Reklama

Czasem człowiek idzie na zajęcia pilatesu z poczucia obowiązku – bo kręgosłup boli, bo trzeba w końcu zadbać o siebie. Nie spodziewa się wtedy, że trafi tam na człowieka, który kiedyś znaczył bardzo wiele. A potem nagle, po latach ciszy, milczenia i niepewności, spotyka go w legginsach i koszulce opinającej bicepsy. I wtedy cały świat robi przewrót na macie. Ja tam poszłam tylko po ulgę w lędźwiach. A wyszłam z rozdygotanym sercem, które przypomniało sobie, jak się tęskni i jak boli, gdy coś, co było nasze, wcale już nasze nie jest.

Spotkanie po latach

– Proszę, karimata i na koniec sali zapraszam. Zaczniemy od rozgrzewki – powiedziała recepcjonistka, wręczając mi karnet i uśmiech. Nie znała mnie. Dla niej byłam kolejną trzydziestolatką z bólem w krzyżu i podkrążonymi oczami.

Przeszłam przez szatnię, a potem weszłam do sali. Przestrzeń była jasna, pełna światła i kojącej muzyki. Rozłożyłam matę. I wtedy on wszedł. Wysoki, opalony, w czarnym topie i spodniach sportowych. Pod pachą trzymał głośnik, pod którym zwisał ręcznik. Miał ten sam uśmiech. Tylko broda była gęstsza, włosy krótsze. I oczy – wciąż te same, jakby trochę zaspane, jakby ciągle coś ukrywały.

– Hej, witajcie wszyscy! – zawołał. – Jestem Igor i będę prowadził dzisiejszy trening.

Igor. Zamarłam. On spojrzał na mnie. Na sekundę. Może dwie. Znieruchomiał. Uśmiech na chwilę zniknął, jakby coś mu ścisnęło gardło. A potem wrócił, ale mniej pewny, mniej radosny.

– Zaczynamy. Weźcie głęboki wdech... i wydech.

Leżałam na macie, patrząc w sufit i myśląc o tym, że ostatni raz widziałam go pięć lat temu. I że wtedy też trudno było mi oddychać.

Wspomnienia na macie

– Unieście biodra do góry, kręgosłup po kolei, kręg po kręgu – mówił spokojnie, a ja wciąż słyszałam w głowie jego głos, ten sprzed lat.

Wtedy nie był trenerem. Był kimś, kto śmiał się z moich zakalców, przynosił lody po północy i całował mnie w czoło, gdy zasypiałam na kanapie. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. A potem nagle przestał. Zniknął. Bez słowa. Bez wyjaśnienia.

– I zatrzymujemy w górze. Oddychajcie – jego wzrok przez chwilę zawisł nade mną, jakby sprawdzał, czy dobrze wykonuję ćwiczenie, ale ja czułam, że patrzy głębiej. Może poznawał mnie na nowo? Może próbował sobie przypomnieć wszystko, co tak starannie wymazał?

Maty były rozłożone w równych rzędach. Ludzie wokół szeptali coś między sobą, śmiali się pod nosem, a ja walczyłam z drżeniem rąk. Każde ćwiczenie z nim było jak przebudzenie uśpionych emocji. Pochylał się nad ludźmi, poprawiał ich postawę, dotykał ich ramion, bioder – i za każdym razem, gdy zbliżał się do mnie, zamierałam.

– Bardzo dobrze, pani… – zawahał się. – Magda, prawda?

– Tak – odparłam. Głos mi zadrżał. Nie wiem, czy ze zmęczenia, czy z tego, że znowu wypowiedział moje imię.

Uśmiechnął się lekko. Znów ten uśmiech, który kiedyś sprawiał, że robiło mi się miękko w kolanach.

– Pamiętam – szepnął tylko i poszedł dalej, jakby powiedzenie tego kosztowało go więcej niż cała godzina pilatesu.

Oddychałam płytko. W głowie huczały mi myśli. Igor. Mój Igor. A może już nie mój?

Po ćwiczeniach miałam nie tylko zakwasy

Następnego dnia bolało mnie wszystko. Dosłownie. Ramiona, łydki, brzuch – nawet palce u stóp, choć nie wiedziałam, że tam też mogą być zakwasy. Leżałam na kanapie i gapiłam się w sufit, przeklinając własne ambicje, gdy zadzwonił telefon.

– Magda? – odezwał się głos, którego nie musiałam sprawdzać na wyświetlaczu.

– Igor.

– Mamy dziś wolną salę wieczorem. Pomyślałem, że może chcesz przyjść i popracować nad tym, co ci wczoraj nie wychodziło. Pokażę ci parę rzeczy. Ale tylko jeśli masz siłę się ruszać.

– Nie mam – jęknęłam. – Ale przyjdę.

Wiedziałam, że nie chodzi o pilates. Wiedziałam, że jeśli nie pójdę, będę żałować. Spotkaliśmy się po dziewiętnastej. W sali było cicho, światła przyciemnione, muzyka delikatna. Stał już na macie i czekał. Podszedł, podał mi rękę. Gdy ją ujęłam, przez całe ciało przeszedł mi dreszcz.

– Zmieniłaś się – powiedział.

– Ty też – odparłam. – Ale ręce masz te same.

Zaśmiał się cicho.

– Nadal robisz herbatę malinową z cytryną?

– Czasem. Jak mnie boli gardło. I serce.

Spojrzał na mnie inaczej. Poważniej.

Przepraszam. Za wtedy.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego, próbując dostrzec w oczach chłopaka, który mnie zostawił, i mężczyznę, który przede mną stał.

– Nie wiem, czy chcę znać powód.

– A ja nie wiem, czy jestem gotów go powiedzieć.

Wtedy zamilkliśmy. Ale napięcie między nami – to nie ucichło.

To nie jest takie proste

Spotykaliśmy się częściej. Czasem oficjalnie – na zajęciach, czasem po godzinach, gdy sala była już pusta, a światła przygaszone. Ćwiczyliśmy. Rozmawialiśmy. Milczeliśmy. I znów rozmawialiśmy. Ale żadne z nas nie poruszało najważniejszego tematu. Pewnego wieczoru, po długiej sesji rozciągania, usiedliśmy na matach, spoceni i zmęczeni. Igor wyciągnął termos.

– Herbata malinowa – powiedział, podając mi kubek. – Pamiętam, że lubiłaś z cytryną.

– Ale już nie lubię słodkiej – powiedziałam. – Zmieniłam się.

Spojrzał na mnie tak, jakby próbował zrozumieć, ile jeszcze się zmieniło.

Dlaczego wtedy zniknąłeś? – zapytałam w końcu. – Chociaż raz bądź uczciwy.

Wziął głęboki wdech, potem wypuścił powietrze.

– Mój ojciec zachorował. Rak. Nie dawał rady sam. Mama nie żyła, a ja... spanikowałem. Uciekłem. Nawet od ciebie.

– I nie mogłeś zadzwonić? Napisać? Cokolwiek?

Bałem się, że jak usłyszę twój głos, to się złamię. Że znowu będę chciał wszystko odłożyć. Ale on mnie potrzebował.

– A ja nie?

Zapadła cisza. W niej było więcej bólu niż w moich zakwasach. I więcej żalu niż we wszystkich tych dniach, gdy siedziałam sama, czekając na telefon, który nigdy nie zadzwonił.

– Przepraszam – powtórzył.

Pokręciłam głową.

– Za późno, Igor. Takie rzeczy nie bolą tylko przez chwilę. One zostają.

Patrzył na mnie długo, aż w końcu spuścił wzrok. I wtedy zrozumiałam – on naprawdę tego żałuje. Ale czas nie działa wstecz.

Wszystko się zmieniło

Kiedy wyszłam z tej sali po raz ostatni, miałam wrażenie, że zostawiam za sobą nie tylko matę do pilatesu, ale też kawałek własnej przeszłości. Mimo że było mi trudno, wiedziałam, że muszę to zrobić. Dla siebie. Dla spokoju.

– Magda, poczekaj! – zawołał Igor, wybiegając za mną na schody.

Odwróciłam się, choć nie chciałam. Bałam się, że jedno jego zdanie znów mnie złamie.

– Nie chcę cię znowu stracić – powiedział. – Chcę spróbować. Od nowa. Lepiej.

A ja nie wiem, czy chcę jeszcze raz to przeżywać – odparłam. – Nie jestem już tą dziewczyną, która czekała pod drzwiami, aż wrócisz. Wiem, ile mnie to kosztowało.

Zbliżył się. Zatrzymał pół kroku przede mną.

– A jeśli tym razem nie zniknę? Jeśli zostanę?

– Igor... – zaczęłam, ale coś mnie powstrzymało. Może resztki dumy. Może rozsądek.

– Chcesz wiedzieć, co mnie najbardziej bolało przez te wszystkie lata? – szepnęłam. – Że nie dałeś mi szansy, żeby być przy tobie. Że sam podjąłeś decyzję, co dla nas dobre.

Patrzył na mnie tak, jakby nie wiedział, co powiedzieć. I chyba naprawdę nie wiedział.

– Muszę to przemyśleć – powiedziałam w końcu. – I nie obiecuję, że będzie happy end.

Uśmiechnęłam się smutno. Wciąż go kochałam. Ale czasem miłość to za mało. Odwróciłam się i zeszłam po schodach, krok po kroku, nie oglądając się za siebie. Ale jego obecność czułam jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za sobą drzwi.

Nie wszystko można wyprostować

Minęły trzy miesiące. Nie wróciłam na zajęcia pilatesu. Nie dlatego, że mnie bolało ciało. Przestało. Ale serce wciąż było obolałe. Igor pisał kilka razy. Krótkie wiadomości, bez presji. „Myślę o tobie”. „Mam nadzieję, że masz spokojny dzień”. „Jestem tutaj, gdybyś chciała pogadać”. Nie odpisywałam.

Wiem, że ludzie się zmieniają. Wiem, że życie czasem pisze scenariusze, które trudno zaakceptować. Ale są też momenty, gdy trzeba siebie zapytać: „Czy naprawdę chcesz znów wchodzić do tej samej rzeki?”. A ja nie umiałam odpowiedzieć. Mój spokój, który budowałam latami, był teraz kruchy jak skorupka jajka. I wiedziałam, że każde kolejne spotkanie z Igorem może go zburzyć.

Pewnego dnia, wracając z pracy, zobaczyłam go na ławce przed moim blokiem. Siedział skulony, z termosem w dłoniach. Podszedł, gdy mnie zauważył.

Wiem, że nie powinienem przychodzić. Ale chciałem ci coś dać – podał mi termos. – Herbata. Bez cukru. Z cytryną. Tak jak teraz lubisz.

Wzięłam, nawet nie myśląc.

– Dziękuję – powiedziałam cicho.

Nie całowaliśmy się. Nie przytulaliśmy. Nie było deklaracji. Tylko on. I ja. I herbata. Usiadł obok, nie pytając o pozwolenie. Milczeliśmy długo. I w tej ciszy było wszystko – żal, wspomnienie, niewypowiedziane „kocham cię” i równie silne „boję się”. Nie wiem, co dalej. Wiem, że nie wszystko w życiu trzeba prostować. Czasem wystarczy się zatrzymać i po prostu – być.

Magda, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama