„Moi rodzice są ze sobą 40 lat, ale nic ich nie łączy. Mam wrażenie, że oni nawet siebie nie lubią”
„Dwa osobne światy pod jednym dachem. Gdybym miał określić, co ich łączy, powiedziałbym, że lodówka, rachunki i ten sam adres. Poza tym – nic. Ani wspólne plany, ani rozmowy, ani nawet kłótnie, które przynajmniej byłyby jakimś przejawem emocji”.

Moi rodzice są razem od czterdziestu lat. Czasem ludzie mówią, że to imponujące, że prawdziwa miłość przetrwała tyle czasu. Kiwam wtedy głową i się uśmiecham, choć w środku aż mnie skręca. Bo jeśli to jest miłość, to ja chyba nie chcę jej doświadczyć. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałem ich trzymających się za ręce albo choćby rozmawiających ze sobą z odrobiną czułości. Nie wiem, co ich ze sobą trzyma. Mam wrażenie, że już nawet nie próbują udawać, że się lubią. Jakby ich życie razem było tylko rutyną.
Cisza przy wspólnym stole
– Masz jeszcze zupy? – zapytał ojciec bez podnoszenia wzroku znad talerza.
– Jest na kuchence – odpowiedziała mama, jakby rozmawiali przez szybę, nie patrząc na siebie.
Siedziałem naprzeciwko nich, stukając łyżką w dno miski, by zagłuszyć ciszę, która była bardziej dusząca niż upał w sierpniowe popołudnie. W dzieciństwie wydawało mi się, że tak wygląda dorosłość – obojętność, ciche dni i brak żartów przy stole. Dopiero kiedy zobaczyłem, jak rodzice kolegów śmieją się wspólnie z byle czego, zrozumiałem, że coś u nas jest nie tak.
Moja mama zawsze krząta się po kuchni, jakby chciała wszystko zrobić sama, byle tylko nie poprosić ojca o pomoc. A on z kolei spędza całe dnie w warsztacie albo z gazetą w ręku na balkonie, jakby czekał, aż dzień się skończy. Kiedyś próbowałem ich zagadać, zapytać, czy mają jakieś wspomnienia z młodości, które wspólnie lubią… ale mama zmieniła temat, a tata wyszedł z pokoju.
Najgorsze były niedziele. Wtedy spędzali ze sobą najwięcej czasu – i wtedy najbardziej było widać, jak bardzo są sobie obcy. Oglądali telewizję, każde w swoim kącie kanapy, nie komentując nawet programu. Cisza nie była spokojna, tylko ciężka, jakby z trudem ją znosili. Nie widziałem u nich ani bliskości, ani ciepła. Nawet nie złości – po prostu jakby już dawno przestali cokolwiek do siebie czuć. Nie wiem, czemu się nie rozstali. Może przyzwyczajenie? Może strach przed samotnością? Albo po prostu obojętność.
Codzienność bez słów
Zawsze, gdy wracałem do domu, wiedziałem, czego się spodziewać. Mama w kuchni, z głową pochyloną nad garnkami, tata w salonie, z pilotem w ręku. Dwa osobne światy pod jednym dachem. Gdybym miał określić, co ich łączy, powiedziałbym, że lodówka, rachunki i ten sam adres. Poza tym – nic. Ani wspólne plany, ani rozmowy, ani nawet kłótnie, które przynajmniej byłyby jakimś przejawem emocji.
– Co u ciebie? – zapytała mama, wyjmując naczynia ze zmywarki, nawet nie patrząc mi w oczy.
– W porządku – odpowiedziałem, choć nie wiedziałem, czy naprawdę ją to interesuje.
W tle leciał telewizor. Wiadomości. Głos lektora mieszał się z dźwiękiem naczyń i świstem czajnika. Ojciec nie zareagował na moje wejście do kuchni, nie powiedział nawet „cześć”. Ostatnio robił to coraz rzadziej.
Pamiętam, jak kiedyś mama zachorowała. Miała grypę, gorączkę, leżała cała rozpalona pod kocem. Ojciec nie zaparzył jej nawet herbaty. Po prostu chodził wokół niej, jakby nie wiedział, co ma zrobić. A może wiedział, tylko mu nie zależało. Przyniosłem jej wtedy rosół z baru na rogu, bo wiedziałem, że tata nie ruszy palcem. Podziękowała mi i pogłaskała po dłoni – jedyny ciepły gest, jaki widziałem w tym domu od miesięcy.
Nie wiem, czy oni tak chcieli. Może kiedyś było między nimi coś więcej, ale to się gdzieś rozmyło w praniu, w ratach kredytu, w cichych śniadaniach i samotnych kolacjach. Ta codzienność ich zjadła. I teraz żyją obok siebie, jakby ktoś ich do siebie przykleił taśmą. Bez słów. Bez sensu.
Jakby byli współlokatorami
Zawsze dziwiło mnie, że mama nie nosi obrączki. Zdejmowała ją tylko na chwilę do gotowania, kiedy byłem dzieckiem. Teraz leży w pudełku w szafce, tuż obok starych rachunków i gwarancji na sprzęt, który dawno się zepsuł. Ojciec swoją jeszcze nosi. Mechanicznie. Jak zegarek, który nie pokazuje już właściwej godziny, ale szkoda go wyrzucić.
W naszym domu nie ma zdjęć, na których byliby razem. Albo są z osobna, albo z kimś innym – tata z kolegami z pracy, mama z ciotkami na jakimś weselu. W sypialni mają dwa osobne łóżka. „Bo tata chrapie”, mówi mama, jakby to wszystko tłumaczyło. Jednak nie chodzi o chrapanie. Tę ciszę widać, słychać i czuć.
Zdarzyło się raz, że wróciłem wcześniej z uczelni i zastałem ich w salonie. Siedzieli w milczeniu, każde na swoim końcu kanapy. Mama czytała gazetę, tata patrzył przez okno. Pomyślałem wtedy: czy oni kiedykolwiek jeszcze spojrzą na siebie inaczej niż jak na współlokatora, którego się toleruje, ale którego się nie wybierało?
Pewnego dnia zapytałem mamę, czy kocha tatę. Spojrzała na mnie, długo milczała, po czym odpowiedziała cicho:
– To już nieistotne.
Zrobiło mi się wtedy potwornie smutno. Bo czy naprawdę można żyć całe życie z kimś, kogo się nie kocha? Czy tak wygląda dorosłość? Może to dlatego boję się zakochiwać na serio. Bo jeśli zakochanie kończy się czymś takim… to po co w ogóle zaczynać? Patrząc na nich, mam wrażenie, że przez lata po prostu wyparowały z nich wszystkie uczucia. Został tylko kurz, telewizor i czekanie na emeryturę.
Nocne rozmowy z tatą
Ojciec czasem nie może spać. Wtedy siada w kuchni, zaparza sobie herbatę, tą swoją mocną, bez cukru, i gapi się w ciemność za oknem. Zdarza się, że schodzę po wodę i go tam zastaję. Nie zawsze mówi „cześć”. Czasem tylko kiwa głową. Ale od jakiegoś czasu, jak już się pojawię, to zostaje. Może dlatego, że już nie ma nikogo, kto by z nim gadał.
– Długo jeszcze zamierzasz tam siedzieć? – spytałem raz, zaskoczony, że była już prawie trzecia w nocy.
– A co mam robić? – odpowiedział, z tą swoją cichą rezygnacją w głosie.
Wtedy usiadłem z nim. I zapadła cisza. Nie taka jak między nim a mamą – bardziej jakbyśmy obaj szukali słów. On pierwszy przerwał milczenie.
– Kiedyś myślałem, że jak się wezmę do roboty, jak wszystko zapewnię, to wystarczy.
– A nie wystarczyło? – spytałem ostrożnie.
– Nie wiem – powiedział i popatrzył na mnie. – Może po prostu nie wiedziałem, jak się kocha. Albo się od niej oddaliłem i już nie wiedziałem, jak wrócić.
To była chyba najdłuższa rozmowa, jaką odbyliśmy od lat. Nie było w niej wielkich wyznań, ani płaczu. Raczej dwa zmęczone głosy w ciemności, próbujące zrozumieć coś, co dawno się rozpadło. Zobaczyłem wtedy w nim człowieka, nie tylko ojca. Faceta, który chyba trochę żałował. Ale czy jeszcze cokolwiek da się naprawić po tylu latach milczenia? Zostawiłem go z tą herbatą i poszedłem spać. Ale długo nie mogłem zasnąć.
Mama powiedziała jedno zdanie
Z mamą nigdy nie rozmawiało się o uczuciach. O sprawach ważnych mówiła półsłówkami, często między jednym praniem a gotowaniem zupy. Emocje przemycała w pytaniach typu: „Jadłeś coś dziś porządnego?” albo „Ciepło się ubierz”. Pewnego wieczoru, gdy wróciłem z pracy i zastałem ją siedzącą w kuchni z kieliszkiem wina – co było u niej zupełnie nietypowe – zrozumiałem, że coś się w niej przełamało.
– Dziwne, prawda? Czterdzieści lat i nie wiem, co on naprawdę myśli – powiedziała nagle, nie patrząc na mnie.
– Myślisz, że on w ogóle coś jeszcze czuje? – zapytałem, siadając obok.
Wzruszyła ramionami. Jej oczy były zmęczone, jakby przez lata nosiła w sobie ciężar, który nawet nie miał nazwy.
– Na początku było inaczej. Byliśmy młodzi, głupi. Myśleliśmy, że to się jakoś samo ułoży. Że miłość przetrwa wszystko, że wystarczy codzienność. A potem przyszły obowiązki, dziecko, praca. I jakoś... zapomnieliśmy, jak to się robi – powiedziała, jakby mówiła o przepisie na ciasto, który kiedyś znała na pamięć, a teraz już nie pamiętała, od czego się zaczyna.
Przez chwilę w kuchni panowała cisza.
– A dlaczego się nie rozstaliście?
Mama wypiła ostatni łyk wina i postawiła kieliszek na stole.
– Bo nikt z nas nie miał odwagi być pierwszy – powiedziała cicho.
To jedno zdanie zapamiętam do końca życia. Nie było w nim żalu ani goryczy. Tylko cicha świadomość przegranej. I chyba trochę wstydu. Że przegapili własne życie, siedząc obok siebie i milcząc.
Czy ja też tak skończę?
Czasami łapię się na tym, że wchodzę w ciszę dokładnie taką samą jak ta, w której żyją moi rodzice. W związkach szybko się wycofuję, gdy tylko robi się poważnie. Kiedy dziewczyna zaczyna mówić, że chciałaby czegoś więcej, że warto się zaangażować, czuję, jak moje ciało się napina. Jakby ktoś we mnie krzyczał: „Nie idź tą drogą!”. Bo co jeśli znowu będzie jak u nich?
Nie chcę żyć czterdzieści lat z kimś, kogo nie potrafię nawet dotknąć mimochodem. Kogo będę omijał w korytarzu, jak mebel. Kto będzie znał moje przyzwyczajenia, ale nie będzie wiedział, co czuję. I kto może nigdy nie zapyta, bo sam już dawno przestanie się tym interesować. Oni wciąż są razem. Wciąż w tym samym mieszkaniu, przy tym samym stole. Mama gotuje, tata czyta gazetę, telewizor gra w tle. Może dla niektórych to trwałość, godna podziwu. Dla mnie to obraz, który noszę jak przestrogę. Bo czasem nie trzeba się rozwodzić, żeby się rozstać.
Kiedy pytają mnie, czemu nie mam nikogo, uśmiecham się. Mówię, że nie czas, że się nie składa. Nie mówię, że boję się skończyć jak oni – razem, a jednak zupełnie osobno. Że boję się tej obojętności, która boli bardziej niż kłótnie i rozstania. Nie wiem, czy jeszcze ich coś łączy. Czasem myślę, że już tylko wspólny adres zameldowania. I wspomnienia, których nie chcą pamiętać.
Wojtek, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona wychodziła z domu o świcie niby na roraty. Kłamała, bo zobaczyłem, że tylko mija kościół”
- „Teściowa oczernia mnie przed dziećmi, udając wrażliwą babcię. Nie musimy się tolerować, ale na to już nie pozwolę”
- „Tata niespodziewanie odszedł, a razem z nim z naszego domu zniknęła cała magia świąt. To jednak nie było najgorsze”

