Reklama

Mieszkam w Poznaniu, na trzecim piętrze bloku z balkonem, który na wiosnę pachnie pelargoniami, a zimą tylko kurzem. I choć moje życie toczy się tutaj, to każdego dnia myślami wracam do Lublina, do rodziców, do mojego rodzinnego domu.

Coś ukrywali

Dzwonię do mamy codziennie. Czasem w drodze z przedszkola, czasem wieczorem, kiedy dzieci już śpią, a ja mam piętnaście minut spokoju. I zawsze słyszę to samo:

– Wszystko w porządku, kochanie. U nas bez zmian.

Ale jest coś, co mnie niepokoi. Zawsze coś zagłusza naszą rozmowę: hałas w tle, jakieś nerwowe „muszę kończyć”, szelest z drugiego planu. Czasem słyszę trzask drzwi, czasem krzyk. Raz usłyszałam męski głos, który wrzasnął:

– Oddaj mi, mówiłem!

A mama jakby od niechcenia powiedziała:

– Oj, to Artur, ale nie przejmuj się. On po prostu ma zły dzień.

Mój brat, młodszy ode mnie o siedem lat. Zawsze był oczkiem w głowie rodziców, zawsze mu się należało więcej. Ja wyjechałam, on został i coraz częściej mam wrażenie, że to był błąd. Powiedziałam mężowi, że chcę odwiedzić rodziców. Sama, bez dzieci, bez zamieszania. Zgodził się od razu.

– Zasługujesz na chwilę oddechu – powiedział i pocałował mnie w czoło.

Nie powiedziałam, że wcale nie jadę tam odpocząć. Jadę, bo chcę wiedzieć, co się tam dzieje. I bo coraz częściej budzę się z uczuciem, że moja mama nie mówi mi wszystkiego.

Miałam plan

Wysiadłam z pociągu w Lublinie tuż przed południem. Było duszno i parno, ale nie to mnie uderzyło najmocniej. Najgorsza była cisza. Nienaturalna, ciężka cisza na peronie, w autobusie, a potem w tej znajomej dzielnicy, którą znałam od dziecka. Nie zapowiedziałam się u rodziców. Chciałam zobaczyć wszystko tak, jak jest, bez pudrowania.

Drzwi otworzyła mi mama. Miała na sobie starą bluzkę. Zmarszczki na twarzy jakby się pogłębiły. Uśmiechnęła się, ale to był uśmiech wymuszony. Przytuliła mnie szybko, nerwowo, i rzuciła:

– Ojej, nie mówiłaś, że przyjeżdżasz.

– Wiem – odpowiedziałam krótko. – Chciałam zrobić niespodziankę.

Weszłam do środka i już po kilku krokach wiedziałam, że coś jest nie tak. W przedpokoju było rozrzucone obuwie, kurtka taty leżała na podłodze, a w kuchni nie było nic oprócz światła w lodówce. Dosłownie. Ani sera, ani mleka, ani resztek z obiadu.

Żyli w biedzie

Tata siedział w salonie przy zgaszonym telewizorze. Spojrzał na mnie i kiwnął głową. Bez słowa.

– Cześć, tato – powiedziałam, siadając obok. – Jak się czujesz?

– W porządku – odpowiedział cicho i spojrzał gdzieś poza mnie.

Nie zdążyłam zapytać więcej, bo do mieszkania wszedł Artur. Trzasnęły drzwi wejściowe, w przedpokoju dało się słyszeć szuranie. Po chwili pojawił się w drzwiach kuchni, rozejrzał się i podszedł do mamy. Wyciągnął rękę i coś jej powiedział półgłosem. Mama zbladła.

– Artur… nie teraz – szepnęła.

– Dawaj kluczyki – rzucił, patrząc na nią z góry.

Zamarłam.

– Nie dostaniesz, jesteś pijany – powiedziała drżącym głosem.

– Ojciec nie jedzie dzisiaj nigdzie, nie potrzebuje samochodu – rzucił z irytacją. – Daj, mówiłem.

Zanim zdążyłam zareagować, mama sięgnęła do szuflady i podała mu kluczyki. Artur obrócił się, rzucił krótkie „do jutra” i zniknął. Zanim drzwi się zamknęły, widziałam jeszcze, jak wyciąga z torebki mamy banknoty. Nawet się nie starał tego ukryć. Robił to tak, jakby to było coś najzwyklejszego na świecie.

Okradał ich

Stałam w kuchni w osłupieniu. Spojrzałam na mamę, potem na ojca.

– Dlaczego mu na to pozwalacie? – zapytałam, czując, jak narasta we mnie gniew.

Ojciec nic nie powiedział. Mama wzięła głęboki oddech i zaczęła zmywać naczynia, jakby to był każdy inny dzień. Chwilę później usiedliśmy do stołu, chociaż nic do jedzenia nie było. Mama zrobiła herbatę i postawiła przed każdym z nas po szklance.

Ojciec siedział z rękami splecionymi na kolanach. Nie patrzył ani na mnie, ani na mamę. Cisza była cięższa niż kiedykolwiek.

– Co się dzieje? – zaczęłam ostrożnie. – Mamo, nie mów, że nic. Przecież widziałam, że Artur był pod wpływem. Wziął samochód i pieniądze, jakby to było jego.

Mama zdjęła okulary, przetarła oczy, jakby to mogło jej pomóc wymyślić odpowiedź.

– On ma trudny okres – powiedziała w końcu. – Od kilku miesięcy nie może się odnaleźć. Nie pracuje. Wiesz, jak trudno teraz o coś porządnego.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– Zabiera wam pieniądze, samochód, wraca nad ranem i trzaska drzwiami, a wy udajecie, że wszystko gra? Przecież to nie jest życie. To uległość. Wy mu na to pozwalacie!

Pomagali mu

– Marlena… – mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Nie możesz tego oceniać z zewnątrz. On był zawsze kruchy, emocjonalny. Ty zawsze byłaś silna. Ty sobie poradziłaś.

– To nie tłumaczy, dlaczego pozwalacie mu się wykorzystywać! Dlaczego udajecie przede mną, że wszystko jest dobrze?

– Bo nie chcemy ci dokładać – powiedziała cicho. – Masz swoje życie, dzieci, męża. Nie chcemy cię martwić.

Byłam zła. Nie tylko na nich, ale i na siebie. Bo faktycznie, żyłam z dala od tego wszystkiego. A może właśnie dlatego teraz tak bardzo bolało. Bo przez te lata nie widziałam, jak powoli zapadają się pod ciężarem własnej bezsilności.

– Mamo, nie możesz tak mówić. To nie jest sprawa, którą da się przemilczeć. Trzeba coś z tym zrobić.

– Nie chcemy się z nim kłócić – powiedział ojciec. – Już i tak bywa w domu mniej, niż byśmy chcieli.

Usprawiedliwiali go

Znałam ten dom jako spokojne miejsce, pełne zapachu świeżo upieczonego ciasta, śmiechu z kuchni i niedzielnych obiadów. Teraz patrzyłam na to samo mieszkanie i widziałam tylko zasłony zaciągnięte za dnia i pustą lodówkę.

Zaczęłam rozumieć, że to trwa od dawna. I że ja, ich dorosła córka, jestem bezsilna wobec czegoś, co zaczęło się dawno temu – od pozwolenia, od przymknięcia oczu, od tłumaczenia, że Artur po prostu taki jest.

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Leżałam w starym pokoju, w pościeli, która pachniała naftaliną i wspomnieniami z liceum. Po raz pierwszy od lat słyszałam odgłosy tego domu tak wyraźnie – skrzypienie podłogi, kapanie z kranu, zegar tykający w kuchni. I coś jeszcze – przytłumione głosy. Sprzeczka. Zaczęło się niewinnie, szeptem, ale potem napięcie rosło. Wstałam cicho, otworzyłam drzwi i nasłuchiwałam.

– Nie możesz mu ciągle dawać – mówił ojciec. – Wziął ostatnie pieniądze, a teraz jeszcze samochód. I co zrobimy, jak nas zabraknie?

– Uspokój się. To przecież nasz syn – odpowiedziała mama.

– On sobie nic z tego nie robi. My tu się dusimy, a on się śmieje.

– Może mu przejdzie. Może to tylko etap.

– Etap?! Przestań się oszukiwać!

Był bezduszny

Drzwi salonu otworzyły się z hukiem. Artur stanął w przedpokoju, rzucił coś pod nosem i chciał przejść do swojego pokoju.

– Nie masz nic do powiedzenia? – zapytał go ojciec.

Artur wzruszył ramionami.

– I tak nikt mi nic nie zrobi.

To zdanie przelało czarę. Wyszłam z pokoju i stanęłam przed nimi. Miałam dość.

– Nikt ci nic nie zrobi, bo wszyscy cię tylko tłumaczą. Ale ja już nie zamierzam udawać, że nie widzę, co się dzieje. Że mama jest zmęczona, że tata ledwo się odzywa, że w tym domu nie ma jedzenia, bo ty wyciągasz z niego wszystko!

Artur spojrzał na mnie bez emocji. Mama patrzyła w podłogę.

– Dość – ciągnęłam dalej. – Ja tu przyjechałam, bo się martwiłam, bo nie rozumiałam, dlaczego w rozmowach przez telefon słyszę tylko pół prawdy. I teraz wiem. Bo nie chcecie się przyznać, że wasz syn traktuje was jak bankomat i darmowy hotel. A wy pozwalacie. Bo boicie się, że jak postawicie granice, to zniknie. A on i tak znika każdego dnia.

Miałam dosyć

– Marlena… – zaczęła mama, ale przerwałam jej.

– Ja więcej nie będę pomagać. Nie przysyłajcie mi więcej SMS-ów z prośbą o pieniądze na opłaty. Nie będę uczestniczyć w tej grze. Albo coś z tym zrobicie, albo będzie coraz gorzej. I nie liczcie, że to rozwiąże się samo. Nie mogę ciągle dźwigać waszych decyzji.

Nie odezwałam się przez kilka tygodni. Milczenie z mojej strony było jak krzyk. Aż pewnego wieczoru, miesiąc później, telefon zadzwonił.

– Marlena? – odezwała się mama. – Artur się wyprowadził. Nie pytał, czy może. Po prostu zniknął.

Zaniemówiłam.

– W portfelu mamy pusto – dodała. – Ale w domu jest cicho. Jeśli możesz… przyjedź na weekend.

Siedziałam długo z telefonem w dłoni, czując jednocześnie ulgę i niepokój. Bo nie wiedziałam, co zastanę.

Marlena, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama