Reklama

Czasem, gdy patrzę na moją córeczkę śpiącą spokojnie w łóżeczku, mam wrażenie, że wszystko, co złe, było tylko złym snem. Ale potem przypominam sobie tamten dzień… Pogrzeb… wzrok moich teściów pełen nienawiści… szeptane komentarze rodziny… i wiem, że to była rzeczywistość. Bardzo bolesna.

Nie jestem bohaterką jak z romansów. Nigdy nie byłam szczególnie urodziwa, nie obracałam się w towarzystwie, nie miałam powodzenia u chłopaków. Byłam zwykłą dziewczyną, której nikt nie zauważał – cichą, trochę nieśmiałą, zwyczajną. Aż tu nagle… zakochał się we mnie Darek.

Darek to był chłopak z dobrego domu. Jego rodzice to właściciele lokalnej sieci cukierni – lubiani, bogaci, znani. On sam był ich oczkiem w głowie, jedynakiem. Ja byłam tylko dziewczyną z bloku, córką stolarza i kasjerki, z dwiema siostrami i jednym bratem. Od zawsze wiedziałam, że życie nie rozkłada przed nami czerwonych dywanów.

Darek kochał mnie od liceum, a ja… nie od razu odwzajemniałam jego uczucia. Był dobrym przyjacielem, lojalnym, troskliwym. Gdy się oświadczył, zgodziłam się. Nie z miłości, ale z wdzięczności i nadziei, że może miłość przyjdzie z czasem. I przyszła – ale dopiero wtedy, gdy było już naprawdę trudno.

Teściowie nigdy mnie nie zaakceptowali. Od początku byłam „nieodpowiednia”, „bez wykształcenia”, „nie potrafi utrzymać mężczyzny ani mu urodzić dziecka”. Rodzina Darka patrzyła na mnie jak na intruza, który przyszedł po coś, co mu się nie należy. Później wszystko się tylko pogorszyło.

Czułam się nie na miejscu

– No i jak ci się podoba? – zapytał mnie Darek po naszej pierwszej wspólnej kolacji u jego rodziców. Siedzieliśmy wtedy w jego samochodzie, zaparkowanym trzy ulice od ich domu. Nie chciałam wyjść od razu, czułam się… przytłoczona.

– Było… – zawahałam się. – Miło z ich strony, że mnie zaprosili na kolację.

Nie chciałam mówić, że pani Grażyna trzy razy poprawiła mój sposób trzymania widelca, a pan Stefan zapytał, czy „przyjmą mnie w pracy z takimi wynikami matur”, choć przecież nie pytał o nie nawet jego syn.

– Przepraszam za nich – powiedział cicho Darek. – Mama potrafi być… oceniająca. Ale zmienią się. Zobaczysz.

Nie zmienili się. Ani trochę. Nigdy. Każda wizyta w ich domu była jak egzamin, którego nie dało się zdać. Kiedy po ślubie zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu, które kupiliśmy na kredyt – mimo że jego rodzice mogli nam pomóc – pani Grażyna z uśmiechem powiedziała:

– Widzę, że Bianka nauczyła się wykorzystywać okazje. Chociaż raz coś się jej w życiu udało.

Na święta siedziałam przy stole cicho, przeważnie między jakąś ciotką a babcią Wojtka, która za każdym razem pytała:

A kiedy będzie wnuk, co?

Gdy po dwóch latach bezskutecznego starania się o dziecko zrobiliśmy badania, i okazało się, że to raczej po stronie Darka leży problem – nic nie powiedzieliśmy nikomu. Ale ich oskarżenia się nasilały.

– Po co ją tu sprowadził? – syknęła kiedyś jego matka do Stefana. – Żadna z niej kobieta. I dzieci nie da, i wstydu nie ma.

Siedziałam wtedy obok, za drzwiami łazienki i walczyłam ze łzami.

Namawiali go na rozwód

Zaczęłam unikać wspólnych spotkań. Bolało mnie to, że muszę się chować, ale jeszcze bardziej bolały te wszystkie ukradkowe spojrzenia, milczące wymiany zdań przy stole, podszeptywane komentarze. Najgorsze były te „życzliwe” rady.

– Bianka, może to nie jest życie dla ciebie? – powiedziała kiedyś ciotka Darka, przysuwając mi półmisek z sałatką. – Wiesz… Darek to taki chłopak… otwarty, przedsiębiorczy, z ambicjami. Ty zawsze wyglądałaś na cichą, spokojną dziewczynę. Może byś mu pozwoliła… zacząć nowe życie?

Zamarłam. Nie od razu zrozumiałam, co mówi. Ale potem dotarło do mnie wszystko. Już wtedy zaczęli go namawiać do rozwodu.

Darek o tym wiedział. Powiedział mi sam. Usiadł któregoś wieczora przy kuchennym stole, kiedy ja grzałam ręce nad kubkiem herbaty.

– Mówili, że przy tobie się marnuję – zaczął, spuszczając wzrok. – Że powinienem ułożyć sobie życie z kimś innym. Młodszą, zdrową. Która da im wnuki.

Spojrzałam na niego ostro.

– I co? Zastanawiasz się?

Zaskoczyło mnie, że się uśmiechnął. Smutno, ale jednak.

– Nie chcę mieć dzieci ponad wszystko. Chcę ciebie. A rodzice nie będą mi życia układać.

Wtedy, po raz pierwszy od wielu lat, poczułam ciepło w klatce piersiowej. Uścisk. Ulga. Chyba właśnie wtedy go pokochałam. Tak naprawdę. Dlatego, że mimo wszystko… był po mojej stronie.

Myśleliśmy o ucieczce

Byliśmy ze sobą już prawie dziesięć lat, a jego rodzice wciąż traktowali mnie jak przykrą pomyłkę. Nie wypisywali mnie z zaproszeń tylko dlatego, że nie wypadało. Ale było widać, że liczyli, że w końcu zniknę. Że ich syn wreszcie „przejrzy na oczy”. A Darek… trzymał się mnie mocniej niż kiedykolwiek.

Wyjedźmy stąd, Bianka – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na balkonie i sączyliśmy wino. – Gdzieś, gdzie nikt nas nie zna. Zaczniemy od nowa.

Zamilkłam. To nie było takie proste. Moi rodzice mieszkali dwa osiedla dalej. Chorzy, coraz słabsi, żyli z emerytury i tego, co im dokładałam z mojej pensji z urzędu. On z kolei rozwijał firmę cukierniczą po ojcu – prowadził oddziały, zatrudniał ludzi, był tu potrzebny.

Nie zostawię ich – powiedziałam wtedy cicho. – I ty też nie możesz tak po prostu rzucić wszystkiego.

– Mogę, jeśli to będzie nasze nowe życie.

Zamilkliśmy. Oparłam głowę o jego ramię. Tak bardzo chciałam uciec. Tak bardzo chciałam choć przez chwilę nie czuć się jak ktoś obcy w jego świecie. Ale zostaliśmy. W tym samym mieście. W tym samym mieszkaniu. Przez chwilę naprawdę było dobrze. Może nie mieliśmy dzieci, ale mieliśmy siebie. Bez napięcia, bez awantur, bez wielkich słów. Po prostu razem. Spokojnie. Cicho. Szczęśliwie.

Aż do tego wieczora. Tego, który zapamiętam do końca życia. Wracaliśmy z kolacji u jego kuzynki. To była jedna z nielicznych imprez, na której nie czułam się jak piąte koło u wozu. Śmialiśmy się, słuchaliśmy muzyki w samochodzie. I nagle… światło. Pisk opon. Uderzenie. Potem cisza.

Straciłam z nim sens życia

Nie pamiętam pierwszych chwil po wypadku. Tylko chaos. Syreny. Czyjś głos. Jakaś dłoń, która ślizgała się w mojej. Później już tylko szpital i kobieta w zielonym fartuchu, która patrzyła na mnie łagodnie, zanim wypowiedziała to zdanie:

– Przykro mi. Nie udało się go uratować.

Darek zginął na miejscu. Bez bólu, powtarzali. Bez świadomości. Tego się nie dało przewidzieć.

A potem… wszystko się posypało. Nie zdążyłam nawet wrócić do pustego mieszkania, a już odezwał się telefon. Pani Grażyna, teściowa. Głos zimny jak lód.

– Będziemy musieli porozmawiać o formalnościach. Wiesz, to mieszkanie było kupione z naszą pomocą.

– Było kupione i spłacane wspólnie – przerwałam jej. – Po ślubie.

– Oczywiście, oczywiście – odpowiedziała szybko. – Ale może teraz nie powinnaś być tam sama. Może lepiej by było, gdybyś… wyprowadziła się do rodziców?

Rozłączyłam się. Nie mogłam płakać. Musiałam zająć się dokumentami, pogrzebem, ludźmi, którzy przychodzili i mówili, że mi współczują. Chodzili za mną jak cienie, ale widziałam, co kryje się pod uśmiechami. Ulga. Darek wrócił do nich. Do grobu, tak, ale już nie był mój.

Zachowywali się tak, jakbym to ja go zabrała. Przecież już wcześniej to ja go „zmarnowałam”. To przeze mnie nie mieli wnuków. Tak szeptali. Tak patrzyli. A potem… pojawiły się mdłości. Myślałam, że to stres. Że organizm w szoku. Ale dwa tygodnie później trzymałam w dłoni test. Dwie kreski. Byłam w ciąży. Z Darkiem.

Uznali, że ich okłamuję

Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Miałam 36 lat. Dziesięć lat starań. Dziesięć lat porażek, łez i ciszy po negatywnych testach. A teraz… kiedy wszystko się skończyło, kiedy Darek leżał już pod marmurowym kamieniem… teraz nosiłam w sobie nasze dziecko.

Powiedziałam im. Teściom. Nie od razu. Najpierw chciałam się upewnić, przejść badania, usłyszeć bicie serca.

To Darek – powiedziałam lekarzowi z uśmiechem, kiedy zobaczyłam maleńką sylwetkę na ekranie. –Dariusz zostawił po sobie ślad. To jego dziecko.

Kiedy powiedziałam jego rodzicom, rozpromienili się. Po raz pierwszy. Pani Grażyna mnie przytuliła, a pan Stefan nawet nie odwrócił wzroku.

Wiedziałam, że Darek da nam wnuka – powiedziała z satysfakcją. – I że to będzie chłopiec.

Ludzie w mieście zaczęli mówić o mnie inaczej. Uśmiechali się. Składali gratulacje. Pytali, jak się czuję, czy sobie poradzę. Życzyli zdrowia. „Bianka, jesteś silna”, mówili. I przez chwilę naprawdę myślałam, że wszystko się odwróci.

Do czasu aż dziecko się urodziło. Mała miała ciemne włosy jak ja. Inny kształt nosa. Inny kolor oczu. Żadne z rodziny nie umiało „dopasować” jej do Darka. Nagle wszystko wróciło.

To nie jego dziecko – powiedziała zimno teściowa.

– Pani chyba nie mówi poważnie? – odpowiedziałam z niedowierzaniem.

– Darek był uczciwy. A to dziecko… nie ma z nim nic wspólnego.

Nie chcieli badań. Nie chcieli rozmawiać. Zamknęli drzwi. Odwrócili się. Zostałam sama. Nie mogłam nawet zaprzeczyć, bo przecież… nie miałam już komu udowodnić prawdy.

Życie to nie bajka

Moi rodzice zmarli kilka miesięcy później. Najpierw mama, cicho, we śnie. Tata nie wytrzymał długo. Jakby przestało mu się chcieć oddychać, gdy nie miał jej obok. Zostałam z małą. Moim cudem i moją samotnością.

Rodzeństwo… cóż. Gdy przestałam im przesyłać pieniądze, przestali się odzywać. Najpierw delikatnie, z milczeniem. Potem już zupełnie jawnie. „Masz dziecko, Bianka, my też mamy problemy, każdy ma swoje życie”. I niby mieli rację.

Mieszkałyśmy dalej w tym samym mieszkaniu. Wspólnym. W połowie moim. W połowie Darka. Teściowie, mimo że próbowali, nie mogli mnie z niego wyrzucić. Ale przestali się odzywać na dobre. Ich wnuczka – o której marzyli – zniknęła z ich świata, bo nie była wystarczająco podobna do ich syna. Nie była „ich”.

Nigdy nie miałam siły iść do sądu, robić testów, walczyć. Nie dla nich. Moja córka nie zasługiwała na takie wojny. Zasługiwała na ciepło, spokój, na opowieści o ojcu, który ją kochał, choć nie zdążył jej poznać. Żyjemy skromnie, cicho. Z oszczędności, które odkładałam z Darkiem. Czasem marzę, że jak trochę podrośnie, zabiorę ją stąd. Do innego miasta, innego świata. Gdzie nikt nie zna jej twarzy, nie szuka w niej genów, których nie rozpoznaje. Czy będzie szczęśliwa? Nie wiem. Ja nie jestem. Ale mam ją. To mi wystarczy, żeby się nie poddać.

Bianka, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama