Reklama

Z Patrykiem byłam sześć lat. Wszystko było poprawne, przewidywalne, poukładane. A mnie zaczęło to przerażać. Czułam się jakbym miała wejść w życie na autopilocie – ślub, kredyt, dziecko, kot. Tyle że ja nie byłam pewna, czy chcę kotka, a co dopiero męża. Bałam się schematów, jakichś cudzych planów, które ktoś mi podsunął, zanim zdążyłam wymyślić własne. A Patryk... był jak niedzielny obiad – zawsze taki sam, niby smaczny, ale bez zaskoczenia. Gdy uklęknął z pierścionkiem w knajpie, wśród ludzi, coś we mnie pękło. – Nie mogę… Jeszcze nie teraz – wyszeptałam. On nie zapytał dlaczego. Po prostu się oddalił. Cisza po nim była dziwna. Dwa dni później zobaczyłam jego zdjęcie w wiadomościach. Czternaście milionów złotych. Trafił szóstkę. Idealne zakończenie bajki – tylko nie mojej.

Reklama

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom

Najpierw myślałam, że to żart. Że ktoś wstawił przerobiony screen albo fejkowy tytuł. Ale nie. Telewizja regionalna. Studio w stylu „późne lata dziewięćdziesiąte”, prowadząca z plastelinowym uśmiechem, i on. Patryk. Mój Patryk. Z czekiem na czternaście milionów złotych i miną dziecka, które właśnie odkryło istnienie lodów truskawkowych. Zrobiło mi się gorąco. Serio, przez sekundę pomyślałam, że mam zawał. Potem przyszło to znajome uczucie: niedowierzanie, które pomału przechodzi w żal, a żal w panikę.

– Nie... – wyszeptałam do ekranu. – Nie teraz. Nie po tym.

Całe popołudnie siedziałam jak idiotka, czytając komentarze pod postami znajomych. Wszyscy mu gratulowali. Ja jedyna milczałam. Z rękami w kocu i herbatą, która już dawno przestała być ciepła.

I wtedy mnie tknęło. Przecież to był ten znak, na który niby czekałam. Tylko że przyszedł za późno. Albo za wcześnie. W każdym razie – nie wtedy, kiedy trzeba.

Wysłałam mu wiadomość. Jedno zdanie:

– Czy możemy pogadać?

Nic. Żadnej odpowiedzi. Po godzinie zadzwoniłam. Głos automatu: „abonent czasowo niedostępny”.

A ja siedziałam, wgapiona w pusty ekran i coraz wyraźniej czułam: nie chodzi o pieniądze. Nie teraz. Teraz chodziło o to, że chyba właśnie straciłam kogoś, kto chciał ze mną być nawet wtedy, gdy ja sama nie chciałam.

Liczyłam na drugą szansę

Pojechałam do niego bez zapowiedzi. Jak w tanim serialu. Stałam pod jego blokiem jak desperatka z filmów, które zawsze wyśmiewałam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem nie wpadnę na jakąś „nową narzeczoną”, piękną, młodą i pozbawioną egzystencjalnych rozterek.

Drzwi otworzył po kilku minutach. Patryk. Ale inny. Jakby starszy. Jakby bardziej… niewzruszony.

– Cześć – powiedziałam i od razu usłyszałam w swoim głosie fałszywą nutę.

– Cześć – odpowiedział spokojnie. Patrzył na mnie tak, jakbyśmy byli sąsiadami, którzy kiedyś pożyczyli sobie cukier.

– Wiem, że to dziwne, że tak przychodzę, ale... muszę coś powiedzieć.

Nic nie odpowiedział. Tylko lekko skinął głową. To mnie ośmieliło.

– Nie wiem, jak to zabrzmi, ale chyba dostałam znak. Dwa dni po tym, jak powiedziałam „nie”, wydarzyło się coś, co sprawiło, że… zrozumiałam, jak bardzo cię potrzebuję.

– Znak? – powtórzył. – Dla mnie to był koniec.

Zawahałam się, ale nie mogłam się wycofać.

– Chcę spróbować jeszcze raz.

– Ksymena – powiedział powoli – wiesz, jak bardzo bolało mnie twoje „nie”? W jednej chwili sprowadziłaś mnie do parteru.

– Daj mi szansę, proszę…

Nie chodzi o pieniądze

Weszłam do środka i od razu zauważyłam, że pachnie inaczej. Mniej kawą, więcej... dystansem. Usiadłam na kanapie, dokładnie w tym miejscu, gdzie kiedyś zasypialiśmy razem, oglądając filmy, których nie kończyliśmy.

– Nie wiem, co myślisz – zaczęłam. – Ale muszę ci to powiedzieć. Nie przyszłam tu przez pieniądze.

– Mhm – mruknął Patryk. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko poprawiał koc na fotelu.

– Serio. One tylko… przywaliły mi w głowę. Bo jak coś tak dużego dzieje się zaraz po takim „nie”, to człowiek zaczyna się zastanawiać, czego właściwie chce.

– I doszłaś do wniosku, że jednak mnie? – odwrócił się i uniósł brwi. – Czy raczej: „o cholera, on ma teraz czternaście milionów, może jednak warto”?

– Nie! – niemal krzyknęłam. – To nie tak. Po prostu... zrozumiałam, że cię potrzebuję. Bez względu na to, co masz, a czego nie.

Patryk podszedł bliżej.

– Ksymena, przez te lata dawałem ci wszystko, co potrafiłem. Ale po twoim „nie” zrozumiałem coś ważnego: ty nigdy nie wybierałaś mnie naprawdę. Byłem opcją, wygodną wersją życia, ale nigdy twoim wyborem.

Nie miałam nic na obronę. I chyba po raz pierwszy poczułam, że wcale nie jestem niezależna. Tylko przerażająco zagubiona.

Czekałam na jakiś znak

Wracałam do domu jak zombie. Bez dramatu, bez łez, tylko z tym ciężarem, co siada na klatce piersiowej i nie pozwala oddychać. W mieszkaniu panowała cisza – taka nieprzyjemna, sucha. Przez moment stałam w przedpokoju, jakbym zapomniała, co się robi po wejściu do własnego życia.

Włączyłam telewizor, chyba żeby zagłuszyć myśli. Na ekranie... znowu on. Patryk. Tym razem nie z czekiem, tylko z mikrofonem, stojący obok jakiejś kobiety z fundacji. Przekazywał część wygranej na pomoc dzieciom. Uśmiechnięty. Sam.

– No tak, jeszcze bądź teraz dobrym człowiekiem – mruknęłam. – Żeby wyglądało, że jesteś ponad wszystko.

Nie odbierał. Nie odpowiadał. Nawet nie widział wiadomości, które mu wysyłałam. A może widział i właśnie dlatego nie reagował?

Telefon zawibrował. Koleżanka.

– No i co z tym twoim eks-milionerem? Wracacie do siebie?

– Nie – odparłam sucho.

– Serio? Przecież go kochałaś.

– Właśnie.

Zamilkła. Ja też. W głowie miałam tylko jedno zdanie, które nie chciało się odkleić: „Byłem dla ciebie opcją, nie wyborem”.

Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać. List. Zamiast krzyczeć do świata, wrzeszczałam do niego, ale tylko na papierze. Gdy skończyłam, spaliłam go w popielniczce. Tyle było z mojej odwagi.

Czasami miałam wrażenie, że to nie świat mnie zawiódł. Tylko ja sama.

Dziś mam do siebie żal

Z czasem przestałam pisać do niego wiadomości, a potem nawet przestałam o tym myśleć. Znaczy, prawie. Bo są takie poranki, kiedy zaparzasz kawę i nagle przypomina ci się, jak on ją pił – zawsze za słodką, zawsze w tym idiotycznym kubku z Batmanem. I wtedy robi się cicho. Nawet jeśli radio gra w tle.

Wyprowadziłam się. Nie z powodu dramatyzmu, tylko dlatego, że nie da się żyć w miejscu, gdzie wszystko przypomina o tym, czego już nie ma. W nowym mieszkaniu było zimno, ale przynajmniej nie pachniało nim.

Zaczęłam pisać bloga. Początkowo z ironią, jak zwykle – o kobietach, które nie wiedzą, czego chcą, i mężczyznach, którzy akurat to oferują. A potem jakoś tak... wyszło szczerze. O tym, że można mieć wszystko i wciąż nie potrafić powiedzieć „tak”.

W jednym wpisie napisałam:

– Są słowa, które zmieniają wszystko. Ale czasem ich brak zmienia więcej.

Komentarzy było mało. Ale jeden został mi w głowie: „Dzięki. Myślałam, że tylko ja potrafię zawalić coś pięknego.”

Nie, nie tylko ona.

Czasem jeszcze śni mi się Patryk. Ta knajpa, jego pierścionek, moja panika. Budzę się, patrzę w sufit i myślę: no i co, geniuszu? Gratulacje. Uratowałaś swoją niezależność. Zostając całkiem sama.

Zbyt długo się wahałam

Kiedyś wierzyłam w znaki. Wiesz, te wszystkie „wszechświat ci coś podpowiada”, „wsłuchaj się w intuicję”, „jak ma być, to będzie”. No to było. I nie jest.

Bo to nie był żaden znak. To był mój wybór. Moje „nie teraz”, wypowiedziane z pewnością kogoś, kto myśli, że jeszcze zdąży. Że życie poczeka, aż się zdecydujesz. A potem budzisz się pewnego dnia, a twoje miejsce przy stole już zajęte. Albo – co gorsza – puste, ale tylko po to, żeby ci pokazać, że nikt tam już nie siada.

Nie wiem, co teraz robi Patryk. Może kupił dom z widokiem na jezioro. Może podróżuje. Może zakochał się w kimś, kto nie potrzebował losowych katastrof, żeby zrozumieć, co ma przed oczami.

A ja? Już nie czekam na znaki. Nie szukam potwierdzeń w losowaniach ani zbieżnościach dat. Wierzę w czyny. W to, co mówisz, kiedy nie jesteś pewien. I co robisz, kiedy już jest za późno.

Na blogu dodałam ostatni wpis:

– Nie przegap ludzi tylko dlatego, że jeszcze nie przegadałaś własnych lęków.

Potem zamknęłam laptopa. Bez żalu. Bez wzruszenia. Po prostu.

Niektóre historie kończą się nie dlatego, że coś się zepsuło. Tylko dlatego, że ktoś za długo się wahał.

I tym kimś byłam ja.

Ksymena, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama