„Mój chłopak i przyjaciółka trzymali się na dystans, a mnie coś nie pasowało. W końcu odkryłam, co ich łączy”
„Zauważyłam, że zrobiło się za spokojnie. Paweł był obok, Magda też, a ja miałam wrażenie, jakbym siedziała pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy starają się udawać, że nie są świadomi swojej obecności. Zaczęłam im się przyglądać. Nie nachalnie — raczej z ukosa, jak ktoś, kto nie chce zostać przyłapany na podejrzliwości”.

Zawsze nazywali mnie spokojną dziewczyną. Tą, która nie podnosi głosu, nie robi scen w knajpach, nie sprawdza telefonu partnera „tak po prostu”. Wierzyłam, że jeśli coś jest prawdziwe, to nie wymaga kontroli. Wystarczy uważność. Z Pawłem byliśmy razem trzy lata. Wystarczająco długo, żeby mieć wspólne nawyki, ulubione kubki i kłótnie, które kończyły się ciszą zamiast krzyku. Magda była w tym wszystkim od zawsze. Moja przyjaciółka. Ta, do której dzwoniłam, gdy Paweł mnie denerwował. Ta, która znała mnie lepiej niż ja sama.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Spotykaliśmy się często we trójkę. Kolacje, wino, seriale puszczone w tle, rozmowy o niczym. Tylko że od jakiegoś czasu to „nic” zaczęło mieć dziwny ciężar.
— To co, zamawiamy coś? — zapytałam któregoś wieczoru, siedząc na kanapie.
— Może… pizzę? — Paweł wzruszył ramionami, nie patrząc ani na mnie, ani na Magdę.
— Jaką chcecie? — dopytałam.
Zapadła cisza — taka za długa, zbyt wyraźna.
— Mi wszystko jedno — powiedziała Magda z wymuszonym uśmiechem. — Ty wybierz.
Paweł skinął głową.
— No… jak Kinga wybierze, to będzie dobrze.
Zauważyłam, że nawet na siebie nie spojrzeli. Jakby bali się, że ktoś to zobaczy. Jakby każde spojrzenie było czymś niedopuszczalnym.
„Przesadzasz” – mówiłam sobie w myślach. – „Ludzie mają gorsze dni. Są zmęczeni. Ty zawsze wszystko analizujesz”.
A jednak zaczęłam to robić coraz częściej. Kiedy Magda opowiadała coś śmiesznego, Paweł reagował z opóźnieniem. Jakby musiał się pilnować. Kiedy on wstawał po herbatę, ona nagle brała telefon. Gdy ja wychodziłam do łazienki, rozmowy milkły.
— Wszystko okej? — zapytałam któregoś razu.
— Jasne — odpowiedzieli niemal jednocześnie.
Za szybko. Uśmiechnęłam się. Taki automatyczny uśmiech osoby, która nie chce drążyć. Nie chciałam być uznana za podejrzliwą. Za tą, która robi problem z niczego. A jednak gdzieś pod skórą czułam, że coś się zmienia. Jakby to nie był moment na zadawanie pytań. Jakby prawda czekała, aż przestanę udawać, że jej nie widzę.
Spojrzał gdzieś obok
Zauważyłam, że zrobiło się za spokojnie. Paweł był obok, Magda też, a ja miałam wrażenie, jakbym siedziała pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy starają się udawać, że nie są świadomi swojej obecności. Zaczęłam im się przyglądać. Nie nachalnie — raczej z ukosa, jak ktoś, kto nie chce zostać przyłapany na podejrzliwości. Paweł mówił mniej niż zwykle. Magda śmiała się ciszej. Kiedyś przerywali sobie zdania, wchodzili sobie w słowo, a teraz pilnowali kolejności, jakby rozmowa była próbą generalną przed kimś ważnym.
— Jesteś ostatnio strasznie cicha — rzuciłam do Magdy niby w żartach.
Spojrzała na mnie szybko, za szybko.
— Ja? Wydaje ci się. Po prostu dużo pracuję.
— Każdy pracuje — odpowiedziałam. — Ty zawsze miałaś energię nawet po nieprzespanej nocy.
Uśmiechnęła się, ale to nie był jej uśmiech. Ten prawdziwy pojawiał się wcześniej bez wysiłku. Wieczorem, gdy zostaliśmy sami, zapytałam Pawła wprost, chociaż głos miałam spokojny:
— Dobrze się czujesz?
— Jasne — odpowiedział. — Czemu pytasz?
— Jakiś jesteś… nieobecny.
Wzruszył ramionami i spojrzał gdzieś obok.
— Przesadzasz. Wszystko jest normalnie.
Normalnie. To słowo zaczęło mnie drażnić. Normalnie oznaczało teraz unikanie wzroku, urywane zdania, milczenie, które zapadało w połowie rozmowy. Przypominałam sobie sytuacje sprzed tygodni i miesięcy. Ich wspólne wyjścia, które kiedyś wydawały mi się naturalne. Wiadomości od Magdy o Pawle, pisane zbyt często, zbyt szczegółowo. Tłumaczyłam to sobie bliskością, zaufaniem, tym, że przecież byli dla mnie najważniejsi.
Nie chciałam dopuszczać do siebie innej myśli. Bałam się jej. Wolałam uznać, że to ja jestem zbyt czujna, zbyt wrażliwa, zbyt skłonna do dopowiadania historii tam, gdzie ich nie było. A jednak coś we mnie zaczęło się wycofywać. Przestałam zadawać pytania. Przestałam opowiadać o sobie. Zaczęłam słuchać uważniej, ale mówić mniej. Cisza stała się bezpieczniejsza niż odpowiedzi, których mogłabym nie unieść. Najbardziej bolało mnie to, że oboje zdawali się oddychać z ulgą, gdy milczałam.
Czułam narastający niepokój
Zaczęłam układać w głowie drobne fakty, chociaż bardzo się przed tym broniłam. Nie chciałam budować historii z elementów, które osobno nic nie znaczyły. Spóźnienia Pawła zdarzały się od zawsze. Magda bywała zmęczona i rozkojarzona. Każdy ma prawo do własnych spraw, własnych myśli, własnych tajemnic. Powtarzałam to sobie jak mantrę, która miała mnie uspokoić. A jednak coś mi nie pasowało.
Paweł zaczął wracać później bez konkretnego powodu. Zawsze był jakiś ogólnik, jakieś niedopowiedzenie, które brzmiało poprawnie, ale nie zostawiało nic, czego można się było chwycić.
— Spotkałem się z chłopakami — mówił.
— Którymi? — pytałam spokojnie.
— No… wiesz. Z pracy.
Nie wiedziałam. I on był tego świadomy. Magda z kolei zaczęła znikać. Kiedyś dzwoniła do mnie bez zapowiedzi, teraz odpisywała po godzinach. Krótko. Konkretnie. Jak ktoś, kto pilnuje, żeby nie powiedzieć za dużo. Spotkałyśmy się pewnego popołudnia. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie, a rozmowa od początku szła ciężko, jak po nierównym terenie.
— Dawno się nie widziałyśmy same — powiedziałam.
— Ostatnio u mnie straszny chaos — odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
— Masz coś nowego w życiu?
Zawahała się przez ułamek sekundy.
— Każdy ma coś nowego.
Ten ułamek sekundy zapamiętałam bardzo dokładnie. Wieczorem rozmawiałam z Pawłem o zupełnych drobiazgach. O planach na weekend, o zakupach, o tym, co ugotować. Między zdaniami było za dużo pauz.
— Może zaprosimy Magdę? — rzuciłam.
— Po co? — mruknął zbyt szybko.
Spojrzałam na niego.
— Po prostu.
— Ostatnio często u nas bywa — dodał, jakby dopiero teraz ważył słowa.
— Przeszkadza ci to?
— Nie. Tylko… tak mówię.
Zrozumiałam wtedy, że rozmowy zaczęły przypominać chodzenie po cienkim lodzie. Każde pytanie było ryzykiem, każda odpowiedź mogła odsłonić coś, na co żadne z nas nie było gotowe.
Czułam narastający niepokój, ale jeszcze silniejszy był opór przed nazwaniem go po imieniu. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, nie będzie już odwrotu. Lepiej było żyć w stanie zawieszenia niż zmierzyć się z czymś, co mogłoby przewrócić wszystko do góry nogami. Prawda stała coraz bliżej, a ja udawałam, że jej nie widzę, jakby brak spojrzenia mógł ją zatrzymać.
Nie poczułam złości
Nie planowałam tego. Nie jechałam tam z myślą, że coś zobaczę. Wyszłam wcześniej z pracy, bo rozbolała mnie głowa i chciałam się po prostu przejść. Szłam wolno, bez celu, pozwalając myślom płynąć tam, gdzie chciały. W pewnym momencie zatrzymałam się przy ulicy, przy której zwykle nie bywałam. To był ten rodzaj chwili, w której człowiek mógłby skręcić w dowolną stronę i nic by to nie zmieniło.
Zobaczyłam samochód Pawła. Stał zaparkowany kilka metrów dalej. Znałam go zbyt dobrze, żeby mieć wątpliwości. Przez chwilę pomyślałam, że to zbieg okoliczności. Że może przyjechał tu w jakiejś sprawie, że zaraz go nie będzie. Zatrzymałam się, jakbym nagle zapomniała, po co wyszłam z domu. Drzwi po stronie pasażera były otwarte. Zobaczyłam Magdę.
Siedziała bokiem, pochylona w stronę Pawła. Jej ręka spoczywała na jego ramieniu w sposób, który nie miał w sobie nic przypadkowego. To nie był przyjacielski gest. Nie był szybki ani niepewny, a całkiem naturalny. Jakby powtarzany wiele razy wcześniej. Nie słyszałam ich głosów. Nawet nie próbowałam podejść bliżej. Stałam w miejscu, oddychając płytko, jakby powietrze nagle stało się cięższe. Obraz był wyraźny, ostry, nie pozostawiał miejsca na interpretację.
Nie poczułam złości ani szoku. Najpierw była cisza w środku, pusta i gładka. Potem przyszła jasność, spokojna i nieodwołalna. Zrozumiałam wszystko naraz, bez potrzeby składania elementów w całość. Odwróciłam się i odeszłam. Kroki stawiałam równo, uważnie, jak ktoś, kto nie chce się potknąć. Nie obejrzałam się ani razu. Nie zadzwoniłam do nikogo. Telefon pozostał w kieszeni, ciężki i bezużyteczny.
Zbladł
Wróciłam do mieszkania szybciej, niż się spodziewałam. Ruchy miałam spokojne, precyzyjne, jakby ktoś inny przejął nade mną kontrolę. Zdjęłam kurtkę, odwiesiłam ją na swoje miejsce, zapaliłam światło. Wszystko wyglądało tak samo jak zawsze, a jednocześnie zupełnie obco. Wzięłam torbę z szafy. Tę większą, którą Paweł zabierał na wyjazdy. Położyłam ją na podłodze i zaczęłam wkładać do środka jego rzeczy. Robiłam to bez pośpiechu. Koszulki, spodnie, sweter, który lubił najbardziej. Każdy przedmiot niósł ze sobą wspomnienie, ale żadne z nich nie zatrzymało mojej ręki.
Nie płakałam. Skupiłam się na szczegółach. Na tym, żeby niczego nie zapomnieć. Na tym, żeby torba była domknięta. Gdy skończyłam, usiadłam na kanapie i czekałam. Paweł wrócił po godzinie. Usłyszałam klucz w drzwiach i jego kroki. Zatrzymał się, gdy zobaczył torbę.
— Co to jest? — zapytał.
— Twoje rzeczy.
Przez chwilę stał bez ruchu, jakby próbował zrozumieć sytuację.
— Kinga, o co chodzi?
Spojrzałam na niego spokojnie.
— Widziałam cię dzisiaj.
Zbladł. Odwrócił wzrok, potem znów na mnie spojrzał.
— To nie tak… — zaczął szybko. — To był moment słabości. Nic poważnego. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję — mówił coraz szybciej, jakby tempo mogło zmienić sens słów. — To się stało kilka razy, ale to nic nie znaczyło. Po prostu pogubiliśmy się na chwilę. Nie chciałem cię zranić.
Słuchałam go, nie przerywając.
— Mogliśmy o tym porozmawiać — dodał. — Naprawdę mogliśmy.
— Nie — odpowiedziałam cicho. — Nie mogliśmy.
Zamilkł.
— To nie był moment — powiedziałam po chwili. — To był wybór.
Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, skąd we mnie ten spokój.
— Przesadzasz — wyszeptał. — Wyrzucasz wszystko przez coś, co dało się naprawić.
— Ja niczego nie wyrzucam — odpowiedziałam. — Ja kończę.
Wstałam i podałam mu torbę.
Straciłam związek i przyjaźń
Paweł stał jeszcze chwilę w progu, jakby liczył, że zmienię zdanie. Nie powiedziałam już nic więcej. Nie było potrzeby. Wziął torbę i wyszedł bez pożegnania, a drzwi zamknęły się za nim cicho.
Zostałam sama w mieszkaniu, które nagle wydało mi się większe. Usiadłam na podłodze i dopiero wtedy poczułam zmęczenie. Nie ulgę, nie satysfakcję, tylko ciężar decyzji, której nie dało się cofnąć.
Pomyślałam o Magdzie. O rozmowach, które teraz układały się w jedną linię. O zaufaniu, które oddałam bez zastanowienia. Bolało, ale wiedziałam, że ten ból jest uczciwy. Straciłam związek i przyjaźń, ale zyskałam ciszę, w której nie musiałam już niczego udawać.
Kinga, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam synowej gwiazdę betlejemską, a ona wyrzuciła ją przez balkon. Jednak nie będziemy przyjaciółkami”
- „Odkąd męża wyrzucili z pracy, nie garnie się do innej. Teraz to ja muszę harować za dwoje, żeby zapewnić byt rodzinie”
- „Zagoniłam męża do świątecznych porządków, bo nie jestem służącą. Pierwszy raz w życiu się na mnie obraził”

