Reklama

Moje dzieci są dorosłe. Przynajmniej tak twierdzą. Mają swoje życie, związki, mieszkania, plany. Ale gdy chodzi o pieniądze – nagle znów mają po piętnaście lat i to ja mam rozwiązywać ich problemy. Bo przecież „tata zawsze pomoże”, „tacie zależy”, „tacie nie wypada odmówić”. Co miesiąc ktoś czegoś „akurat potrzebuje” – na leki, na czynsz, na nową kurtkę, bo stara się zmechaciła. A ja? Ja schodzę na dalszy plan. Zmęczony, przepracowany, z pensją, która nie jest z gumy. Ale dzieciom się tak właśnie wydaje. Że jest. Jakby wszystko mi się należało tylko po to, żeby dawać im.

Ojciec-skarbonka

– Tato, jesteś? – usłyszałem w słuchawce znajomy głos Maćka.

– No jestem, a gdzie miałbym być? – odparłem, choć już wiedziałem, że ta rozmowa nie skończy się na „co u ciebie”.

– Słuchaj… mam małą sprawę. Znowu. Trochę się nie wyrabiam. W pracy zrobili mi grafik jak dla konia pociągowego, a do pierwszego jeszcze daleko. Wiesz, że oddam – w tle słyszałem, jak odpala papierosa.

– Ile?

– Z pięć stówek… Maks do dwóch tygodni oddam.

Nie musiał mówić. Wiedziałem, że to nie pierwszy raz. I nie ostatni. Po godzinie dostałem SMS-a od Kingi, mojej córki.

Tato, kochasz mnie jeszcze? Potrzebuję przysługi. Wyprzedaż w Zarze – płaszcz, który marzył mi się od jesieni, kosztuje teraz połowę. Wiem, że to szaleństwo, ale może… 350 zł?

Czy ja naprawdę wychowałem dzieci, które myślą, że jestem bankomatem? Że każda ich potrzeba jest pilniejsza od mojej? Bo przecież nie mam już kredytów, a dom już dawno spłacony, prawda? „Ty to masz wszystko, tatusiu” – mawiają z uśmiechem. Tylko że nikt nie pyta, jakim kosztem. Nikt nie zauważa, że sam chodzę w tych samych butach trzeci sezon, a w pracy biorę dodatkowe zmiany, bo „przyda się parę groszy więcej”. A te grosze – zawsze idą w tym samym kierunku.

Sponsoruję im życie

Kiedy byłem mały, mówiło się: „Wezmę na zeszyt, ojciec potem zapłaci”. Teraz moje dorosłe dzieci biorą na zeszyt emocjonalny. Z tą różnicą, że „zeszyt” ma formę przelewów BLIK-iem i SMS-ów zaczynających się od: „Tylko się nie denerwuj, ale…”. Kiedyś próbowałem się postawić.

– Kinga, ja cię bardzo kocham, ale ja nie jestem twoim sponsorem.

– Tato, no weź! To tylko kilka stówek! Jak ci będzie brakowało, to weźmiesz sobie z premii! – prychnęła, jakby nie słyszała, co do niej mówię.

Maciek kiedyś też próbował mnie przekonać:

– Tata, wiesz, że ty masz po prostu dobre serce. I chyba za dobre. Ale serio, ostatni raz.

„Ostatni raz” słyszałem tyle razy, że przestałem już liczyć. A potem kolejna wiadomość, kolejna potrzeba – większa, ważniejsza, „na już”. A ja, jak ten frajer, znowu przelewam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłem sobie coś większego niż koszulka w Lidlu. Zastanawiam się nad każdym wydatkiem – czy naprawdę potrzebuję nowego czajnika, czy stary jeszcze „pociągnie”? Bo dzieci może znowu będą czegoś potrzebować.

Co jest najgorsze? Że nawet nie próbują oddawać. A ja nie pytam. Bo lepiej się oszukiwać, że może jednak pamiętają. Może któregoś dnia usiądą i powiedzą: „Tato, przegięliśmy. Przepraszamy”. Na razie cisza.

Wszystkim daję, sobie odejmuję

Wchodzę do kuchni i zerkam do lodówki. Pustawo. Zostało trochę sera, parę jajek, jedno jabłko. Miałem jechać na zakupy w sobotę, ale wtedy Maciek zadzwonił z tym swoim „tato, wiesz, jak to jest…”. No to już wiem. Zakupy się przesunęły. Do wypłaty jeszcze cztery dni, a na koncie ledwo stówa.

Patrzę na te jajka i myślę: może jajecznica wystarczy. Przecież co ja potrzebuję? Trochę chleba, odrobinę masła, do tego herbata. Pamiętam, jak mama powtarzała: „Byle brzuch był pełen, reszta się jakoś ułoży”. Tylko że mama miała czwórkę dzieci i grosz do grosza musiała składać z konieczności. Ja mam dzieci dorosłe i pracuję na dwa etaty... z własnej woli? Nie. Z przyzwyczajenia. Z miłości. A może z głupoty?

Kiedyś byłem z siebie dumny. Bo mogłem pomóc, bo „taki powinien być ojciec” – wspierający, cierpliwy, obecny. Ale ile można wspierać, zanim samemu się nie runie? Ile razy mam powtarzać sobie, że „dam radę”, choć w środku wrze we mnie złość i poczucie krzywdy? Kiedy zasugerowałem Kindze, że może by się trochę ograniczyła z tymi zachciankami, usłyszałem tylko:

– Tato, ja nie mam dzieci, nie mam kredytu, nie imprezuję. Co ja mam z pieniędzmi robić, jak nie kupować sobie fajnych rzeczy?

Ja mam kredyt. Na cudze zachcianki. Na cudze „fajne rzeczy”. Sobie odmawiam. Im nie potrafię.

Miarka się przebrała

Pamiętam, jak któregoś wieczoru siedziałem sam w kuchni. Była środa, deszczowa, ciemna. Na stole leżały dwie faktury – za gaz i za prąd. Pomyślałem: „Z czego zapłacę?”. Od lat płaciłem wszystko na czas, zawsze byłem solidny. Ale tego miesiąca – zabrakło. Bo wcześniej przelałem Kindze na kurs języka, a Maćkowi na naprawę auta. Drobiazgi, po trochu. A mnie zabrakło. I wtedy nie wytrzymałem.

Zadzwoniłem do Kingi pierwszy raz nie po to, żeby zapytać, jak się ma, ale żeby powiedzieć: „Nie”. Normalne, krótkie „nie”. Bez tłumaczeń.

– Cześć, tato! Mam pytanie, mogłabym cię prosić o...

– Kinga, nie dam ci nic w tym miesiącu. Nie mam. Muszę zapłacić rachunki. I chcę w końcu kupić sobie nowe okulary, bo ledwo widzę, co czytam.

Cisza. Długa.

– Aha... okej. Myślałam, że skoro zawsze pomagałeś... – zaczęła.

– Właśnie. Zawsze. Ale chyba wystarczy. Ty masz trzydzieści lat, Maciek trzydzieści pięć. A ja sześćdziesiąt i ledwo wiążę koniec z końcem. Nie chcę tak żyć.

Nie odpowiedziała. Słyszałem tylko jej ciche „rozumiem”. Może i rozumiała, ale to nie znaczyło, że to zaakceptowała. Dzieci przyzwyczajone do pełnej lodówki nie lubią słyszeć, że teraz muszą same gotować. Ale ja wiedziałem jedno – musiałem wreszcie pomyśleć o sobie.

Duma czy wygoda?

Minął miesiąc. Pierwszy od lat, w którym nikomu nic nie przelałem. Maćka nie było u mnie ani razu, Kinga napisała jedynie krótkiego SMS-a: „W porządku. Poradzę sobie”. I wiecie co? Poradzili sobie. Nie zginęli. Nie było katastrofy. Żadne z nich nie głodowało, nie skończyło pod mostem. Po prostu – przestali traktować mnie jak otwarty portfel.

Z początku bolało. Bo przecież robiłem to wszystko z troski. Chciałem być potrzebny. Wydawało mi się, że jeśli przestanę im pomagać, to przestanę być dla nich ważny. Ale może myliłem bycie użytecznym z byciem kochanym? Zacząłem liczyć się ze swoimi potrzebami. Naprawiłem cieknący kran, kupiłem okulary – takie, przez które w końcu widzę wyraźnie – i nawet wybrałem się do kina. Sam. Zdziwiłem się, jak dobrze się czułem. Bez wyrzutów sumienia, że coś „zabrałem dzieciom”.

Któregoś dnia spotkałem sąsiada z góry. Staliśmy chwilę przy klatce i rozmawialiśmy.

– Dzieciaki znów się do ciebie nie odzywają? – zapytał z troską.

– Odzywają się. Tylko już nie proszą o pieniądze. Wiesz, to nawet lepsze. Zaczęli dzwonić... żeby pogadać. Zwyczajnie. O życiu.

Może im też brakowało ojca, a nie tylko skarbonki? Wreszcie zrozumiałem, że mój portfel nie musi być z gumy. Ale serce – to może się rozciągać. I może być pełne – nawet wtedy, gdy konto świeci pustkami.

Mój portfel powiedział „dość”

Zawsze wydawało mi się, że dobry ojciec to ten, który nie odmawia. Który znajdzie pieniądze, choćby ich nie miał. Który sprzeda zegarek, żeby dziecko mogło pojechać na wycieczkę. Bo przecież „dzieciom się nie odmawia”. Tylko że dzieci rosną, a przekonanie, że tata zawsze wszystko załatwi, często rośnie razem z nimi.

Teraz już wiem – nie chodzi o to, by być zawsze gotowym do poświęceń. Chodzi o równowagę. O to, by dzieci nauczyć odpowiedzialności, nie tylko wdzięczności. Żebym mógł kiedyś spojrzeć w lustro i nie widzieć w nim zajechanego, zmęczonego mężczyzny, który żyje cudzym życiem. Z Kingą ostatnio poszliśmy na kawę. Sama zaprosiła. I sama zapłaciła.

– Wiesz, tato... Trochę przesadziliśmy. Ty zawsze byłeś taki... niezastąpiony. A my się przyzwyczailiśmy, że ty wszystko ogarniesz. Przepraszam – powiedziała, patrząc mi w oczy.

Maćkowi urodziło się drugie dziecko. I to on do mnie zadzwonił, nie po pieniądze, tylko po radę.

– Tato, jak to było z nami, jak byliśmy mali? Jak ty dawałeś radę?

– Nie dawałem – zaśmiałem się – ale się starałem. I ty też dasz.

Nie jestem już skarbonką. Ani bankiem. Jestem ojcem. I, jak się okazało – to wystarczy.

Zbyszek, 61 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama