Reklama

Totalne zaskoczenie. Takie odczucie towarzyszyło nam wszystkim, kiedy dowiedzieliśmy się o rezultatach egzaminów. Nasz geniusz się nie dostał? Przecież to dobre dziecko. Nie zdarza mu się wracać po alkoholu, nie przyprowadza znajomych, a w stosunku do mnie i mojego partnera zawsze zachowuje się uprzejmie. Jest jednak pewien problem.

Reklama

Nie rozumiałam koleżanki

Doskonale pamiętam, jak Irena, moja współpracownica z biura, popadła w depresję, kiedy jej jedyna córka przeprowadziła się do Krakowa, by rozpocząć studia. Kompletnie tego nie pojmowałam.

– Kobieto, przecież właśnie rozpoczynają się dla ciebie najlepsze lata – starałam się ją przekonać. – Mieszkasz tylko z mężem, zero zobowiązań, możecie podróżować, chodzić do kina, a w weekendy wylegiwać się w łóżku ile dusza zapragnie. I pomyśl o sprawach łóżkowych… Koniec z uciszaniem się w sypialni i stresem, że za ścianą śpi wasza pociecha – malowałam jej cudowne scenariusze.

Tak ci się tylko zdaje – w oczach Irenki pojawiły się łzy. – Poczujesz na własnej skórze, co się czuje, gdy dziecko wyprowadza się z domu. Poczekaj tylko, aż twój Szymek zaliczy maturę.

Czekałam na wolną chatę

Z jednej strony ekscytowało mnie, kiedy pomyślałam o tym, że Mirek i ja znów będziemy tylko we dwoje, że nareszcie znajdę trochę więcej czasu dla siebie. Wyobrażałam sobie, że gotuję obiad raz na parę dni, wybieramy się z mężem do knajpki, nie muszę się martwić o porę powrotu syna do domu i swobodnie paraduję po mieszkaniu nago. Takie proste, powszednie radości, na które, będąc mamą, nie za często mogłam sobie pozwolić.

Z drugiej jednak strony, gdy spoglądałam na Irenę, ogarniał mnie strach. Od kiedy Lidka wyjechała, ta kobieta gasła z dnia na dzień! W ciągu paru miesięcy zeszczuplała i zupełnie posiwiała. Okropnie brakowało jej córki, a na dodatek czuła się całkowicie zbędna. Mąż Ireny chyba łatwiej poradził sobie z tą sytuacją. Znalazł nowe zainteresowanie – zaczął chodzić na ściankę wspinaczkową i co drugi wieczór nie było go w domu. Irena w końcu zdecydowała się pójść do psychiatry. Lekarz stwierdził u niej depresję i przepisał odpowiednie leki.

Zaczęłam mieć czarne myśli

Postanowiłam wypytać znajome, których pociechy są już dorosłe, czy również tak ciężko znosiły moment, gdy te opuszczały rodzinny dom. Co do jednego przyznały mi rację – był to wielce skomplikowany okres. Szczególnie mamy jedynaków serwowały mi historie o kompletnej reorganizacji życia, nocach przepełnionych łzami wsiąkającymi w poduszkę, odczuciu beznadziejności i opuszczenia. Jedna z nich przeszła przez to tak fatalnie, że w efekcie jej związek małżeński się rozpadł.

Moja głowa pełna była czarnych myśli, kiedy oczekiwałam na egzamin dojrzałości mojego syna i moment, gdy wyprowadzi się z domu. Ten rok przeleciał jak strzała… Szymek zawsze był prymusem, przynosił do domu świadectwa z wyróżnieniem i miał bardzo sprecyzowane zainteresowania. Marzył o studiach na kierunku lingwistyka stosowana, bo języki obce przychodziły mu z niewiarygodną łatwością. Już będąc w szkole podstawowej biegle władał angielskim i niemieckim, chociaż nie mieliśmy okazji wysyłać go na zagraniczne kursy. Nie mogliśmy sobie pozwolić na lekcje za granicą czy egzotyczne wczasy, ale Szymek nigdy nie miał do nas o to żalu.

Zdobywał wiedzę z różnych źródeł – podręczników, albumów muzycznych i audycji telewizyjnych. Udało mu się również zorganizować dofinansowanie od szkoły na szkolenia odbywające się w naszej miejscowości. Przepełniała mnie duma, że jest tak zdeterminowany i przedsiębiorczy. Nie niepokoiłam się o to, jak mu pójdzie na maturze, byłam przekonana, że da sobie radę śpiewająco. I faktycznie tak było. Egzamin dojrzałości zdał na szóstkę. Pozostały jedynie testy na uczelnię wyższą. Ale według mnie to już powinna być czysta formalność.

Szymek nie dostał się na studia

Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony – Szymek czy ja – kiedy dowiedzieliśmy się, że nie dostał się na studia lingwistyczne na UW. To było dla mnie kompletnie niepojęte. Okazało się, że do przyjęcia brakowało mu zaledwie kilku punktów.

– Ciężko mi powiedzieć, co się stało, ale chyba po prostu nerwy wzięły górę podczas tych testów, mamo – wyjaśniał przybity chłopak. – Albo może to przez to, że byłem aż nadto pewny swego… w końcu w szkole średniej osiągałem same sukcesy – dumał na głos.

Jednak teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Stało się. Wyniki, jakie uzyskał, pozwalały mu co prawda dostać się na studia zaoczne, ale wiązałoby się to z koniecznością płacenia krocie za czesne.

Myślałam, że pójdzie do pracy

– Wiesz co, a gdybyś tak poszukał jakiejś roboty? W stolicy na bank coś się trafi, tam masz większe szanse niż w naszych stronach – namawiałam go. – Po południu mógłbyś łapać się na wykłady, a za rok, jak wyciągniesz dobre oceny, przepiszesz się na stacjonarkę.

Daj spokój! – oburzył się. – Nie mam zamiaru przesiadywać na zajęciach z jakimiś leniami bez perspektyw, co tylko balują od rana do nocy, a starzy bulą im kasę na papierek. Nie udało mi się dostać na dzienne, to spróbuję za rok, i koniec gadania. Jakoś to będzie.

Wpadł na pomysł, żeby aplikować do kolegium językowego dla przyszłych nauczycieli, które mieści się w naszym mieście. Miał w planach za rok ponownie spróbować swoich sił i zawalczyć o indeks na wymarzone studia na uniwersytecie.

– Słuchajcie, nie mam zamiaru narazić was na dodatkowe wydatki – oznajmił. – Ta szkoła nie wymaga czesnego, a dostanę się tam bez żadnych przeszkód, ponieważ liczy się średnia ocen. Poza tym, będę miał stały kontakt z językami obcymi.

Byłam dumna, że moje dziecko wykazuje się taką dojrzałością, pracowitością i że tak dobrze poradziło sobie z pierwszym poważnym niepowodzeniem, jakie go w życiu spotkało. Szkoda tylko, że radość nie trwała długo.

Syn się zmienił

Minęło zaledwie parę miesięcy, a ja już wiedziałam, że dzieje się coś niedobrego. Szymka jakby podmienili. Zaczął zadawać się z ekipą z kolegium, a ci to byli nieźli imprezowicze, więc on też zaczął imprezować do rana. Jeszcze nie tak dawno temu nie znosił kumpli bez ambicji, którzy wyciągali od starych kasę na melanże, a teraz sam powoli wchodził w tę rolę.

Świeżo poznani ludzie całkowicie go zaabsorbowali. Nauka zeszła na dalszy plan. Doszedł do wniosku, że obecne studia są w zupełności wystarczające i nie widzi potrzeby kontynuowania edukacji w stolicy. Z zaliczeniem egzaminów w szkole wyższej nie miał żadnych kłopotów. Pod względem wiedzy górował nie tylko nad rówieśnikami z grupy, ale nawet nad wykładowcami. Zajęcia były nudne, jednak zaczynało mu się to coraz bardziej podobać. Brak jakichkolwiek zobowiązań, jedynie same przyjemności. Kiedy w czerwcu zakomunikował, że nie będzie ponownie startował na lingwistykę do Warszawy, wściekłam się.

– Co ty gadasz? Poddajesz się? Myślałam, że masz wielkie plany i niezwykłe zdolności językowe, a ty chcesz osiąść w jakiejś mieścinie bez przyszłości i uczyć się w marnej szkole? – starałam się przemówić mu do rozsądku.

Jednak Szymon był nieugięty. Oświadczył, że zamierza ukończyć tę trzyletnią uczelnię, a co dalej, to się okaże. Rozejrzy się za robotą na miejscu albo ruszy w świat.

Musieliśmy go utrzymywać

Czas leci nieubłaganie, a u nas w domu wszystko jest po staremu. Syn zachowywał się tak, jakby ciągle był na wakacjach. Ja i mój mąż nadal musieliśmy go sponsorować. Ja tyrałam w kuchni i ze szmatą, a mąż sypał synalkowi kasę, jakby ten ciągle chodził do podstawówki.

– Kurde, nie wytrzymam już! – wydarłam się pewnego dnia, gdy siedzieliśmy przy stole. – Szymek, jesteś już dorosły. Skończyłeś licencjat, czas albo wziąć się za jakieś konkretne studia, albo ruszyć tyłek do roboty. Nie będziemy cię do końca świata utrzymywać, a już na bank nie będziemy ci dawać pieniędzy na imprezy – oznajmiłam mu ostro.

Poczuł się urażony. Demonstracyjnie milczał, znikając na długie godziny w towarzystwie kumpli. Zaprzestał pytać tatę o forsę. Wyszło na jaw, iż znalazł paru uczniów, do których dojeżdżał, by dawać im dodatkowe lekcje z angielskiego i niemieckiego. Nie zarabiał dużo, ale starczało mu na imprezowanie, ciuchy i małe zachcianki. Mimo wszystko wciąż mieszka z nami, nie dorzucając się do opłat ani wyżywienia. Honorowe fochy też mu przeszły, gdy przyszło co do czego, czyli prania swoich ciuchów, prasowania czy ogarnięcia bałaganu.

To trudna sytuacja

Szymonowi niedługo stuknie 30 lat. Od dwóch lat chodzi z jakąś panną, ale kompletnie nie pali się do zakładania własnej rodziny. Kiedy mu wspominam, że chyba nadszedł ten moment, odpowiada, że wszystko w swoim czasie i nigdzie mu się nie spieszy. Gryzę się w język i dalej zapewniam synkowi jedynakowi dach nad głową i pełną michę. Robię to, bo nie chcę uchodzić za wyrodną matkę, która wygania własne dziecko z chałupy tylko dlatego, że ten nie chce dorosnąć i wziąć się w garść. To przecież nie grzech.

Niestety, nasz syn sam sobie szkodzi. Przecież my nie będziemy tu wiecznie, a on samymi korepetycjami, na które w naszej miejscowości i tak jest niewielu chętnych, nie da rady się utrzymać na takim poziomie, jaki zna. No i co z ewentualną żoną albo dzieckiem, które przecież w przyszłości może chcieć? Jestem już tym wszystkim wykończona. Sama mam coraz mniej energii, żeby ciągle być mamą i opiekunką... Moje marzenia o korzystaniu ze swobody na starość, żeby poradzić sobie z syndromem pustego gniazda, ciągle pozostają tylko marzeniami. Momentami aż zazdroszczę Irenie. Przeszła przez trudne momenty, ale teraz to korzysta z życia.

Hanna, 56 lat

Czytaj także: „Do wymarzonego stanowiska w firmie doszłam przez łóżko szefa. Tak było łatwiej i przyjemniej niż na nudnych kursach”
„Chciałam, by mąż zapłacił mi za bycie domową służącą. Wyśmiał mnie, więc teraz chodzi głodny i w pomiętych ciuchach”
„Zmieniałam babci pampersy tylko po to, żeby dostać spadek. Tak zakpiła ze mnie w testamencie, że straciłam wiarę w ludzi”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama