Reklama

Nie jestem typem wścibskiej matki, która wtrąca się w życie dorosłego syna, ale są sytuacje, gdy naprawdę trudno milczeć. Szczególnie kiedy widzę, jak mój kochany Michał wikła się w relację, która pachnie katastrofą od pierwszego spojrzenia. Paulina – jego dziewczyna – z pozoru sympatyczna, ładna, ułożona. Ale gdy tylko przyszło co do czego, wyszły na jaw rzeczy, które trudno zignorować. Gotować nie potrafi w ogóle. Jedyne, co serwuje, to owsianka i herbata. A mój syn udaje, że mu to nie przeszkadza. Jak długo jeszcze będzie trwał ten teatr?

Nowa miłość mojego syna

– Mamo, musisz ją poznać. Jest cudowna – Michał nie mógł przestać się uśmiechać, jakby właśnie wygrał los na loterii.

Pokiwałam głową i udawałam entuzjazm. Oczywiście, że cieszyłam się, że mój dorosły syn kogoś sobie znalazł, ale znałam go za dobrze, żeby nie wyczuć, że zbyt szybko się angażuje. Michał miał miękkie serce i wielką potrzebę bliskości. Nie raz w życiu widziałam, jak oddaje się kobiecie w stu procentach, nie dostrzegając przy tym jej wad. Paulinę poznałam tydzień później. Wpadli do mnie z bukietem kwiatów i ciastem z pobliskiej cukierni.

– Sama piekłaś? – zagadnęłam z uśmiechem.

– O nie, ja mam dwie lewe ręce do kuchni – roześmiała się, jakby to było coś zabawnego.

Michał tylko ją objął i pocałował w czubek głowy.

– Paulina to bardziej artystyczna dusza. Nie zawracajmy jej głowy garami – dodał z dumą.

Nie skomentowałam. Ale w środku aż się gotowało. Z jednej strony – młodzi, niech się poznają, niech się uczą siebie. Z drugiej – co to za związek, gdzie nie ma nawet podstawowej troski o drugą osobę? Michał, choć nigdy nie był wybredny, lubił dobrze zjeść. Gotowanie w naszym domu zawsze było okazją do bliskości i rozmowy. A teraz co? Owsianka i herbata? Zostawiłam temat. Jeszcze. Ale wiedziałam, że ta historia się nie skończy spokojnie.

Pierwszy obiad u Pauliny

Dwa tygodnie później Michał zadzwonił, cały podekscytowany.

– Mamo, Paulina zaprosiła cię na obiad. Sama gotuje! – powiedział z dumą, jakby ogłaszał mi cud nad Wisłą.

– No proszę… – odparłam, starając się brzmieć naturalnie. – A co będzie?

– Niespodzianka! – zaśmiał się. – Ale mówiła, że długo myślała, co zrobić.

Nastawiłam się psychicznie na coś nietypowego. W głowie układałam scenariusze: może jakaś kuchnia fusion, może coś wegańskiego – młodzi teraz mają różne mody. Ale to, co zobaczyłam po wejściu do ich mieszkania, przeszło moje najśmielsze przewidywania. Na stole stały dwie miski owsianki. I kubki z herbatą.

– To… wszystko? – zapytałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

– Owsianka z chia i mlekiem migdałowym, z borówkami – wyjaśniła Paulina z dumą. – Zdrowo i lekko. No i deser! – sięgnęła do lodówki i wyjęła gotowy mus czekoladowy w plastikowym kubeczku.

Spojrzałam na Michała. Siedział z uśmiechem, jakby to był najbardziej wykwintny posiłek, jaki jadł w życiu.

– Mniam, kochanie – rzucił i cmoknął ją w policzek.

Wzięłam łyżkę do ręki i zaczęłam mieszać owsiankę. Była chłodna. I nijaka. Uśmiechałam się, ale w środku czułam coś dziwnego. Smutek? Złość? Bezradność? Pożegnałam się po godzinie. Michał odprowadził mnie do drzwi.

– I jak ci się podobało? – zapytał z nadzieją.

– Było… nietypowo – odparłam. – Tylko uważaj, żebyś nie musiał gotować sobie sam.

– Oj mamo, nie przesadzaj.

Może i przesadzałam. Ale czułam, że jeszcze zatęskni za kotletem.

Między gotowaniem a dumą

Nie chciałam się wtrącać. Naprawdę. Ale kiedy trzecia z kolei niedziela minęła bez telefonu z zaproszeniem na domowy obiad, zaczęłam się martwić. Michał zawsze wpadał chociaż na chwilę, czasem przynosił ciasto od Pauliny albo jakieś danie, które wspólnie ugotowali. A teraz – cisza. Odezwałam się pierwsza.

– Jak się trzymacie? – zapytałam w rozmowie.

– Super. Paulina robi kolację, zaraz siadamy.

– A co dziś?

– Hummus z marchewką i herbatka z pokrzywy – odparł, jakby mówił o niedzielnej pieczeni.

– Michał… a ty coś gotujesz czasem?

– Ja? A po co? Przecież jemy prosto, zdrowo. Paulina mówi, że nie ma sensu stać przy garach, skoro można zjeść coś lekkiego i iść na spacer.

I tak sobie żyją, pomyślałam. Chrupią marchewki, piją zioła i udają, że są szczęśliwi. Ale coś mi w tym nie grało. Michał zawsze lubił dobre jedzenie. Miał słabość do mojej zupy ogórkowej i schabowych. A teraz – tylko owsianka, hummus i herbata? Wpadłam na niego przypadkiem w sklepie, kilka dni później. Kupował zupki instant i paczkę mrożonych pierogów.

– Na zapas – mruknął szybko, kiedy zauważył moje spojrzenie.

– Na zapas? – powtórzyłam z lekkim uśmiechem. – To może wpadniesz w niedzielę na rosół?

Wzruszył ramionami.

Jeśli Paulina się nie obrazi.

A więc jednak. Już zaczęło się to „żeby nie urazić”. Widocznie jego duma nie pozwalała przyznać, że w tej relacji coś nie gra. Ale ja wiedziałam. Michał głodny nie będzie. Nawet jeśli sam nie umie jeszcze tego przyznać.

Zderzenie dwóch światów

W niedzielę Michał przyszedł sam. Bez Pauliny. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie komentowałam. Po prostu nalałam mu rosołu i podałam kotlety. Jadł w milczeniu, ale w oczach miał coś, czego dawno nie widziałam – ulgę.

– Smakuje? – zapytałam ostrożnie.

– Mamo… ja chyba oszaleję od tych jej warzyw, ziaren i naparów – westchnął, odkładając widelec. – Już mi się śni chleb z masłem i ogórkiem kiszonym.

Zachciało mi się śmiać, ale powstrzymałam się. Michał nie był rozbawiony. On naprawdę był głodny. I to nie tylko fizycznie.

– A Paulina? Nie gotuje ci czasem czegoś… bardziej konkretnego?

– Twierdzi, że to strata czasu i pieniędzy. Że gotowanie to patriarchalna pułapka – parsknął z sarkazmem. – Ale ja nawet jajecznicy nie mogę zrobić, bo „zapach ją męczy”.

Zamilkłam. Bo co miałam powiedzieć? Że miałam rację? Że wiedziałam od początku, że to się tak skończy?

– Ostatnio zaprosiła mnie na „romantyczną kolację”. Wiesz, co było? Owsianka z mango i matcha latte. Przy świecach. Szczerze – prawie się popłakałem.

Podałam mu dokładkę ziemniaków z koperkiem.

Tu nie dostaniesz matchy – powiedziałam cicho. – Ale zawsze znajdziesz coś, co można naprawdę zjeść.

– Dzięki, mamo.

W jego głosie było coś, co przypomniało mi małego Michałka, który przychodził do kuchni i prosił o kanapkę. Może i był dorosły, ale głód – ten najprostszy, najbardziej ludzki – nie zna wieku.

Na owsiance daleko nie zajadą

Paulina wpadła do mnie po raz pierwszy sama. Michał był w pracy, a ona – jak to ujęła – „miała ochotę pogadać z teściową”. Zaparzyłam kawę, postawiłam ciasto i zaprosiłam do kuchni.

Ja nie jem glutenu ani cukru – oznajmiła od razu, marszcząc nos na widok drożdżówki z kruszonką.

– A ja nie lubię mody na tosty z awokado – ucięłam z uśmiechem. – Ale siadaj, pogadamy.

Usiadła, choć bez przekonania.

– Michał mówił, że gotuje pani pysznie. Chyba trochę go pani rozpieszcza.

– Może. Ale to moja robota. Jak matka nie nakarmi, to kto? – odparłam z uśmiechem. – Zresztą, ja lubię gotować. A ty?

Wzruszyła ramionami.

– Dla mnie jedzenie to tylko paliwo. Michał czasem narzeka, ale to przecież nie koniec świata, jak nie ma schabowego.

– Nie, jasne, nie koniec świata. Ale on lubi jeść. A ja mam wrażenie, że trochę to tłumi.

Paulina spojrzała na mnie z lekko uniesioną brwią.

– Czy to wyrzut?

– Raczej spostrzeżenie – odpowiedziałam łagodnie. – Kochasz mojego syna?

Zamilkła na moment, zaskoczona bezpośredniością pytania.

– Tak… Wydaje mi się, że tak.

To czasem warto zrobić mu jajko na miękko. Albo naleśnika. Nie chodzi o przepis, chodzi o gest. Michał oddałby dla ciebie ostatni plaster sera.

Paulina się nie odezwała. Patrzyła na swoje paznokcie, potem na zegarek, potem w okno. I wstała.

– Muszę już lecieć. Dzięki za kawę.

Nie dodała nic więcej. A ja tylko westchnęłam. Bo wiedziałam, że niektóre rzeczy albo się czuje… albo nie.

Nie wszystko da się przełknąć

Kilka tygodni później Michał znowu zapukał do moich drzwi. Tym razem z walizką.

Przenoszę się na jakiś czas – rzucił, nie patrząc mi w oczy.

Nie musiałam pytać, wiedziałam, co się stało. Paulina, mimo prób i rozmów, nie potrafiła – albo nie chciała – zrozumieć, że miłość to też dbanie o proste rzeczy. O ciepły posiłek po ciężkim dniu. O ugotowanie komuś zupy, bo ma gorączkę. O naleśnika z dżemem, bo przypomina dzieciństwo. Nie trzeba być szefem kuchni. Trzeba chcieć.

– Nie wytrzymałem – powiedział w końcu, siadając przy stole. – Kocham ją, ale czułem się jak gość we własnym życiu. Nawet nie o to jedzenie chodzi. Tylko o to, że wszystko było zawsze na jej warunkach. Jak w restauracji, w której nic nie możesz zamówić.

– A co powiedziała, gdy się wyprowadziłeś?

– Że jestem „konserwą z pokolenia matczynego patriarchatu” – parsknął. – Ale wiesz co, mamo? Ja chcę normalnie żyć. Gotować czasem razem, czasem samemu. Jeść zupę i gadać przy stole. Chcę tego, co mieliście ty i tata.

Uśmiechnęłam się smutno. Michał dorósł. Może trochę przez ból, może przez głód – ten prawdziwy i ten emocjonalny. Wieczorem ugotowałam jego ulubioną ogórkową. I usiedliśmy przy stole. W ciszy, w spokoju. I wreszcie – najedzeni. W każdym sensie tego słowa.

Barbara, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama