoś innego.

– A to twoja mama ma mnie ubierać? Wiesz, może jeszcze tego nie zauważyłeś, ale ja już od dawna jestem dużą dziewczynką i sama decyduję o tym, co zakładam – powiedziałam z wyraźnym zniecierpliwieniem.

– Ale…– próbował jeszcze protestować, jednak mu przerwałam:

– Wiesz, już w przedszkolu mama pozwalała mi wybierać sukienki, które chcę założyć. A teraz ty i twoja mama macie podejmować za mnie decyzje? Czyżbym nagle cofnęła się w rozwoju? – rzuciłam w jego stronę, wygładzając swoją ulubioną sukienkę.

Zamilkł, ale foch był wyczuwalny aż do deseru, na który jego matka podała szarlotkę z bitą śmietaną. Swoją drogą, nigdy nie lubiłam tego akurat placka i ona doskonale o tym wiedziała.

Dzień drugi: golf pod szyję

Następnego dnia ubrałam się „grzecznie”. Czarny golf, szerokie spodnie zaprasowane w kant, brak makijażu. Jaka była reakcja Michała? Był zachwycony.

O, jak ładnie wyglądasz! Elegancko, tak inaczej... – powiedział, jakbym zrobiła coś heroicznego. A ja tylko ubrałam się jak na zimę.

A mnie aż skręcało. Przestałam czuć się sobą. To teraz tak miało wyglądać moje życie? Miałam zrezygnować ze swojego stylu i ulubionych ciuszków, bo Michałowi się nie podobały? Już zawsze miałam zakładać klasyczne fasony i długie spodnie, żeby tylko był zadowolony? No ludzie kochani, to naprawdę nie wchodziło w grę. Ile niby tak wytrzymam?

Dzień trzeci: facekini i reakcja stulecia

Trzeciego dnia postanowiłam pójść na całość. Specjalnie zamówiłam facekini. Opowiem dla niewtajemniczonych: facekini to taka plażowa maska zakrywająca całą twarz, popularna w Chinach. Tam chroni kobiety przed intensywnymi promieniami słońca. Założyłam ją na spacer po bulwarze. Do tego bluzka z długimi rękawami, białe koronkowe rękawiczki i okulary przeciwsłoneczne. Kompletny brak skóry w zasięgu wzroku.

Tak wystrojona weszłam do salonu, gdzie czekał na mnie Michał. Na chwilę oderwał wzrok od smartfona, na którym coś przeglądał. Musielibyście zobaczyć jego dogłębnie zaskoczoną minę, gdy mnie zobaczył. Zwyczajnie był w szoku.

– Żartujesz? – zapytał zszokowany. – Co to niby ma być? Nabijasz się ze mnie, prawda?

– No przecież nie chciałeś, żebym się odsłaniała przed wścibskimi spojrzeniami. Krytykujesz krótkie sukienki, dekolty, spodenki. No to spełniłam twoje życzenie i się zasłoniłam. Teraz powinieneś być zadowolony, że się dostosowałam.

– Ale... aż tak?

– A jaka to różnica? I tak zawsze coś ci nie pasuje.

– I niby w tym zamierzasz wyjść na ulicę? No daj spokój. Po prostu się przebierz i tyle – rzucił, ale nie ustąpiłam. Nie przebrałam się, mimo iż nalegał.

W końcu wyszłam w stroju, który przygotowałam. Szliśmy tak ramię w ramię. Ja jak ninja, on czerwony jak burak. Dzieci się na nas otwarcie gapiły, ludzie spoglądali nieco dyskretniej zza okularów. Jakaś para z plecakami nawet zrobiła nam zdjęcie. A ja? Ja byłam zadowolona. Śmiałam się w duchu z mojego chłopaka i cieszyłam się, że dałam mu niezłą nauczkę. Może wreszcie czegoś się nauczy? Bo czasami trzeba przesadzić, żeby coś do kogoś dotarło.

To była ostateczna rozmowa

Wieczorem mój chłopak nie wytrzymał.

– Wiesz, mogłabyś po prostu mówić, kiedy coś cię wkurza, a nie robić takie przedstawienie na oczach obcych ludzi.

– Mówiłam ci. W kółko. Ale ty zawsze odwracasz kota ogonem.

– Bo się martwię. Nie chcę, żeby ktoś na ciebie się gapił bezczelnie. I żebyś była traktowana przedmiotowo.

– A nie przyszło ci do głowy, że wiem, co robię? Że może cieszy mnie, gdy mogę założyć coś kobiecego i poczuć się atrakcyjnie? Wiesz, tak dla siebie, a nie dla kogoś innego?

Michał milczał. A ja po raz pierwszy od dawna odniosłam wrażenie, że naprawdę zaczął słuchać tego, co do niego mówię.

Krótka sukienka, długi wniosek

Od tej pory nie komentował już moich strojów. Zaczął nawet je chwalić. Zupełnie jak dawniej. Może dotarło do niego, że nie ubieram się dla facetów na ulicy, tylko dlatego, że lubię dobrze czuć się w swoim ciele.

Czy jestem z Michałem do dziś? Tak. Ale zastrzegłam jedno: moje nogi, moja sukienka, moje własne zasady. I jeśli jeszcze kiedyś usłyszę „ubierz coś innego” – to mam facekini schowane na czarną godzinę. Nawet dwie sztuki. To drugie będzie dla niego.

Agata, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama