Reklama

Nie jestem typem, który zagaduje każdego w windzie i raczej nie rozwodzę się nad uczuciami. Zresztą — kogo by to obchodziło? Mam już żonę, Kamilę. Jesteśmy razem od piętnastu lat. Kiedyś myślałem, że to wystarczy, żeby wszystko inne ułożyło się samo. W życiu jednak niestety nic nie jest takie proste.

Przy Kamie, bo tak się do niej zwracałem w czasach, gdy jeszcze potrafiliśmy się śmiać z głupot, kiedyś czułem się fantastycznie. Nawet jak nie było pieniędzy, to było nam dobrze. Chciała robić remont, to robiliśmy remont. Chciała psa, to przygarnęliśmy pociesznego kundelka ze schroniska. Ja nie narzekałem. Nie miałem w zwyczaju marudzić — wolałem robić swoje. Czasem może bywałem zbyt cichy, trzymałem się za bardzo na uboczu. Ale przecież wciąż byłem. Tyle że od pewnego czasu… odnosiłem wrażenie, jakbym stanowił tylko tło.

Kamila jakoś częściej się uśmiechała, odkąd zaczął do nas wpadać Tomek. Mój młodszy brat — zawsze pomocny, zawsze pełen energii, której mnie brakowało. Złota rączka, śmieszek, wiedział doskonale, jak złapać dobry kontakt praktycznie z każdym. Nawet z teściową. Zawsze coś naprawił, coś przewiózł, przytulił psa, zrobił obiad, pogadał o winie — a ja? No cóż, ja tylko…no właśnie, byłem.

Pamiętam taki jeden piątek. Wróciłem z pracy, jak zawsze późno. Kamila siedziała przy stole z lampką wina.

— Mariusz, Tomek zadzwonił — oznajmiła. — Wpadnie w weekend. Mówi, że przywiezie grill, mięso, wszystko ogarnie. Cudownie, nie?

Uniosłem tylko brwi.

— A ja co? Mam siedzieć i patrzeć, jak on wszystko „ogarnia”? — rzuciłem lekko ironicznie.

Kamila zbyła mnie machnięciem ręki.

— Przestań, przecież on lubi to robić. A my sobie odpoczniemy — stwierdziła, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.

— Ty wolisz odpoczywać z nim — mruknąłem.

Nie odpowiedziała.

Z Tomkiem zawsze rozmawiałem niewiele. Taka tam wymiana uprzejmości, czasem dyskusja o aucie, czasem o pogodzie. Jest uprzejmy, ale ja czuję się przy nim strasznie niekomfortowo. Coraz częściej łapię się na tym, że marzę, by po prostu zniknął. Żebyśmy zostali sami. Tylko we dwoje jak kiedyś. Ale może już na to za późno.

Wytrzeszczyła na mnie oczy

— Czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? — zapytałem któregoś razu, nie podnosząc głosu, ale z zaciśniętymi zębami. Kamila właśnie myła filiżankę po kawie, jakby nic się nie stało.

— Co znowu? — westchnęła.

— Tomek. Znowu Tomek. Wszystko kręci się wokół niego. On „zrobi”, on „przyniesie”, on „zorganizuje”. A ja? Gdzie w tym wszystkim jestem ja?

Odstawiła filiżankę na suszarkę i spojrzała na mnie, jakby dopiero teraz naprawdę mnie zobaczyła.

— Przesadzasz, Mariusz — rzuciła uspokajająco. — On po prostu pomaga. Ty jesteś wiecznie zmęczony, nie masz do niczego głowy. Tomek chociaż coś robi, wnosi energię do tego domu.

— A ja ci tylko przeszkadzam, tak? — zapytałem cicho.

Wyraźnie stłumiła jęk.

— Nie o to chodzi…

— A o co?! — Podniosłem głos, sam się dziwiąc, jak bardzo się we mnie zagotowało. — Chcesz wiedzieć, jak się czuję? Jak intruz! Jak bezimienny statysta w waszym domowym przedstawieniu! — Zmrużyłem oczy. Może po prostu już mnie nie chcesz? Może Tomek ci wystarcza?

— Co ty w ogóle gadasz?! — Wytrzeszczyła na mnie oczy. — To twój brat!

— Wiem, kim jest! — prawie krzyknąłem. — Wiem też, że jest zabawny, zaradny i zawsze ma czas. I wiem, że uśmiechasz się do niego tak, jak do mnie nie uśmiechałaś się od wieków.

Zapadła cisza. Gęsta i przytłaczająca.

— Naprawdę myślisz, że coś mnie z nim łączy? — zapytała w końcu, powoli, jakby próbowała zrozumieć mój wybuch.

— Nie wiem — mruknąłem. — Może i nie. Ale wiem jedno: nie potrzebujesz mnie. Masz mojego brata!

Rzuciłem klucze na komodę, aż brzęknęły o drewno. Potem odwróciłem się i wyszedłem z pokoju. Za drzwiami oparłem się o ścianę. Ręce mi się trzęsły. Wiedziałem, że nie powinienem tak mówić. Ale to było silniejsze ode mnie.

Przestaliśmy ze sobą rozmawiać

Wyszedłem na balkon. Było chłodno, jesień czuć było w kościach. Oparłem się o poręcz i przez chwilę patrzyłem w ciemność. Nic nie widziałem, ale czułem naprawdę wiele. W głowie natomiast tłukło mi się jedno zdanie: „Nie potrzebujesz mnie. Masz mojego brata”. Głupio to brzmiało. Zbyt dramatycznie. Ale może właśnie tak trzeba było. Może tylko taka rozpacz potrafiła przebić grubą skorupę obojętności.

Pamiętam, jak Kama kiedyś zasypiała na moim ramieniu, mrucząc, że przy mnie czuje się bezpieczna. Wtedy nawet nie przypuszczałem, że przyjdzie dzień, w którym poczuję się jak przybłęda we własnym domu. Zresztą... może to nie Tomek był problemem. Może wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Może wtedy, gdy przestaliśmy ze sobą rozmawiać tak naprawdę, o ważnych sprawach. Kiedy śniadania upływały nam w ciszy, a wieczory spędzaliśmy z nosami w telefonach.

W pracy kolega następnego dnia rzucił do mnie:

— Wszystko w porządku, Mariusz?

– Jasne — mruknąłem automatycznie. A potem przez godzinę gapiłem się w ekran laptopa, nie wiedząc, co mam robić. Od lat jestem „ten spokojny Mariusz”, co nie robi scen, co nie narzeka. Ale wewnątrz mnie stale wrze. Tylko nie wpadłem na to, by się do tego przyznać. Nie nauczyłem się mówić, że coś mnie boli.

Zadzwonił telefon. Tomek, a jakże.

— Mariusz? — odezwał się pogodnie jak zawsze. — Hej, wszystko w porządku? Kamila coś wspominała, że byłeś wkurzony.

— Jestem w porządku — odpowiedziałem chłodno, beznamiętnie.

— Coś się dzieje? — drążył.

— Nie twoja sprawa — rzuciłem przez zęby i się rozłączyłem.

Patrzyłem na wyświetlacz telefonu, dopóki nie zgasł. I przez ułamek sekundy poczułem ulgę. Pierwszy raz od dawna zrobiłem coś niewłaściwego. I może to głupie, ale poczułem, że oddycham.

Nie czułem już złości

Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Nie chciało mi się siedzieć w pracy ani włóczyć po sklepach tylko po to, by odwlec powrót. Z kuchni dobiegały głosy. No tak — jak mogłoby być inaczej. Kamila i Tomek!

Zatrzymałem się w korytarzu. Znałem te ich pogaduszki — słowa wypowiadane półgłosem, niemal w tajemnicy, jakby nie istniał świat naokoło. Zbliżyłem się ostrożnie, by podsłuchać, co dokładnie mówią.

— Nie wiem, co się z nim dzieje — stwierdziła cicho Kamila. — Nic nie mówi, tylko chodzi taki ponury, zamknięty. Jakby mnie w ogóle nie było. Jakbym robiła coś źle.

— Może po prostu ja wpadam za często. Może mu przeszkadzam — odpowiedział Tomek nieco niepewnie , ale z typową dla siebie łagodnością.

— Nie przesadzaj — obruszyła się natychmiast. — Jesteś częścią naszej rodziny. Zawsze byłeś. Po prostu... to Mariusz robi się coraz bardziej... obcy — dodała z westchnieniem.

Zamarłem. Obcy. No jasne.

Drzwi zaskrzypiały, kiedy je uchyliłem i jak gdyby nigdy nic wszedłem do kuchni. Spojrzeli na mnie jednocześnie. Zamarli, jakbym ich na czymś przyłapał.

— Masz rację, Tomek — powiedziałem spokojnie, ale głos miałem zimny jak lód. – Bywasz tu za często.

Tomek otworzył usta, jakby chciał się tłumaczyć, ale powstrzymałem go gestem.

— Nie trzeba — stwierdziłem. — Już wszystko usłyszałem.

Kamila patrzyła na mnie z mieszaniną zaskoczenia i żalu.

— Mariusz... — zaczęła, ale nie dałem jej skończyć.

— Zostawcie mnie już. Naprawdę — rzuciłem tylko, odwracając się na pięcie.

Wyszedłem z kuchni i zamknąłem się w łazience. Usiadłem na brzegu wanny i schowałem twarz w dłoniach. Nie byłem pewien, czy bardziej boli mnie to, co usłyszałem, czy to, że tak długo pozwalałem, żeby to się działo. Nie czułem już złości. Prędzej gorycz i rozczarowanie. Jakby ktoś właśnie odciął mi powietrze. Może to był właśnie ten moment, kiedy człowiek przestaje wierzyć, że da się coś jeszcze naprawić.

Jesteśmy sobie obcy

Tego wieczoru nie uciekłem na balkon, nie wyszedłem z domu, nie zamknąłem się w łazience. Po prostu usiadłem z Kamilą. Bez Tomka, wina, telefonów i sztucznych uśmiechów. Nie patrzyliśmy sobie w oczy. Ona siedziała w nogach kanapy, z kolanami podciągniętymi pod brodę, ja w samym rogu, z dłońmi splecionymi tak mocno, że aż zdrętwiały.

— Chcesz porozmawiać? — zapytała cicho.

— Chciałem — przyznałem z goryczą. — Wiele razy. Ale ty zawsze byłaś zajęta Tomkiem, jego pomysłami, jego "och, jak super!" i tą całą energią cudownego chłopca!

— Mariusz, przecież Tomek tylko pomagał... — zaczęła, ale urwała, gdy podniosłem wzrok.

— Nie chodzi o to, że ci pomagał — stwierdziłem. — Chodzi o to, że cię przy nim nie poznawałem. Jakbyś rozkwitała tylko wtedy, gdy on był w pobliżu. A ja byłem… gdzieś obok. Jak cień. Jak nikomu niepotrzebny mebel.

Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę.

— Wiesz, co jest najgorsze? — odezwała się wreszcie. — Że nawet nie zauważyłam, że tak się czujesz. Że tak daleko się ode mnie odsunąłeś, że przestałam to zauważać. Tomek był obecny, bo ty... zniknąłeś.

Zamknąłem oczy.

— A może zniknąłem, bo nie było już dla mnie miejsca. — Zmarszczyłem brwi. — Może nie chciałem się przepychać z moim własnym bratem o uwagę mojej żony — powiedziałem ostrzej. — Może po prostu przestałem czuć się kochany.

Kamila odwróciła głowę.

— Nie wiem, co mam ci powiedzieć — szepnęła. — Nic nie było między mną a Tomkiem. Nigdy bym cię nie zdradziła.

— Ale już mnie nie widzisz — wytknąłem. — Nie słyszysz. Patrzysz, ale mnie nie dostrzegasz. Ja już nawet nie czuję, że to mój dom.

Milczeliśmy długo. Tylko zegar na ścianie tykał. W końcu to Kamila wstała.

— Może faktycznie jesteśmy sobie obcy — stwierdziła tylko.

— Może — przyznałem.

I wtedy naprawdę poczułem, że coś się skończyło.

Każdy ruszył w swoją stronę

W niedzielę spotkałem się z Tomkiem. Sam do niego zadzwoniłem. Powiedziałem, że chcę pogadać. Bez Kamili. Bez owijania w bawełnę. Umówiliśmy się na spacer po parku. Wyglądaliśmy pewnie jak dwaj najlepsi kumple na niedzielnej przechadzce. A jednak dla mnie było to jedno z najtrudniejszych spotkań w życiu.

— Dzięki, że przyszedłeś — zacząłem, próbując zapanować nad głosem.

— Mariusz... — zaczął od razu. – Jeśli chodzi o Kamilę, to przysięgam, że ja nigdy...

— Wiem. I nie o to chodzi — przerwałem mu. — Ja też nie wierzę, że coś między wami było. Ale muszę zadać ci jedno pytanie.

Spojrzał na mnie z niepokojem.

— Nie zauważyłeś dotąd, jak twoja obecność w naszym domu wpływa na moją relację z nią? — zapytałem wprost.

Zamilkł na chwilę. Potem wzruszył ramionami.

— Wiesz... może trochę — rzucił niedbale. — Myślałem zresztą, że to tylko takie moje wrażenie. Że może ci przeszkadzam... Ale Kamila nigdy nic nie mówiła. Ty też.

— Bo nie umiem. Nigdy nie umiałem — przyznałem. — Ale wiesz, co jest najgorsze?

Zatrzymałem się, a on spojrzał na mnie pytająco.

— Że cię kocham — stwierdziłem. — Zawsze cię kochałem. Jesteś moim bratem. Ale... mimo to, nie chcę cię w swoim życiu.

Wciągnął gwałtownie powietrze, jakby właśnie oberwał w brzuch.

— Grubo — mruknął.

— Zgadza się. — Popatrzyłem na niego. — Ale to prawda. Może pozwoliłem ci na zbyt wiele. Może byłem zbyt bierny. Ale to nie tłumaczy wszystkiego. Nie chcę codziennie patrzeć, jak moja żona lepiej dogaduje się z tobą niż ze mną. To mnie zżera od środka.

— Mariusz... — zaczął znów, ale nie dokończył. Zamilkł. Pokiwał tylko głową. — Przepraszam. Nie chciałem ci niczego zabierać. Przysięgam.

— Ale zabrałeś — powiedziałem poważnie. — Nawet jeśli nieświadomie.

Staliśmy tak jeszcze chwilę, a potem każdy ruszył w swoją stronę. I nie czułem ulgi, tylko stratę. I może pierwszy raz pogodziłem się z tym, że pewnych rzeczy nie jestem w stanie odbudować.

Wydarzyło się zbyt wiele

Wyprowadziłem się dwa dni po tamtym spacerze. Nie było żadnej wielkiej kłótni, żadnych fruwających walizek. Po prostu zapakowałem kilka rzeczy do torby i powiedziałem Kamili, że potrzebuję przestrzeni. Nie płakała. Nawet nie próbowała mnie zatrzymać. Właściwie... wyglądała, jakby się tego spodziewała.

Zamieszkałem w kawalerce wynajętej przez znajomego. Spałem na materacu, za lampkę mając gołą żarówkę. Kiedy jednak siedziałem na podłodze z kubkiem herbaty czułem spokój i... coś jeszcze. Rano nie witał mnie zapach kawy. Nikt nie zostawiał mi wiadomości na lodówce. Nikt nie zapytał: „Kupić coś na obiad?”. I właśnie wtedy dotarło do mnie, jak bardzo byłem przyzwyczajony do tych małych rytuałów. Do jej obecności. Do nas.

Tęskniłem. Ale też wiedziałem, że nie potrafiłbym wrócić i udawać, że nic się nie stało. Bo wydarzyło się zbyt wiele. Czasem przeglądałem stare zdjęcia. Kamila w Tatrach, z rozwianymi włosami. Ja obok niej, uśmiechnięty, jeszcze pełen życia. I Tomek – wtedy tylko brat, nie ktoś, z kim musiałem rywalizować. Najwięcej czasu spędzałem jednak na słuchaniu siebie.

Pewnego wieczora, zupełnie niespodziewanie, napisałem do Kamili wiadomość. Krótką i prostą.

„Nie wiem, czy to naprawimy. Ale jeśli chcesz spróbować, jestem gotów porozmawiać”.

Wysłałem ją i wyłączyłem telefon. Nie dlatego, że bałem się odpowiedzi. Ale dlatego, że pierwszy raz od bardzo dawna czułem, że robię, co trzeba. I niczego w sobie nie tłumię.

Mariusz, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama