„Mój były mąż zawsze miał wszystko gdzieś. Kiedy wystawił dzieciaki w mikołajki, czara goryczy się przelała”
„Tymek wybiegł z pokoju. Zostawił po sobie tylko ciepły kubek kakao na parapecie. Podniosłam go i przytuliłam do policzka, jakby to był on. Mały, rozczarowany chłopiec, który dziś zrozumiał, że Mikołaj to nie tata. Kiedy brałam z nim rozwód, nie spodziewałam się, jak drogo za to zapłacą oni”.

Czasem myślę, że rozpad małżeństwa nie następuje wtedy, gdy ktoś się wyprowadza, tylko gdy przestaje być obecny. Jarek był obecny, dopóki miał dla kogo grać idealnego ojca. Gdy przestało mu wychodzić, wycofał się w swoje „obowiązki”, „projekty”, „niezależność”. A dzieci? One nie mają słownika dla takich pojęć. One tylko czekają. Tymek na przykład czekał dziś od ósmej. Siedmiolatek, rozczochrana głowa wystająca zza firanki, w jednej ręce pluszowy miś, w drugiej kalendarz adwentowy, z którego wyjął już piątego Mikołaja. Czekał, bo dziś miał być dzień taty. 6 grudnia. W zeszłym roku Jarek zabrał go na łyżwy. W tym miał przyjechać po niego rano. Dobre słowo: „miał”.
— Mamo, a może tata zaspał? — zapytał Tymek o dziesiątej.
— Może coś mu wypadło, kochanie — odpowiedziałam spokojnie, chociaż serce zaczynało mi bić szybciej.
O czternastej Tymek zaczął płakać. Cicho, skulony w kącie pokoju, z nosem w kocu, żeby nie było słychać. Nina siedziała obok i głaskała go po plecach, choć sama nie powiedziała ani słowa od rana. A ja? Gotowa byłam wyjąć kurtkę i pojechać do Jarka, wpakować mu te wszystkie prezenty, które obiecał, wprost do samochodu. Ale zamiast tego stałam przy kuchennym blacie i rozkładałam sztućce. Jedna łyżka, dwa widelce. Równiutko. Jakby od tego zależał porządek naszego świata. Bo może zależał? Nie chodziło o czekoladowe Mikołaje. Chodziło o obecność. Zwykłą. Prawdziwą.
Co miałam powiedzieć?
— Mamo, a może się spóźnia? — Tymek znowu stał przy oknie. Tym razem bez pluszaka, jakby przez ostatnie godziny zdążył stracić dziecięcą nadzieję. Patrzył na ulicę, jakby próbował ją zahipnotyzować, jakby chciał ją zmusić, by wypluła srebrne audi z tatą w środku.
— Może miał coś do załatwienia, skarbie. — Zmusiłam się do czułości w głosie, choć w środku już od dawna się gotowało. Nie odbierał telefonu. Dzwoniłam cztery razy. Po drugim razie przestałam zostawiać wiadomości, bo i tak wiedziałam, że ich nie słucha. On „nie lubi rozmawiać pod presją”.
— Może znowu miał coś ważniejszego niż my — odezwała się Nina, nie odrywając wzroku od książki. Jej spokój był gorszy niż krzyk.
Usiadłam naprzeciwko niej przy stole i usiłowałam złapać jej wzrok, ale uciekała nim w tekst.
— Kochanie…
— Nie mów tak — rzuciła chłodno. — Nie mów mi, że to nic takiego. Bo wiesz, że to boli.
Zamilkłam. Co miałam powiedzieć? Że to tylko jeden dzień? Że może jutro się zrehabilituje? Że czasem nawet najlepsi ojcowie się spóźniają? Kłamałabym.
Tymek wybiegł z pokoju. Zostawił po sobie tylko ciepły kubek kakao na parapecie. Podniosłam go i przytuliłam do policzka, jakby to był on. Mały, rozczarowany chłopiec, który dziś zrozumiał, że Mikołaj to nie tata. Kiedy brałam z nim rozwód, nie spodziewałam się, jak drogo za to zapłacą oni.
Zawsze myślał
Zegar w kuchni wskazał dwudziestą, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spieszyłam się. Wytarłam ręce w ściereczkę, choć nic nie gotowałam, tylko siedziałam przy stole i patrzyłam, jak paruje herbata. Otworzyłam. Stał tam, jak gdyby nigdy nic. Kurtka rozpięta, na ramieniu torba z kolorowymi pakunkami. W jednej ręce siatka z LEGO, w drugiej pluszowy miś większy niż Tymek.
— Cześć… — Uśmiechnął się niepewnie. — Mam coś dla nich! Zobacz, to zestaw, o którym Tymek mówił ostatnio. Szukałem go po trzech sklepach.
Nie odpowiedziałam. Przesunęłam się tylko w bok, żeby wszedł. Stał jak gość, nie jak ojciec.
— Gdzie są? — zapytał.
— W pokojach. Płaczą. Ale może najpierw porozmawiamy?
Wyszliśmy na korytarz. Nie chciałam, żeby dzieci słyszały. Nie dzisiaj.
— Jarek, ty naprawdę myślisz, że naprawisz ten dzień zabawką? — spytałam cicho, ale mój głos zadrżał.
— Myślałem, że się ucieszą — bąknął. — No, wiesz… lepiej późno niż wcale.
— Nie zrozumiesz. Oni nie chcą klocków. Chcieli ciebie. Rano. Po śniadaniu. Nie po spotkaniach czy po korkach.
— Ale przecież… specjalnie pojechałem, szukałem… Myślałem…
— No właśnie — przerwałam. — Zawsze myślisz. Nigdy nic nie poczujesz.
Zamilkł. Z torby wystawały rogi kartonów. Niezgrabne, krzykliwe przeprosiny. Nie powiedziałam mu, że Tymek o dwudziestej schował się pod łóżko i zapytał szeptem, czy on jest mniej ważny niż prezenty. Nie powiedziałam, bo nie wiedziałam, czy do Jarka w ogóle to dotrze. Zawsze myślał. A dzieci potrzebują serca, nie pomysłów.
Wzięłam ją w ramiona
Ninę znalazłam w kuchni. Siedziała na blacie, nogi miała podciągnięte pod brodę, a przed sobą kubek z zimnym kakao, tym samym, które zrobiła Tymkowi rano. Nie wypiła. Trzymała jak pamiątkę po dniu, który miał wyglądać inaczej.
— Nie śpisz? — spytałam, choć odpowiedź była oczywista.
Wzruszyła ramionami. Miała na sobie moją starą bluzę. Wyglądała w niej jak dziecko, ale oczy miała dorosłe. Zbyt dorosłe. Usiadłam obok. Milczałyśmy chwilę razem, słuchając tylko tykania zegara i ledwo słyszalnego szumu z pokoju Tymka — jego zasypianie zawsze było chaotyczne. Jakby musiał się pożegnać z dniem wiele razy.
— Przepraszam cię za to wszystko — zaczęłam cicho.
— Za co? Że jesteśmy rodziną bez taty, który potrafi przyjechać na czas? — Uśmiechnęła się smutno.
— Wtedy wydawało mi się, że miłość załatwi resztę. Że jeśli będę wystarczająco kochać, on też będzie kochał. Tak… naprawdę.
Nina spojrzała na mnie dłużej niż zwykle, a potem wypowiedziała zdanie, które złamało mi serce bardziej niż wszystkie awantury z Jarkiem razem wzięte:
— Nie chcę być dorosła. Ale ktoś musi się Tymkiem zająć, kiedy on płacze.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wzięłam ją w ramiona. Trzymałam mocno, jakby to miało coś naprawić. Choć wiedziałam, że nie naprawię lat, kiedy sama płakałam nocami, a ona, czteroletnia, kładła mi rękę na ramieniu i mówiła: „Nie płacz, mamo”. Moja córka. Czternastoletnia matka dla swojego brata. A ja tylko patrzę, jak życie przecieka jej przez palce.
Dzieci przestają wierzyć w bajki
Przyszedł następnego dnia. Wcześnie, tak jak miał przyjść wczoraj. Dziś wiedział, że nie ma już miejsca na błędy. Trzymał się prosto, ale twarz miał przygaszoną, jakby sam nie był pewien, czy powinien tu być. Tymek zeskoczył z krzesła, gdy tylko usłyszał dzwonek, ale nie pobiegł do drzwi. Zatrzymał się przy framudze i spojrzał na mnie pytająco.
— Możesz — powiedziałam cicho. — Ale tylko jeśli chcesz.
Po chwili stał już obok ojca. Patrzyli na siebie w ciszy. Jarek kucnął.
— Cześć, Myszko. Przepraszam cię za wczoraj.
Tymek nie odpowiedział. Oparł się o mnie plecami i schował twarz.
— Chciałem, żeby to był wyjątkowy dzień — kontynuował Jarek. — Przygotowywałem coś dla was. Szukałem prezentów. Chciałem, żeby to było… idealne.
Z korytarza wyszła Nina. Skrzyżowała ręce na piersi, oparła się o ścianę. Była cicha, ale jej obecność była jak zadra. Patrzyła prosto na ojca.
— Było. Wyjątkowo pusto — powiedziała spokojnie.
Jarek spuścił wzrok. Wciąż trzymał w rękach pakunki, których nikt nie chciał.
— Może… Może dzisiaj spędzimy trochę czasu razem? — zaproponował. — Pogadamy, pooglądamy bajki?
— Nie chcę prezentów, jeśli ciebie nie ma — odezwał się wreszcie Tymek. Głos miał miękki, ale każde słowo ważyło więcej niż jakiekolwiek przeprosiny.
Patrzyłam na nich i miałam ochotę się wtrącić, jakoś to złagodzić, ale wiedziałam, że to nie mój moment. To ich sprawa. Nie wiem, czy Jarek ten dzień jeszcze kiedyś odrobi. Ale widzę, że dzieci przestają wierzyć w bajki.
Chyba naprawdę słuchał
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Po raz pierwszy od miesięcy bez dzieci, bez pretensji i bez przymusowego grymasu uśmiechu. Byli już w swoich pokojach. Tymek zasnął wtulony w misia, którego jednak przyjął. Nina nie wiem. Ostatnio nie pozwala mi już sprawdzać, czy śpi. Jarek przesuwał palcem po uchu filiżanki, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, od czego zacząć.
— Nie chodzi o rozwód — zaczęłam cicho. — Chodzi o nieobecność. I nie mówię o tej fizycznej.
Spojrzał na mnie. Oczy miał zmęczone. Może pierwszy raz zobaczyłam, że i jemu coś ciąży.
— Marta, ja nie umiem być dobrym ojcem. Ale próbuję.
— Problem w tym, że próbujesz tylko wtedy, kiedy jest już za późno. A dzieci nie czekają, aż ci się uda. One po prostu dorastają. W ciszy.
Pokiwał głową. Przestawił kubek i znowu zamilkł.
— Wiesz, czego się boję najbardziej? – zapytałam nagle. — Że Tymek będzie pamiętał tylko te chwile. Nie to, jak go nosiłeś na barana, jak uczyłeś jazdy na rowerze… Tylko ten 6 grudnia, kiedy nie przyszedłeś. Bo dzieci tak mają. Pamiętają brak, nie obecność.
— Chciałbym cofnąć czas.
— To niemożliwe.
Zapadła cisza.
— Spróbuj być obecnym — powiedziałam. — Tylko tyle. Nie idealnym. Nie supertatą. Po prostu bądź. Reszta przyjdzie, albo nie. Ale od tego zacznij.
Nie odpowiedział, ale tym razem chyba naprawdę słuchał. Bo nie każdy dramat zaczyna się od krzyku — czasem wystarczy po prostu nie przyjść.
Czas jest walutą
Tamtego dnia nikt nie rozpakował prezentów. Torba z zabawkami stała przez kilka dni w przedpokoju, jakby nikt nie miał odwagi sięgnąć po coś, co miało przykryć brak. Dopiero po tygodniu Tymek wyjął Mikołaja z opakowania. Powoli, ostrożnie. Jakby wciąż się bał, że jeśli go dotknie, to zniknie. Nina? Nie powiedziała ani słowa o tamtym dniu. Ale widziałam, jak przestała zakreślać dni w kalendarzu adwentowym. Po prostu przestało ją to obchodzić.
Jarek przyszedł jeszcze kilka razy. Bez prezentów. Z herbatą w termosie, z grami planszowymi, z propozycją spaceru. Patrzyłam, jak siedzi na dywanie i buduje z Tymkiem zamek z LEGO. Jak słucha Niny, nawet jeśli ona nie mówi za wiele. Nie wiem, czy się zmienił. Może po prostu przestraszył się, że traci dzieci. A może dotarło do niego, że ojcostwo nie przychodzi w pudełku z metką i ceną. Nie wiem.
Jednego jestem pewna: ten dzień już się nie powtórzy. Ten 6 grudnia zostanie w naszych głowach jak zadra. Jak ślad po czymś, czego miało być dużo, a nie było wcale. I żadna ilość klocków, pluszaków czy pudełek nie wypełni tej pustki. Czas jest walutą, której dzieci nigdy nie oszczędzają. A dług zostaje na całe życie.
Marta, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dostał kalendarz adwentowy od koleżanki z pracy. Po trzecim okienku zrozumiałam, że to nie jest zwykły upominek”
- „Wszyscy powtarzają, że mój mąż to ideał. Nie mają pojęcia, że żyję w zimnym jak listopadowa noc białym małżeństwie”
- „Na Black Friday córka potraktowała mnie jak bankomat i prawie wyczyściła konto. Już ja jej dam nauczkę na przyszłość”

