„Moim postanowieniem na Nowy Rok jest całkowita zmiana życia. Zmienię podejście i faceta, wreszcie będę szczęśliwa”
„Nie szukałam nikogo. Nie chciałam. Przez pierwsze tygodnie stycznia żyłam w trybie oczyszczania. Wyrzuciłam z szafy wszystko, co kojarzyło mi się z tamtym życiem. Oddałam jego rzeczy – zostawił je u mnie po jednej z awantur, gdy wyszedł trzaskając drzwiami i przez dwa dni nie odbierał telefonu”.

W Sylwestra stałam przed lustrem i patrzyłam na swoje odbicie z niedowierzaniem. Nie dlatego, że wyglądałam źle – wyglądałam jak zawsze. Tylko że to „jak zawsze” przestało mi wystarczać. Czułam się zmęczona życiem, które od lat było takie samo: praca, dom, on i jego wieczne pretensje, moja wieczna nadzieja, że jeszcze się zmieni. Wtedy właśnie postanowiłam: ten rok będzie inny. Zmieniam wszystko. Przede wszystkim jego – bo jeśli ktoś mnie nie szanuje, nie zasługuje na miejsce w moim świecie. Zmieniam myślenie. Zmieniam życie. I tym razem naprawdę – dla siebie.
Zbyt długo czekałam
– Będę później – rzucił, wychodząc z mieszkania, nawet nie patrząc w moją stronę.
– A gdzie idziesz? – zapytałam cicho, choć doskonale wiedziałam, że to pytanie i tak nie ma sensu.
Nie odpowiedział. Trzasnęły drzwi. Zostałam sama z garnkiem zupy, którą gotowałam od rana, i z trzema świecami na stole, które miały być namiastką klimatu, jakiego już dawno między nami nie było. Od miesięcy tak wyglądały nasze wieczory. A wcześniej – też nie były lepsze. Zawsze miał coś do załatwienia. Koledzy, praca, obowiązki. A ja? Czekałam. Zupa stygnęła, sernik opadł, a moje serce po prostu przestawało wierzyć, że on kiedyś znów będzie dla mnie obecny.
Pamiętam, jak kiedyś powiedziałam mu, że chciałabym wyjechać, odpocząć. Może morze, może góry, byle razem. Popatrzył na mnie, jakbym poprosiła go o wycieczkę na Marsa.
– Ty to byś tylko gdzieś uciekała – mruknął, zakładając słuchawki. – Życie to nie wakacje.
Naiwnie myślałam, że w życiu chodzi właśnie o to, żeby czasem było trochę jak na wakacjach. Żeby chcieć do siebie wracać. Żeby ktoś przytulił bez powodu. Zbyt długo byłam tą, która czeka. A on był tym, który nawet nie zauważał, że jeszcze przy nim jestem. Nie wiem, kiedy przestałam wierzyć w nas, ale w tamten wieczór po prostu poczułam, że już dłużej tak nie chcę.
Zdrada, której nie chciałam widzieć
Wiedziałam. Naprawdę wiedziałam już od dawna. Kobiety to czują. Nie potrzebujemy dowodów, żeby rozpoznać, kiedy coś jest nie tak. Zmienił hasło do telefonu. Zaczął zabierać go ze sobą nawet do łazienki. Pachniał inaczej – tym nowym, świeżym zapachem, który nie miał nic wspólnego z naszym wspólnym życiem. I znikał. Wieczorami, czasem w weekendy. Wychodził niby po bułki, wracał po trzech godzinach. Zawsze z tą samą wymówką: korki, kumple, zapomniał portfela.
Nie miałam jednak odwagi tego sprawdzić. Nie chciałam. Bałam się, że jeśli zobaczę, jeśli znajdę – to nie będzie już odwrotu. A przecież wtedy wciąż jeszcze wierzyłam, że on może się zmienić. Że przejdzie mu. Że to tylko faza. Któregoś wieczoru położył telefon ekranem do góry na stole i poszedł do łazienki. Zobaczyłam, jak miga wiadomość. Tylko jedno zdanie, ale wystarczyło: „Tęsknię za twoim dotykiem”.
Zrobiło mi się zimno. Chciałam wyrzucić ten telefon przez okno, rozbić go o ścianę, zniszczyć. Ale nie zrobiłam nic. Usiadłam na kanapie i wzięłam głęboki oddech. To było to. Moje złudzenia właśnie się rozpadły. Kiedy wrócił, udawałam, że nic nie wiem. Nie chciałam scen, płaczu, błagania o wyjaśnienia. Chciałam tylko spokoju. I czasu, żeby ułożyć w głowie plan, jak odejść. Jak wyrwać się z życia, które już nie było moje.
– Wszystko okej? – zapytał niby od niechcenia.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się sztucznie. – Jak zawsze.
Nowy Rok, nowa ja
Sylwestra spędziłam sama. Oświadczył mi trzy dni wcześniej, że idzie z kumplami na jakąś domówkę. „Ty i tak nie lubisz takich imprez” – rzucił, jakby to była oczywista prawda. Może i nie lubiłam. Ale w tym roku wyjątkowo potrzebowałam być z kimś. Albo przynajmniej nie czuć się zupełnie niewidzialna.
Zrobiłam sobie kolację – lekką sałatkę, wino, ciasto z przepisu, który zawsze mnie ratował. Usiadłam przed telewizorem, ale już po kilkunastu minutach wyłączyłam wszystko. Cisza wydała mi się mniej bolesna niż radosne pokrzykiwania prowadzących koncert w Zakopanem. Przebrałam się w dres i poszłam do łazienki zmyć makijaż, który robiłam tylko po to, żeby nie czuć się kompletnie samotna.
O północy usłyszałam wystrzały za oknem. Sąsiedzi otwierali szampany, dzieciaki krzyczały z radości, ktoś puścił muzykę z balkonu. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak ja. Tyle że w oczach miałam zmęczenie i coś jeszcze – coś, co rozpoznałam dopiero po chwili. Determinację. Wtedy wzięłam kartkę i długopis. Napisałam jedno zdanie: W tym roku wybieram siebie.
Zamknęłam oczy i powtórzyłam to w myślach. Jeszcze nie miałam pojęcia, co to znaczy i jak się za to zabrać. Ale wiedziałam jedno – jeśli teraz nic nie zrobię, zostanę z tym człowiekiem i tą pustką do końca życia. A ja przecież wciąż byłam młoda. I miałam prawo być szczęśliwa. Nawet jeśli nie wiedziałam jeszcze, jak to się robi.
Wtedy pojawił się on
Nie szukałam nikogo. Nie chciałam. Przez pierwsze tygodnie stycznia żyłam w trybie „oczyszczania”. Wyrzuciłam z szafy wszystko, co kojarzyło mi się z tamtym życiem. Oddałam jego rzeczy – zostawił je u mnie po jednej z awantur, gdy wyszedł trzaskając drzwiami i przez dwa dni nie odbierał telefonu. Wrócił, jakby nigdy nic. A ja… przyjęłam go z powrotem. Jak idiotka.
Ale już nie byłam tą samą kobietą. Zaczęłam chodzić na jogę. Dla ciała i dla głowy. Czasem po zajęciach siadałam w małej kawiarni obok i czytałam książkę. Tam właśnie go spotkałam. Przysiadł się do mnie, bo nie było wolnych stolików. Przeprosił, zapytał, czy może się dosiąść, i zanim zdążyłam odpowiedzieć – już się uśmiechał w taki sposób, że coś mi drgnęło w żołądku.
– Ciekawe, co czytasz – zagadnął, wskazując na okładkę.
– Coś o tym, jak przestać ratować ludzi, którzy toną, ciągnąc cię za sobą na dno – odparłam półżartem.
Roześmiał się. Autentycznie. Bez oceny, bez niepokoju. I tak jakoś się zaczęło. Od zwykłych rozmów przy kawie. Bez napięcia, bez podtekstów. Po prostu był. Słuchał. Pamiętał, co mówiłam tydzień wcześniej. Nie oceniał, że nie wiem jeszcze, czego chcę. Nie zakochałam się od razu. Bałam się. Ale pierwszy raz od dawna czułam, że jestem dla kogoś widzialna. Nie jak mebel w kącie, nie jak tło. I wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak jeszcze nie wszystko stracone.
Bardzo trudne wybory
Zaczął pisać do mnie ten mój były. Nagle przypomniał sobie, że istnieję. Że jednak jestem ważna i że wszystko może się jeszcze ułożyć. Sypał wyznaniami, jakbyśmy znów mieli po dwadzieścia lat, a on dopiero co się we mnie zakochał. Tylko że ja już nie byłam tą samą dziewczyną. A on? On dalej nie wiedział, jak zapytać, co u mnie.
W tym samym czasie tamten – ten nowy – coraz częściej się pojawiał. Nigdy nie narzucał się, ale zawsze był w zasięgu, jeśli chciałam pogadać. Nie pytał, co ze mną „nie tak”. Mówił, że mnie rozumie. Że sam kiedyś był w relacji, w której umierał po kawałku. Byłam rozdarta. Nie dlatego, że wahałam się między dwoma mężczyznami – wiedziałam, komu ufać. Raczej dlatego, że bałam się zaufać sobie. Bo co, jeśli to znowu będzie porażka? Co, jeśli tamten tylko teraz jest miły, a potem znów zostanę z pustką?
Pewnego wieczoru zapytał:
– Boisz się?
– Śmiertelnie – przyznałam. – Bo pierwszy raz od dawna mam coś do stracenia.
Ujął moją dłoń i powiedział:
– Nie obiecuję, że nie będzie trudno. Obiecuję tylko, że nie zniknę, kiedy się zrobi trudniej.
Poczułam łzy w oczach. Nie dlatego, że to było takie piękne. Tylko dlatego, że pierwszy raz ktoś nie próbował mnie kupić obietnicą raju. Tylko prawdziwym człowieczeństwem. I wtedy zaczęłam naprawdę myśleć, że może – naprawdę może – w tym wszystkim jest nadzieja.
Czy można zacząć od nowa?
W marcu spakowałam resztki wspomnień i wyniosłam się z mieszkania, które dzieliłam z człowiekiem, którego kiedyś kochałam. Zostawiłam mu klucze i wiadomość: „Nie wracam. I tym razem to na serio”. Nie czekałam na jego reakcję. Wiedziałam, że znowu by próbował. Ale ja już nie byłam kobietą, którą można omamić pustymi słowami.
Zaczęłam wszystko od nowa. Wynajęłam małą kawalerkę na obrzeżach miasta. Bez balkonów i widoku na panoramę – ale z ciszą i świętym spokojem. Czasem wieczorami piłam wino w samotności, czasem płakałam bez konkretnego powodu, czasem czułam ulgę. Czasem wszystko naraz. Życie nie stało się idealne, ale zaczęło być moje.
Z tym nowym też nie było jak z filmu. Miał swoje lęki, ja miałam swoje. Bywały nieporozumienia, trudne rozmowy. Ale nigdy nie czułam się sama. I nigdy nie musiałam się zastanawiać, czy jestem dla niego wystarczająco ważna. Na moje trzydzieste piąte urodziny zaprosił mnie na wspólną kolację. W restauracji nie było świec ani orkiestry. Za to były nasze dłonie splecione pod stołem i spojrzenia, które mówiły więcej niż jakiekolwiek deklaracje.
– Dziękuję, że się nie wycofałaś – powiedział.
A ja? Ja pierwszy raz od bardzo dawna uśmiechnęłam się tak po prostu. Bez wysiłku. Bez maski. Czy można zacząć od nowa? Można. Tylko trzeba przestać czekać, aż ktoś nas uratuje. I w końcu – wybrać siebie.
Dominika, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W sylwestra przypadkiem zabrałam kurtkę mojej przyjaciółki. W taki sposób dowiedziałam się o podwójnej zdradzie”
- „Ucieszyłam się, gdy córka zapowiedziała przyjazd na ferie z rodziną. Nie podejrzewałam, że będę kulą u nogi”
- „Zauważyłem, że żona potajemnie wybiera pieniądze ze wspólnego konta. Długo milczałem, ale w końcu poznałem powód”

