„Mój brat błagał mnie o 5 tysięcy złotych pożyczki. Nie zaufałam mu i przez moje skąpstwo stała się tragedia”
„– Beata, błagam cię… To tylko pięć tysięcy. Tylko pięć. Wiesz, że ci oddam. Przysięgam na naszą mamę – jęczał. Usiadłam na łóżku i oparłam telefon o ucho. Słuchałam tego zbyt wiele razy. Głos Konrada był drżący, niemal na granicy płaczu”.

- Redakcja
Mam trzydzieści osiem lat, mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskiej Pradze i pracuję jako księgowa w firmie budowlanej. Moje życie toczy się spokojnym rytmem: praca, dom, zakupy, czasem spacer. Nie potrzebuję wiele. Ludzie mówią, że jestem oszczędna – mama używa innego słowa: „skąpa”. Ale nie mam do niej żalu. Przywykłam.
Od lat wiem, że w naszej rodzinie jestem tą zimną i wyrachowaną, a Konrad – mój młodszy brat – to ten „z sercem na dłoni”. Zawsze miał przy sobie tłumek znajomych, zawsze ktoś go uwielbiał. Zawsze miał też długi. I zawsze ktoś za niego płacił. Czasem mama, czasem jego były partnerki, kiedyś nawet ja – głupia dwudziestolatka, która wierzyła, że rodzina to świętość, a brat nigdy nie zostawi cię w potrzebie.
Od tamtej pory minęło piętnaście lat i sporo się zmieniło. Dziś już wiem, że uczucia bywają jednostronne, a pomoc – niewdzięcznym ciężarem. Wiem też, ile kosztuje wyciąganie innych z bagna, kiedy sami ciągną cię na dno. Dlatego, gdy kilka tygodni temu Konrad znów zadzwonił, błagając mnie o pieniądze, zamarłam. Po raz pierwszy w życiu miałam oszczędności i naprawdę nie chciałam się nimi dzielić.
Znowu było to samo
– Beata, błagam cię… To tylko pięć tysięcy. Tylko pięć. Wiesz, że ci oddam. Przysięgam na naszą mamę.
Usiadłam na łóżku i oparłam telefon o ucho. Głos Konrada był drżący, niemal na granicy płaczu. Mój brat miał trzydzieści sześć lat, ale gdy mówił w ten sposób, brzmiał jak chłopiec, który coś zmalował i liczy, że mama nie zauważy.
– Na mamę? – parsknęłam. – Serio? Ile razy już na nią przysięgałeś?
– Ale tym razem to coś innego! Mam możliwość kupić udziały w firmie transportowej. Wiesz, busy, przewozy do Niemiec, Belgii. Jest chłopak, który wyjeżdża do Holandii i chce sprzedać miejsce. Tylko brakuje mi tej jednej raty... – mówił szybko, jakby chciał zagadać moją nieufność.
Zamilkłam. Słuchałam tego zbyt wiele razy. A potem zostawałam z pustym kontem i upokorzeniem. Raz pożyczyłam mu dwa tysiące, które miały być „na leczenie zęba”, a potem zobaczyłam jego zdjęcie z Egiptu – z jakąś nową narzeczoną i koktajlem w dłoni.
– Beata? – sapnął. – Jesteś tam?
– Jestem – przymknęłam oczy. – Ale nie dam ci pieniędzy, Konrad.
– Co? Jak to nie dasz?
– Po prostu nie. Mam te pieniądze, ale nie dam ci ich. Nie wierzę, że je odzyskam. I nie chcę znów się rozczarować.
– Ty nie masz serca. Naprawdę. Wszyscy myślą, że jesteś porządna, a ty po prostu jesteś zimna…! – wykrzyczał i się rozłączył.
Siedziałam jeszcze chwilę z telefonem w dłoni. Wiedziałam, że za kilka dni mama zadzwoni i zapyta, „czy naprawdę nie mogłam pomóc bratu”. Wiedziałam też, że nikt nie zapyta, ile razy on mnie zawiódł.
Nie musiałam długo czekać
– Beatko, kochanie... Konrad do mnie dzwonił – zaczęła mama, zanim jeszcze dobrze się przywitałam. – Mówił, że bardzo cię prosił o pomoc, a ty... że nie chciałaś.
– Mamo, nie chciałam, bo wiem, jak to się skończy. On nie odda. Nigdy nie oddaje.
– Ale to przecież twój brat! – westchnęła ciężko. – Kto, jak nie rodzina, ma sobie pomagać?
Zacisnęłam palce na telefonie. Znów ta sama śpiewka. Znów to ja byłam tą, która powinna, musiała, miała obowiązek. Bo jestem starsza. Bo mam pracę. Bo „jestem rozsądna”. Bo „Konrad ma dobre serce, tylko się pogubił”.
– Pomagałam mu. Wiele razy – odpowiedziałam chłodno. – I mam dość.
– A ja myślałam, że was dobrze wychowałam... że trzymacie się razem...
Zacisnęłam zęby. Nie odzywałam się. Mama miała ten dar – potrafiła jednym zdaniem wzbudzić we mnie poczucie winy tak silne, że nie raz wracałam do niej jak zbity pies.
– Wiesz, Beata... Gdybyś ty kiedyś potrzebowała pomocy, Konrad by się nie zawahał – rzuciła cicho, z tą teatralną nutą smutku, która zawsze mnie rozbrajała.
– Właśnie, mamo. „Gdyby”. Tyle że ja nigdy nie prosiłam. Bo wiedziałam, że nie ma po co.
W słuchawce zapadła cisza. Wiedziałam, że mama płacze. Albo udaje, że płacze – na odległość nie byłam w stanie stwierdzić.
– Idź do niego. Porozmawiajcie – wyszeptała w końcu. – Nie kończcie wszystkiego przez pieniądze.
– To nie pieniądze, mamo. To sprawa zaufania.
Wciąż o nim myślałam
Po rozmowie z mamą nie mogłam spać. W nocy przewracałam się z boku na bok, myśląc o Konradzie. Przypominałam sobie jego minę, gdy miał dziesięć lat i rozbił szybę u sąsiadki – jak wtedy płakał i obiecywał, że „nigdy więcej”. Przypominałam sobie jego egzaltowane SMS-y, gdy rzuciła go Weronika: „Beata, tylko ty mnie rozumiesz”. A potem... jak ukradł mi zegarek. Mój jedyny porządny zegarek, prezent od Pawła.
Pawła też pamiętałam dobrze. On też potrafił pięknie prosić. I równie pięknie kłamać. Gdy zorientowałam się, że ma inną, byłam już po zbyt wielu wspólnych miesiącach i dwóch wspólnych kredytach. Paweł nie zapytał, jak sobie poradzę – po prostu się spakował i gdzieś zniknął.
Może właśnie dlatego tak mnie ścisnęło w gardle, gdy w sobotę po południu, idąc z zakupami, zobaczyłam Konrada siedzącego na murku pod swoją kamienicą. Patrzył gdzieś w bok, dłubiąc w ziemi patykiem. Wyglądał jak pies wygnany z domu. Włosy w nieładzie, bluza brudna, twarz jakby starsza o dziesięć lat. Mimo wszystko zatrzymałam się.
– Cześć – powiedziałam cicho.
Podniósł głowę. Przez sekundę coś błysnęło mu w oczach. Nadzieja? Wyrzut?
– Czego chcesz? Przyszłaś zobaczyć, jak spadam na dno?
– Przyszłam, bo jesteś moim bratem. I mimo wszystko – wciąż mnie to obchodzi.
Wzruszył ramionami. Ale nie uciekł. Nie wykrzyczał niczego.
– I co teraz się stanie? Będziesz teraz wytykać mi to swoje „mimo wszystko”? – zapytał cicho. – Bo ja już nie mam nic.
Patrzyłam na niego. I bałam się tego, co zrobi, jeśli naprawdę jest z nim aż tak źle.
Było mi go szkoda
Weszliśmy razem do jego mieszkania. Pachniało tam wilgocią i starą kawą. Na stole walały się puste puszki po energetykach i zmięte paragony. W kącie, na materacu, spał jakiś mężczyzna, chrapiąc donośnie.
– Nie zwracaj na niego uwagi – mruknął Konrad. – To tylko Tymek. Nie miał gdzie spać.
Usiadłam na krześle, które chwiało się przy każdym ruchu. W kuchni znajdowały się tylko dwie czyste szklanki i jedna zardzewiała łyżeczka. Konrad zaproponował kawę. Odmówiłam.
– Nie, dziękuję – rzuciłam chłodno. – Nie przyszłam na pogaduszki.
Przytaknął. Usiadł naprzeciwko, opierając łokcie na kolanach.
– No to po co?
– Chciałam wiedzieć, jak naprawdę jest. Nie po to, żeby ci pomóc. Po to, żeby zrozumieć, czy jeszcze cokolwiek cię obchodzi.
Spojrzał na mnie z rezygnacją. Milczał dłuższą chwilę.
– Od pięciu miesięcy nie mam pracy. Wyrzucili mnie z dwóch firm, bo się spóźniałem albo byłem na kacu. Wiem. Sam to schrzaniłem. Mama daje, co może, ale to kropla w morzu. Czasem uda się coś ogarnąć, czasem nie. I tak żyję. Nie wiem, czy to jeszcze życie.
– A tamta firma transportowa?
– Istnieje. Ale już nie dla mnie. Nie miałem tej ostatniej raty. Koleś sprzedał udziały komuś innemu.
Zamknęłam oczy. To była jego rzeczywistość. Brudna, chaotyczna, pełna przegranych okazji i złudzeń. Przez chwilę ogarnęło mnie coś, co przypominało żal. A może współczucie.
– Nie chcę, żebyś się nade mną litowała – powiedział nagle. – Wiem, że zawiodłem. Wiem, że cię oszukiwałem. Ale teraz... naprawdę jestem w dupie, Beata.
Patrzyłam mu prosto w oczy. Nie płakał. Nie udawał. Tym razem chyba naprawdę był na dnie.
Zbyt wiele razy straciłam
Po tej wizycie długo siedziałam w domu w ciszy, gapiąc się w sufit. W głowie kotłowały się sprzeczne emocje. Żal, złość, strach, rozczarowanie, a gdzieś pod tym wszystkim... poczucie winy. Może naprawdę byłam za twarda? Może powinnam wtedy dać mu te pieniądze, choćby po to, żeby zobaczył, że ktoś w niego wierzy?
A potem odezwała się stara Beata. Ta, która pamiętała, jak Konrad wyczyścił mi konto do zera i zostawił tylko „dziękuję, kochana” w SMS-ie. Ta, która przez niego nie pojechała na swoje pierwsze wakacje od dziesięciu lat, bo spłacała jego głupotę.
Dwa dni później zadzwoniła mama.
– Wiesz, Beatka... Konrad trafił do szpitala. Podobno zemdlał na ulicy. Odwodnienie, wyczerpanie... lekarze podejrzewają też coś z wątrobą. Może i depresję. Może... on naprawdę nie daje już rady.
Zamarłam.
– Co z nim teraz?
– Zostawili go na obserwacji. Leży w publicznym, na Brzeskiej. Sama nie dam rady tam pojechać, wiesz jak z moimi kolanami...
Wiedziałam. I wiedziałam, że cokolwiek myślę o swoim bracie – nie potrafię go teraz zostawić. Następnego dnia stanęłam przy jego łóżku. Był blady, ale przytomny.
– Ty? – zdziwił się. – Myślałem, że nie przyjdziesz. Że skreśliłaś mnie na dobre.
– Ja też tak myślałam – westchnęłam. – Ale potem pomyślałam... Gdybyś dziś umarł, nie mogłabym z tym żyć.
Spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz w życiu mnie naprawdę widział.
– Beata... Wiem, że nie naprawię wszystkiego. Ale jeśli jeszcze masz choć cień zaufania... pomóż mi. Nie z pieniędzmi. Po prostu... nie odchodź.
Pomogłam mu, ale inaczej
Nie dałam mu pieniędzy. Nie zabrałam do siebie. Nie zapisałam na terapię i nie uratowałam jak w filmie. Ale odwiedzałam go, kiedy leżał w szpitalu. Przynosiłam mu czyste ubrania, kanapki, wodę mineralną. Czasem gazetę. I zaczęłam z nim rozmawiać – naprawdę rozmawiać, jak z człowiekiem.
Po dwóch tygodniach go wypisali. Był słabszy, ale spokojniejszy. Powiedział, że chce spróbować od nowa. Że poszuka pracy. Że ma jeszcze siłę.
Nie wiem, jak będzie. Nie robię sobie złudzeń. Może znów wszystko schrzani. Może za kilka miesięcy znowu zadzwoni i poprosi o pomoc. Pewnie znów nie dam mu złotówki. Ale może dam mu herbatę. I usiądę naprzeciwko.
Beata, 38 lat
Czytaj także:
- „Dostaliśmy 400 tysięcy w spadku po cioci, a został nam tylko gorzki wstyd. Z wakacjami na Bali mogę się pożegnać”
- „Harowałem, by zarobić na egzotyczne zachcianki żony i córki. Na szczęście chociaż kochanka nie jest ze mną dla kasy”
- „Na wakacjach mąż dawał mi kieszonkowe. Spaliłam się ze wstydu, gdy nie chciał mi dołożyć 5 zł do gofra”

