„Moi rodzice nie znoszą mojego męża. Mama mówi, że jest jak towar drugiego sortu kupiony na Black Friday”
„Z czasem przestałam się przejmować. Nie dlatego, że nie chciałam, ale nie umiałam już prosić, by zaakceptowali mój wybór. Bolało mnie to, że nie potrafią kochać mnie bez warunków. Że miłość stała się u nich jak kredyt – obciążona wymaganiami i rozczarowaniami”.

- Redakcja
Moi rodzice zawsze mieli wysokie oczekiwania. Zwłaszcza mama. W jej świecie wszystko musiało mieć swoją klasę – od zastawy stołowej po przyszłego zięcia. Kiedy poznałam Kamila, od razu wiedziałam, że nie wpisuje się w ten szablon. Był ciepły, zabawny, nieco niezdarny i zupełnie nie przejmował się tym, co myślą inni. Mnie to urzekło. Ich – zszokowało. Od pierwszego spotkania patrzyli na niego jak na błąd w systemie. Jakby był wadliwym egzemplarzem. A mama? Mama była najbardziej bezlitosna ze wszystkich.
Zapowiedź katastrofy
Poznałam Kamila na uczelni. Siedział trzy rzędy przede mną i zawsze miał potargane włosy oraz notatki pisane na pogniecionych kartkach. Na pierwszych zajęciach, kiedy profesor zapytał go o opinię na temat referatu, odpowiedział:
– Myślę, że był całkiem dobry. Tylko, że trochę nudny. Jak przepis na ryż na opakowaniu.
Ludzie się śmiali, ale ja nie mogłam oderwać wzroku. Był szczery do bólu i zupełnie inny od tych wszystkich ugrzecznionych chłopaków z idealnymi fryzurami i ambicjami wypisanymi na czole. Spotykaliśmy się po zajęciach, potem codziennie. Po kilku miesiącach wiedziałam, że go kocham.
Rodzicom powiedziałam o nim dopiero po pół roku. Mama od razu zapytała:
– A kim są jego rodzice?
– Mieszka tylko z mamą. Tata ich zostawił, kiedy był mały – odpowiedziałam.
Mama tylko uniosła brew. Już wiedziałam, co to znaczy.
– A co studiuje?
– To co ja. Kulturoznawstwo.
– Hm. No dobrze.
Słysząc to „hm”, poczułam, jak robi mi się gorąco. Wiedziałam, że nie przeszliśmy testu.
Pierwsze spotkanie odbyło się w niedzielę, przy rosole. Mama założyła swój najlepszy fartuch, a ojciec wyjął wino, które trzymał na specjalne okazje. Kamil przyszedł z bukietem żółtych tulipanów i butelką wina z Biedronki.
– O, lubię te kwiaty – rzuciła mama z wymuszonym uśmiechem, po czym dodała – Wino wziąłeś pewnie z półki z promocjami?
To był dopiero początek.
Pierwsza wspólna Wigilia
To miała być Wigilia, która połączy nas wszystkich przy jednym stole. Mama upiekła trzy rodzaje ciast, ojciec od rana pucował srebrne sztućce, a ja przez dwa dni próbowałam nauczyć Kamila, żeby nie mówił „a co tam?” do mojego taty. Sama się zastanawiałam, czy to w ogóle ma sens. Ale byłam uparta. Chciałam, żeby go zaakceptowali. Choć trochę.
Weszliśmy do domu rodziców z opłatkiem w jednej dłoni i makowcem w drugiej. Mama przyjęła nas z uśmiechem, który nie sięgał oczu. Ojciec był bardziej powściągliwy. Powiedział tylko:
– Siadajcie.
Kamil był sobą – zbyt swobodny jak na ich standardy. Po chwili już opowiadał o tym, jak pomylił w pracy przelew i przelał firmowe pieniądze klientowi dwa razy. Śmiał się, że musiał się tłumaczyć przed szefem w swetrze z reniferem, bo akurat były Mikołajki. Mama popatrzyła na mnie, a potem wypaliła:
– No cóż, nie każdy się nadaje do rzeczy odpowiedzialnych.
Zamarło mi serce, ale Kamil tylko uśmiechnął się i powiedział:
– Zgadzam się! Dlatego nie zostałem chirurgiem.
Po kolacji mama zaprosiła mnie do kuchni pod pretekstem pomocy przy deserze.
– On naprawdę nie ma żadnych ambicji? – spytała szeptem.
– Mamo, on pracuje, studiuje, wynajmuje mieszkanie…
– Ale przecież nie ma planów! Nie widzisz tego? To nie jest chłopak na życie. To taki niepełnowartościowy towar, co go ludzie łapią na przecenie, a potem żałują.
Stałam wtedy przy kuchennym blacie i pierwszy raz pomyślałam, że może nigdy go nie pokochają.
Między nim a nimi
Zaczęłam prowadzić podwójne życie. Przez większość tygodnia byłam z Kamilem – gotowaliśmy razem, oglądaliśmy głupie seriale, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Było mi dobrze. Ale w weekendy wracałam do rodzinnego domu i grałam w grę, której nie chciałam już grać – udawałam, że wszystko jest w porządku.
Mama nie przepuszczała żadnej okazji, żeby wbić szpilę. Gdy raz wspomniałam, że Kamil zabrał mnie na wycieczkę do Krakowa, westchnęła:
– Kraków… A nie mogliście pojechać gdzieś dalej? Zrobić coś ambitnego? Może do opery byście poszli?
Ojciec był bardziej milczący, ale jego spojrzenia mówiły wszystko. Były ciężkie, pełne zawodu, jakby fakt, że jestem z Kamilem, świadczył o moim życiowym niepowodzeniu. Kiedy raz przyniosłam do domu jego rysunki – bo tak, Kamil rysował komiksy w wolnym czasie – tata tylko rzucił:
– To coś dla dzieci?
A potem odłożył szkicownik jak ulotkę z supermarketu. Z Kamilem nie rozmawiałam o tym wprost. Wiedział, że rodzice go nie akceptują, ale nie znał szczegółów. Raz tylko powiedział:
– Czuję się przy twoich rodzicach jakbym ciągle miał coś udowadniać, tylko nie wiem co. I tak mam wrażenie, że przegrywam, zanim jeszcze otworzę usta.
Przytuliłam go wtedy, ale nie umiałam znaleźć słów, które by go pocieszyły. Bo sama też czułam się przegrana. Miotałam się między lojalnością wobec rodziny a uczuciem, które wybrałam.
Wszystko przez ten talerz
To była niedziela, kolejny rodzinny obiad. Tym razem mama podała kaczkę z jabłkami i ziemniaki z koperkiem. Stół wyglądał jak z katalogu, a atmosfera – jak zawsze – napięta jak struna. Kamil starał się. Naprawdę. Przyniósł wino, tym razem droższe, z małego sklepu z winami, który odkrył niedawno. Ubrał koszulę, nawet ogolił się rano, choć tego nie znosił.
Wszystko szło jako tako, dopóki nie poprosił o dokładkę i sięgnął po talerz z końca stołu. Ręka mu się omsknęła i talerz zsunął się z głośnym trzaskiem na podłogę. Rozprysnął się na kawałki. Mama w jednej sekundzie stała się lodowata.
– To była pamiątka po babci – powiedziała cicho, ale w jej oczach błysnęła złość.
– Przepraszam, naprawdę… nie chciałem – zaczął Kamil, schylając się po odłamki.
– Tak się kończy, jak się nie potrafi zachować przy stole – dodała, ignorując jego słowa.
Ojciec tylko spojrzał na mnie i potrząsnął głową, jakby mówił: „A nie mówiłem?” Zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałam, że to był wypadek. Kamil był speszony, zawstydzony, ale oni nie dali mu nawet chwili wytchnienia. Nie chodziło o talerz. Nigdy nie chodziło o talerz. Chodziło o to, że od początku nie chcieli go przyjąć.
W samochodzie cisza ciążyła między nami. W końcu Kamil zapytał:
– Warto się jeszcze starać?
Nie odpowiedziałam. Sama nie byłam pewna, czy warto.
Niechciany zięć i córka
Decyzję o ślubie podjęliśmy spontanicznie. Bez wielkich zaręczyn, bez pierścionka z brylantem. Po prostu spojrzeliśmy na siebie któregoś dnia i Kamil powiedział:
– Chcę zestarzeć się z tobą, nawet jeśli twoja mama zawsze będzie patrzeć na mnie jak na plamę na obrusie.
Uśmiechnęłam się wtedy, ale w środku miałam lęk. Wiedziałam, że to będzie wojna. Rodzice dowiedzieli się dwa miesiące przed datą. W ich oczach zobaczyłam niedowierzanie, a potem... coś na kształt rozczarowania.
– Nie zamierzasz jeszcze przemyśleć tej decyzji? – spytał ojciec. – Naprawdę chcesz związać się z kimś, kto nawet nie potrafi dobrze zawiązać krawata?
– On mnie kocha. I ja jego – odpowiedziałam krótko.
Mama tylko spojrzała w okno.
– Sama sobie wybrałaś. Później nie mów, że cię nie ostrzegaliśmy.
Nie przyszli na ślub. Zamiast tego wysłali sms-a w dniu ceremonii. „Powodzenia”. Jedno słowo. Bez podpisu. W tamtym dniu byłam jednocześnie szczęśliwa i rozbita. Kamil był cudowny – wzruszony, ciepły, przejęty. Moje przyjaciółki płakały, ciocia z daleka przysłała wazon. Ale gdzieś w głowie cały czas miałam ich puste miejsce przy stole.
Po weselu nie odezwali się przez trzy tygodnie. Dopiero gdy mama zachorowała na grypę, zadzwoniła, jakby nigdy nic.
– Przesadziłam – powiedziała po dłuższej rozmowie. – Ale ty też mnie zawiodłaś.
Poczułam wtedy, że nie tylko Kamil był niechciany. Ja też przestałam pasować do ich planu.
Zawieszona między światami
Po ślubie nasze życie toczyło się swoim rytmem. Wynajęliśmy małe mieszkanie, zaczęliśmy odkładać na wakacje i codziennie uczyliśmy się siebie na nowo. Kamil był cierpliwy, kochający, czasem roztrzepany, ale zawsze obecny. A ja, choć byłam szczęśliwa z nim, to wciąż czułam się rozdarta.
Rodzice dzwonili sporadycznie. Rozmowy były krótkie, zdawkowe. Czułam się jak gość w domu, w którym się wychowałam. Mama raz, trochę sarkastycznie, zapytała:
– I jak tam twój niepełnowartościowy skarb? Nadal działa?
Odpowiedziałam spokojnie:
– Lepszy taki skarb niż złoto, które gnije od środka.
Zamilkła. Z czasem przestałam się przejmować. Nie dlatego, że nie chciałam, ale nie umiałam już prosić, by zaakceptowali mój wybór. Bolało mnie to, że nie potrafią kochać mnie bez warunków. Że miłość stała się u nich jak kredyt – obciążona wymaganiami i rozczarowaniami.
Pewnego dnia Kamil powiedział:
– Kocham cię. Ale nie chcę, żebyś przez resztę życia musiała wybierać między mną a nimi. To nie fair.
Spojrzałam na niego i wiedziałam jedno – nie wybieram już. Będę żyć po swojemu, nawet jeśli oznacza to bycie trochę tu, a trochę tam. Nigdy w pełni u siebie, ale już nie w klatce cudzych oczekiwań. Zostałam między światami – tym, który mnie wychował, i tym, który sama zbudowałam.
Izabela, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona wydziela mi 150 zł kieszonkowego z mojej własnej wypłaty. Sam jestem winien tego, że traktuje mnie jak śmiecia”
- „Miałem zostać ojcem, choć sam wciąż byłem dzieciakiem. Teraz czeka mnie najważniejszy test w życiu i nie wiem, czy zdam”
- „Przyjęłam syna z żoną pod swój dach z radością. To miał być złoty układ, a kosztował mnie więcej niż pieniądze”

