„Mój chłopak mówi, że chce dobrze, ale nigdy nie zrozumie mojego świata. Niby to bogacz, ale słoma wystaje mu z butów”
„Z czasem Paweł zaczął mówić coraz częściej, a ja coraz rzadziej kończyłam zdania. Przestawałam być rozmówczynią, a stawałam się kimś, kogo się poprawia. Nie robił tego ostentacyjnie. Raczej miękko, jakby pomagał mi nie potknąć się o świat”.

Rano w naszej kawalerce zawsze jest za głośno, nawet kiedy nikt nic nie mówi. Dźwięk czajnika odbija się od ścian, skrzypienie rozkładanej kanapy brzmi jak trzęsienie ziemi, a każdy ruch jest czyjś. Nie ma tu miejsca na przypadek. Każdy kubek ma swoje miejsce, bo inaczej nie zmieści się nic. Siedzimy przy stole we trzy: ja, mama i moja młodsza siostra. Stół jest składany, połamany na rogu, przykryty ceratą w pomarańczowe kwiaty, które dawno spłowiały. Smaruję chleb masłem, warstwą tak cienką, że prawie jej nie widać.
— Zostaw trochę na jutro — mówi cicho mama, nie patrząc na mnie.
— Zostawię — odpowiadam automatycznie, choć wiem, że to „zostawię” oznacza „zjem mniej”.
Siostra parska śmiechem i popija herbatę.
— Ty zawsze zostawiasz. Jakbyś się bała, że zabraknie… wszystkiego.
— Może zabraknie — mówię, wzruszając ramionami.
Mama zerka na mnie spod oka.
— Oddałaś już pieniądze?
— Tak. Wczoraj – odpowiadam szybko. Lubię mieć to za sobą.
Zapada cisza. W niej najlepiej słychać własne myśli. Myślę o pracy, o zmęczeniu, o tym, że od lat nauczyłam się chcieć rzeczy po cichu. Nie wypowiadać marzeń na głos, bo łatwiej wtedy, gdy się nie spełnią. „Mało” stało się moją normą, a „wystarczająco” luksusem. Wieczorami, kiedy mama już śpi, a siostra znika ze słuchawkami na uszach, leżę na swoim kawałku kanapy i wpatruję się w sufit. Wyobrażam sobie przestrzeń. Ciszę, która nie jest ciasna. Ale zaraz potem wracam myślami na ziemię. Tak jest bezpieczniej.
Paweł pojawił się z zewnątrz. Jak ktoś, kto wszedł do cudzego mieszkania w czystych butach. Jeszcze nie wiem, co dokładnie wniósł. Na razie tylko uchylił drzwi.
Czułam się bezpiecznie
Poznałam Pawła w miejscu, w którym zwykle byłam tylko przechodniem. On siedział, czekał, miał czas. Ja przyszłam na chwilę i już miałam w głowie listę spraw do odhaczenia. Zauważył mnie pierwszy. Pamiętam jego spokój i to, że patrzył, jakby nie musiał się nigdy śpieszyć. Zapytał, czy się dosiądę. Skinęłam głową, bo nie umiałam odmówić w taki sposób, który nie byłby przeprosinami.
Zabrał mnie do restauracji kilka dni później. Takiej, w której światło było miękkie, a wszystko brzmiało ciszej niż zwykle. Karta była gruba, słowa obce, a ceny zapisane drobnym drukiem.
— Weźmiemy to wino — powiedział, nawet nie pytając mnie o zdanie.
— Ja się nie znam — dodałam szybko. — Możesz wybrać.
Uśmiechnął się, jakby to było oczywiste.
— Spokojnie. Zaufaj mi.
Zaufałam. Tak jak zaufałam, kiedy zamówił za mnie, poprawił kelnera, opowiedział, co będzie najlepsze. Słuchałam go i czułam wdzięczność, która mieszała się z lekkim napięciem. Czułam się bezpiecznie i jednocześnie jak ktoś, kogo prowadzi się za rękę przez nieznane miasto.
— Należy ci się coś lepszego — powiedział w pewnym momencie. — Widać to.
Nie zapytałam, lepszego niż co. Rozmawialiśmy o pracy — o jego firmie, o mojej etatowej rutynie. Gdy wspomniałam o mieszkaniu, machnął ręką.
— To przejściowe. Nie możesz tam tkwić całe życie.
— Jest… w porządku — odpowiedziałam, choć zabrzmiało to jak usprawiedliwienie.
Po kolacji wręczył mi drobny prezent. Zbyt drogi jak na kogoś, kogo dopiero poznawałam. Zawahałam się.
— Nie musiałeś.
— Lubię dawać — odparł. — Zwłaszcza komuś, kto nie prosi.
W domu długo nie mogłam zasnąć. Leżałam i myślałam o tym, jak łatwo przyjmowałam. O tym, że jego świat był ogromny, a mój mieścił się w kilku dobrze znanych granicach. Zachwyt mieszał się z cichym pytaniem, którego jeszcze nie umiałam sformułować.
Roześmiał się krótko
Z czasem Paweł zaczął mówić coraz częściej, a ja coraz rzadziej kończyłam zdania. Przestawałam być rozmówczynią, a stawałam się kimś, kogo się poprawia. Nie robił tego ostentacyjnie. Raczej miękko, jakby pomagał mi nie potknąć się o świat.
— Nie, tak się tego nie załatwia — mówił, kiedy opowiadałam o pracy. — Trzeba umieć postawić warunki.
— Może — odpowiadałam, choć wiedziałam, że nie potrafię.
Planował za nas. Wyjazdy, weekendy, przyszłość. Mówił o mieszkaniu z dużymi oknami, o miejscach, gdzie jeszcze mnie nie było, o życiu, które według niego było prostsze, jeśli się nie bało.
— Po co się tak kurczysz? — zapytał raz. — Przecież nic złego się nie stanie.
Chciałam mu powiedzieć, że dla mnie wszystko zaczyna się od ostrożności. Że lęk nie bierze się z braku ambicji, tylko z pamięci. Zamiast tego wzruszyłam ramionami.
— Ja tak mam.
— Właśnie to trzeba zmienić — stwierdził.
Rozmawialiśmy o przyszłości późnym wieczorem. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a on snuł wizję kolejnych lat.
— Wyobraź sobie, że nie musisz liczyć — mówił. — Że możesz wybierać.
— A jeśli nie chcę wybierać? — zapytałam ciszej, niż planowałam.
Roześmiał się krótko.
— Każdy chce. Tylko nie każdy o tym wie.
Poczułam wstyd, choć nie wiedziałam dokładnie, z jakiego powodu. Może przez swoje przywiązanie do rzeczy, które znałam. Albo przez to, że nie umiałam marzyć tak rozlegle. Próbowałam mu powiedzieć o strachu, o tym, że zmiana nie zawsze jest wyzwoleniem.
— Przesadzasz – odpowiedział. — Zawsze dramatyzujesz.
Po tej rozmowie długo chodziłam sama po mieście. Czułam, że coś tu nie grało, choć na głos wszystko brzmiało rozsądnie. „Coś lepszego” zaczęło znaczyć „coś innego niż ja”. A ja nie byłam pewna, czy chcę się z tego tłumaczyć.
Po cichu liczyłam oddechy
Spotkanie odbyło się w mieszkaniu kogoś z licznych znajomych Pawła. Duża przestrzeń, głośne rozmowy, śmiech rozlewający się swobodnie, jakby każdy miał do niego pełne prawo. Alkohol krążył między ludźmi szybciej niż imiona. Przedstawiano mnie krótko, bez historii. Byłam dodatkiem, kimś oczywistym, skoro byłam obok niego. Usiadłam przy stole, słuchając rozmów o podróżach, inwestycjach i miejscach, w których jeszcze mnie nie było. Starałam się nadążać, śmiałam się wtedy, kiedy inni się śmiali.
Paweł był w swoim żywiole. Opowiadał anegdoty, gestykulował, zbierał spojrzenia.
— Pamiętacie, jak Ewa pierwszy raz spróbowała awokado? — rzucił nagle. — Patrzyła na nie, jakby to było jakieś dziwactwo z innej planety.
Ktoś parsknął śmiechem.
— No nie mów — odezwała się kobieta siedząca obok mnie. — Naprawdę?
Uśmiechnęłam się automatycznie.
— To było dawno – powiedziałam.
— Ale było urocze — dodał Paweł. — Taka niewinna. Jakby świat zaczynał się dopiero przy niej.
Śmiech znów przeszedł po stole. Też się zaśmiałam, choć poczułam chłód w środku. Przypomniałam sobie tamten moment. Nie był śmieszny — był zwyczajny, prywatny. Teraz stał się dowcipem, skrótem do opowieści o mnie, którą ktoś inny uznał za wygodną.
Kobieta siedząca obok nachyliła się do mnie.
— Nie przejmuj się. On tak żartuje.
Skinęłam głową, a po cichu liczyłam oddechy. Zrozumiałam, że Paweł znał wersję mnie, która dobrze brzmiała przy stole. Nie znał tej, która wracała do domu i zdejmowała z siebie cały dzień. Śmiałam się razem z nimi, ale coś we mnie zamilkło na dobre.
Przyjrzała mi się uważnie
Wracałam sama. Nie chciałam, żeby Paweł mnie odprowadzał, choć zaproponował. Powiedział, że jest późno, że nie ma sensu, żebym jechała sama. Odpowiedziałam, że dam radę. To było prawdziwe, ale niepełne. Dałabym radę też zostać, tylko nie chciałam.
Drzwi kawalerki zamknęły się za mną cicho. Zapach był znajomy, ciężki od dnia, który tu już się skończył. Mama siedziała przy stole, zgarbiona, jakby noc przyszła wcześniej niż zwykle.
— Wróciłaś — stwierdziła.
— Tak.
Usiadłam naprzeciwko niej. Przez chwilę żadna z nas się nie odzywała. Słychać było tylko dźwięki z sąsiednich mieszkań, cudze życie toczące się tuż obok.
— Jadłaś? — zapytała w końcu.
— Tak.
Nie była to do końca prawda, ale okazała się wystarczająca. Siostra wyszła ze swojego kąta i oparła się o ścianę. Przyjrzała mi się uważnie.
— Coś się stało — stwierdziła, zamiast zapytać.
— Nic — odpowiedziałam odruchowo.
— Jasne — rzuciła. — Nic zawsze wygląda u ciebie tak samo.
Mama nie drążyła. Zaczęła mówić o codziennych sprawach, o tym, co trzeba będzie załatwić jutro. Słuchałam jej głosu i czułam, jak napięcie powoli ze mnie schodzi. Tu nie musiałam być interesująca. Wystarczyło, że byłam. W nocy leżałam na swoim miejscu i patrzyłam w ciemność. Myślałam o śmiechu przy stole, o własnym uśmiechu, który był szybszy niż myśl. O tym, jak łatwo można o kimś opowiedzieć, nie pytając go o zgodę. Po raz pierwszy zrozumiałam, że coś się naprawdę we mnie wtedy zmieniło.
Pokręciłam głową
Spotkaliśmy się u niego dwa dni później. Zadzwonił, jakby nic się nie stało, zaproponował kolację, zapytał, czy mam ochotę. Odpowiedziałam, że chcę porozmawiać. Zamilkł na chwilę, ale zgodził się bez sprzeciwu. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Paweł był spokojny, nawet uśmiechnięty, jakby spodziewał się rozmowy o planach, nie o granicach.
— O co chodzi? — zapytał. — Jesteś jakaś zdystansowana od tamtego wieczoru.
Wzięłam oddech. Mówiłam wolno, pilnując się, żeby nie uciec:
— Zabolał mnie ten żart. Przy ludziach.
Zmarszczył brwi.
— Serio? Przecież to nic takiego. Wszyscy się śmiali.
— Wiem. Ja też — odpowiedziałam. — Ale to było moje. Mówiłeś o mnie tak, jakby mnie tam nie było.
Machnął ręką.
— Przesadzasz. To była anegdota, chciałem rozluźnić atmosferę.
— Dla kogo? — zapytałam. — Dla nich czy dla mnie?
Westchnął, jakby rozmowa zaczęła go męczyć.
— Ewa, naprawdę szukasz problemu tam, gdzie go nie ma. Wiesz, że nie miałem złych intencji.
— Wiem — powiedziałam. — Ale to nie zmienia tego, co poczułam.
Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, potem pochylił się do przodu.
— Jeśli chcesz, możemy gdzieś wyjechać. Zmienisz otoczenie, odpoczniesz. Albo poszukamy czegoś większego dla ciebie. To by wiele rozwiązało.
Pokręciłam głową.
— Ty cały czas próbujesz coś naprawiać, nie słuchając, co mówię.
— Przecież słucham — odpowiedział z irytacją. — Chcę dla ciebie dobrze.
— Dobrze według ciebie — powiedziałam cicho. — Ja nie chcę się wstydzić tego, skąd jestem. Nie chcę być bohaterką kolejnej anegdotki.
Milczał dłużej. W końcu uśmiechnął się blado.
— Myślałem, że jesteś silniejsza.
To zdanie zapadło we mnie głęboko. Wstałam.
— Jestem — stwierdziłam. — Właśnie dlatego to mówię.
Dalej musiałam iść sama
Wyszłam od niego tak po prostu. Na zewnątrz było chłodno, ale to mi nie przeszkadzało. Szłam wolno, bez planu, z rękami w kieszeniach. Po raz pierwszy od dawna nie czułam potrzeby, żeby się spieszyć. Trochę żałowałam, bo mimo wszystko Paweł dał mi poczucie, że ktoś mnie wybiera. Jednocześnie po raz pierwszy zobaczyłam wyraźnie, że jego wybór miał warunki. Mógł mnie kochać, ale nie potrafił zobaczyć mojego świata bez poprawiania go. A ja nie chciałam już być wersją do ulepszenia.
Wróciłam do kawalerki późno. Mama spała, siostra jeszcze nie. Spojrzała na mnie krótko, bez pytań.
— Wszystko okej? — rzuciła.
— Jeszcze nie — odparłam.
Skinęła głową, jakby dokładnie wiedziała, co to znaczy.
Położyłam się i patrzyłam w ciemność. Myślałam o przyszłości, która nie była jasna ani wygodna. Przynajmniej była za to moja. Zrozumiałam, że Paweł mógł iść ze mną tylko do pewnego miejsca. Dalej musiałam iść sama. Nie wiedziałam, dokąd dojdę, ale pierwszy raz od dawna nie czułam wstydu, że startuję stąd, gdzie stoję.
Ewa, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Bratowa powiedziała, że nie zaprosi mnie na święta, dopóki nie oddam długu. To ma być rodzina?”
- „Chciałam pomóc w domu przed świętami, ale matka ględzi, że do niczego się nie nadaję. Ma mnie za życiową niedorajdę”
- „Im bliżej świąt, tym częściej płaczę po kątach. Nie chcę, żeby dzieci znów miały wigilię dla ubogich”

