Reklama

Nie planowałam tego wieczoru. Koleżanka wyciągnęła mnie siłą, mówiąc, że muszę w końcu odetchnąć i się wyluzować. Byłam sceptyczna. Wpadłam tam na chwilę, z zamiarem ucieczki już po godzinie. Wtedy go zobaczyłam i wszystko się zmieniło. Stał przy oknie, nie pił, nie rozmawiał, nie tańczył. Patrzył w przestrzeń jak ktoś, kto przypadkiem zabłądził. Miał szare oczy, nieśmiałą postawę i coś interesującego w sobie – jakby był z innego świata. Przez moment patrzyliśmy na siebie. Uśmiechnęłam się. On szybko spuścił wzrok, a j do niego podeszłam.

Jakoś tak wyszło

– Nie podoba ci się impreza? – zapytałam z przekornym uśmiechem.

– Nie jestem fanem takich klimatów. Przyszedłem z kumplem – odpowiedział beznamiętnie.

– Chcesz pogadać, czy mam sobie pójść? – rzuciłam półżartem.

Wzruszył ramionami.

– Zostań, jeśli chcesz.

Zostałam. I to był początek czegoś dziwnego, ale hipnotyzującego. Rozmawialiśmy. Najpierw zdawkowo, potem zaskakująco szczerze. Z każdą minutą czułam, że to spotkanie zostanie ze mną na długo. Powiedział, że ma na imię Kacper. Lubi ciszę i nienawidzi small talku. Studiuje filozofię i nie ma konta na Instagramie. Dałam mu swój numer, choć nie wiedziałam, czy cokolwiek z tego będzie. Nie odezwał się przez kilka dni. W końcu napisałam pierwsza. Odpisał i wtedy wszystko zaczęło się powoli toczyć swoim torem.

Z każdym kolejnym spotkaniem coraz mocniej czułam, że coś mnie do niego przyciąga. Jednak im bardziej się zbliżałam, tym bardziej on się oddalał. Na randkach potrafił siedzieć i milczeć przez długie minuty. Nie wyglądał na znudzonego – raczej na kogoś, kto bardzo stara się nie zniknąć i nie do końca wie, jak odnaleźć się w rzeczywistości.

Między nami była cisza

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie robię czegoś źle. Może za dużo mówię? Może za bardzo naciskam? A może po prostu nie jestem typem dziewczyny, który go interesuje? Wracałam do domu z mętlikiem w głowie. On nigdy nie skomentował, jak wyglądam. Nie przytulił pierwszy. Nie zapytał, co u mnie. A ja się przecież starałam – kupowałam nowe sukienki, proponowałam ciekawe tematy do rozmów, wymyślałam żarty, przesyłałam mu uśmiechy.

Pewnego wieczoru, gdy znów siedzieliśmy u niego na kanapie w niemal całkowitej ciszy, zapytałam:

Wszystko w porządku?

– Tak – odparł. – Po prostu... jestem zmęczony.

Nie był nieuprzejmy, nie był złośliwy. Natomiast ja, mimo że byłam fizycznie obok, czułam się jak widmo. Powiedziałam o tym kiedyś mojej przyjaciółce.

– Może on po prostu nie ma w sobie empatii – powiedziała mi kiedyś Magda. – Nie wszyscy muszą mieć emocje na wierzchu.

– Nie. On się po prostu boi – upierałam się. – Widziałam, jaki potrafi być, kiedy się rozkręci.

Mimo to coraz trudniej było mi w to wierzyć. Czasem jego obojętność bolała bardziej niż najgorsze słowa rzucone w gniewie.

O co tu chodzi?

Po tamtym wieczorze nie mogłam już udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Codziennie grałam rolę pogodnej dziewczyny, która nie potrzebuje niczego więcej poza jego obecnością. W środku chciało mi się wrzeszczeć. Potrzebowałam dowodu jego zainteresowania. Nie chodziło mi o jakiś wielki gest. Czasem wystarczyłby jeden komplement, jedno „fajnie, że jesteś”. Nie dostawałam nic. Ani jednego dobrego słowa.

Zaczęłam się budzić w środku nocy z głową pełną myśli: „On cię nie kocha. Jesteś tylko kimś, kto kręci się obok. On i tak nic nie czuje”. W końcu zebrałam się w sobie i zaproponowałam spacer. Nie chciałam rozmowy w mieszkaniu, między garami i ekranem laptopa. Potrzebowałam przestrzeni i wreszcie jakiegoś wytłumaczenia.

Szliśmy obok siebie w ciszy. Czułam napięcie w brzuchu, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Gdy zbliżaliśmy się do starego mostku w parku nieopodal, zatrzymałam się.

– Kacper... muszę zapytać. Co się z nami dzieje? Czuję, że się oddalasz, że mnie unikasz. Nie chcesz do mnie mówić. Czuję się jak natręt.

Spojrzał na mnie. Długo. Jakby próbował znaleźć właściwe słowa.

Nie wiem, jak być z kimś blisko – powiedział w końcu. – Nikt mi tego nie pokazał. Nie wiem, jak okazywać uczucia i to mnie przeraża.

Mówił szczerze, a głos mu drżał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Nagle wszystko to, co wcześniej wydawało mi się chłodem i obojętnością, zobaczyłam jako lęk. Wtedy mocno go objęłam, a on – po raz pierwszy – nie odsunął się. Przeciwnie. Przyciągnął mnie bliżej.

Nauczę go uczuć

Po tej rozmowie nie zmieniło się wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Życie to przecież nie jest film. Coś, co wcześniej było dla nas zamknięte na cztery spusty, choć trochę się otworzyło. Kacper zaczął robić rzeczy, których wcześniej nie robił. Nagle potrafił zapytać, czy mam ochotę na herbatę. Przynosił koc, gdy zasypiałam przy książce albo zostawiał karteczkę z napisem „wrócę po 18”. Wcześniej wychodził bez słowa.

Widziałam, ile go to kosztuje. Te gesty nie były dla niego naturalne i robił je z wysiłkiem. Każda taka drobnostka była jak znak: „Próbuję. Dla ciebie i dla nas”. Kiedyś chciałam partnera, który mówi mi co rano, że mnie kocha. Teraz wystarczało, że słuchał mnie do końca, nie przerywaj. Który zauważał, że milczę dłużej niż zwykle albo zostawił mi czekoladę, kiedy miałam ciężki dzień.

To nie oznacza, że było nam łatwo. Nadal zdarzały się dni, kiedy zamykał się w swojej skorupie. Jednak już wiedział, jak powiedzieć: „Nie mam siły, ale to nie przez ciebie”. Już nie czułam się winna. Byliśmy dwojgiem ludzi uczących się języka, którego nikt ich wcześniej nie nauczył.

Widzę w nim zmianę

Dziś mijają dwa lata od tego pamiętnego wieczoru, gdy pierwszy raz szczerze ze sobą porozmawialiśmy. Choć nic w naszym związku nie wygląda jak w opowieściach z kolorowych czasopism, wiem, że mamy coś, czego wielu może nam zazdrościć. Mamy prawdę. Mamy autentyczność. I mamy siebie – choć czasem milczymy.

Kacper wciąż nie mówi słowa „kocham” codziennie. Mimo to wiem, że mnie kocha, gdy widzę, jak dba o to, by kupić mi ulubiony jogurt. Gdy zostaje przy mnie, choć sam przeżywa ciężki dzień. Gdy zamiast uciekać w ciszę, mówi: „Chciałem być sam, ale jednak wolę być z tobą”. Nauczyliśmy się siebie krok po kroku. On – że nie każdy dotyk to zagrożenie. Ja – że nie każde milczenie to chłód.

Teraz rozumiem, że miłość to nie ideał z bajki, a wybór. Codzienny. Niekiedy trudny, ale świadomy. Wiem, że wybrałam dobrze i mądrze. Czasem jeszcze wracają stare lęki, ale już nie pozwalam im nami rządzić. Jeśli coś w tym wszystkim jest pewne, to to, że oboje chcemy tego samego – być razem.

Beata, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama