Reklama

Ostatnio zauważyłam, że Paulinka chodzi przygnębiona. Domyślałam się przyczyny, więc nawet nie próbowałam jej o to wypytywać. W szkole trwały przygotowania do uroczystości z okazji Dnia Babci i byłam przekonana, że w tornistrze córki leży zaproszenie, które nie znajdzie adresata. Niestety, rodzice ze strony męża już nie żyją. Hubert stracił mamę, gdy był malutki, natomiast jego tata odszedł dwa lata po tym, jak wzięliśmy ślub. Przegrał walkę z nowotworem, choć na szczęście jego cierpienie nie trwało długo.

Reklama

Moi rodzice żyją, jednak w ogóle się nie kontaktujemy. Oboje zmagają się z uzależnieniem od alkoholu. Młodo wyszłam za mąż, prawdopodobnie kierowała mną chęć wyrwania się z domu rodzinnego. Dziś wiedzie mi się świetnie – mam wspaniałe małżeństwo, piękne mieszkanie i mądrą córkę. Niestety, moja mała bardzo to przeżywa...

W początkowych latach kwestia ta nie rzucała się aż tak w oczy. Na wiejskich terenach maluchy przeważnie zostają w domu zamiast chodzić do przedszkola, więc nieobecność dziadków jakoś szczególnie jej nie doskwierała. Co prawda pytała czasem, czemu babcia zagląda do Zuzi albo Karolki, a do niej nie przychodzi, jednak prawdziwe zrozumienie przyszło dopiero wraz z początkiem nauki szkolnej. Wtedy zobaczyła wyraźnie, że jej sytuacja różni się od kolegów i koleżanek. Na szkolne uroczystości wszyscy mogli kogoś przyprowadzić. Niektórzy mieli nawet czwórkę bliskich na widowni. A ona? Kompletna pustka...

Wstydziłam się rodziców

Jeszcze dwa lata temu postanowiłam sprawdzić, jak radzą sobie moi rodzice. W tym czasie moja córka rozpoczynała właśnie pierwszą klasę. Mimo że dzieli nas 50 kilometrów i mieszkamy w różnych miastach, zdecydowałam się na tę wizytę. Niestety, gdy tylko weszłam na posesję, zrozumiałam, że niepotrzebnie się łudziłam – nic się nie zmieniło.

Widok gospodarstwa był przygnębiający. Wszędzie walały się odpadki, a cały teren wyglądał na opuszczony. Stodoła była w fatalnym stanie – zapadnięty dach, połamane drewniane elementy i zniszczone wejście robiły ponure wrażenie. Gospodarstwo opustoszało – nie było już tu żadnego inwentarza. Wszystkie zwierzęta wyprzedano, gdy jeszcze tu mieszkałam. Nawet pies się nie ostał – jego buda stała pusta, a metalowy łańcuch pewnie dawno trafił do skupu złomu, bo każdy grosz się liczył. W drzwiach stanęła mama. Patrzyła na mnie przez chwilę niewidzącym wzrokiem.

A, to ty się pokazałaś – wreszcie się ocknęła. – Chodź do środka, chodź.

W całym domu panował straszny bałagan. Puste butelki walały się po wszystkich kątach. Brudne naczynia piętrzyły się zarówno na blacie kuchennym, jak i w zlewozmywaku. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach – mieszanka dymu tytoniowego, wódki i ogólnego brudu. Ojciec leżał rozwalony na sofie, chrapiąc głośno. Podejrzewam, że tak właśnie wyglądała większość jego dni. Matka podeszła do stołu, chwyciła flaszkę i wlała do szklanki resztę czerwonego wina.

– Co się stało, że przypomniałaś sobie o rodzicach? – zapytała. – Może twój partner wystawił cię za drzwi?

– Ależ nie, mam cudownego męża – odparłam poirytowana. – Przyszłam tu, bo nasza Paulinka wypytuje o babcię i dziadka.

– Paulinka? – powtórzyła, jakby próbując skojarzyć to imię. Zamrugała oczami i przeniosła na mnie wzrok. – Jak ona się ma? Pewnie sporo urosła?

– No wiadomo, tak jak każde dziecko – stwierdziłam z przekąsem. – Bardzo ją boli to, że nic was nie obchodzi.

Było mi ich szkoda, ale…

Mama zerknęła w stronę okna bez słowa, było widać, że coś ją poruszyło. Pomyślałam wtedy, że może jeszcze nie wszystko stracone, że uda mi się do niej dotrzeć. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i ogarnął mnie żal na ich widok. Co to za życie? W jakich warunkach spędzają jesień życia? Co będzie dalej? Ten budynek już teraz przypominał kompletną ruderę...

– Może napijesz się herbaty? – odezwała się mama, rozglądając się niepewnie.

– Dziękuję, ale muszę niedługo wychodzić – odparłam ze smutkiem w głosie. – Wpadłam tylko zobaczyć, co u was słychać i spytać, czy chcielibyście kiedyś zobaczyć się z Paulinką. Nie widzieliście jej już od pięciu lat.

– Aż pięć lat – przytaknęła mama, po czym zabrała się za dokładne sprawdzanie opróżnionych puszek w poszukiwaniu pozostałości. Nic innego jej w tej chwili nie obchodziło.

Ta wymiana zdań wydała mi się bez sensu. Wstałam od stołu.

– Muszę lecieć na autobus. Wiecie, gdzie mieszkamy. No to... Na razie.

Nie naciskałam już więcej na rodziców w sprawie odwiedzin. To bez sensu. Moja córka zasługuje na lepszych dziadków. Martwi mnie tylko to, że niedługo będzie ta akademia w szkole, przez co Paulinka chodzi smutna. Na początku wzbraniała się przed udziałem w przedstawieniu, ale wychowawczyni zdołała ją namówić. W końcu moja mała świetnie radzi sobie z recytacją i według pani jest jedną z najważniejszych osób w szkolnym kółku teatralnym.

Obca osoba czuła się odpowiedzialna

W najbliższy czwartek miało odbyć się przedstawienie. Kiedy krzątałam się przy garnkach, docierał do mnie głos córki powtarzającej swoją kwestię. Tylko pokręciłam głową. Po usmażeniu kotletów jeden odłożyłam na bok. Zapakowałam go do pudełka razem z przygotowaną sałatką z ziemniaków i zawołałam:

– Paula!

– Tak, mamo? – odkrzyknęła.

Mogłabyś zanieść obiad sąsiadce?

– Do pani Michaliny? Jasne, chętnie pójdę! Poczekaj moment, bo muszę dokończyć jeden rysunek. Obiecałam jej przecież, że pokażę jej mój szkicownik.

W pobliżu naszego domu mieszka starsza pani – to nasza sąsiadka, której rodzina jest teraz daleko. Jej mąż nie żyje, a dzieci wyjechały do innych krajów. Przez wiele lat uczyła w szkole, a teraz jest na emeryturze. Choć świetnie daje sobie radę sama, czasem oferuję jej pomoc. Gdy zachoruje, opiekuję się nią i zdarza mi się ugotować dla niej coś ciepłego. Moja córeczka wprost przepada za wizytami u niej – zawsze czekają tam na nią pyszne, własnoręcznie upieczone ciastka albo jakaś ciekawa książka.

Moja córka ma wyjątkową więź z panią Michalinką. W czasach, gdy Paulinka była małym brzdącem, ta wspaniała sąsiadka pilnowała jej podczas moich wizyt w mieście. Dzięki niej moja córeczka pokochała książki. Do dziś, mimo że Paulinka jest już większa, uwielbia odwiedzać swoją ukochaną „babcię Michalinę”. Oczywiście to babcia na niby! Choć pani Michalina nie należy do naszej rodziny, to dla mojej córki znaczy więcej niż jej własna babcia! Ta kochana kobieta całkowicie zastąpiła Paulince babcię! Wpadłam na pewien pomysł…

Sąsiadka była wzruszona

Otrzepałam ręce, zrzuciłam z siebie fartuch i krzyknęłam w stronę córki:

– Muszę na chwilę wyskoczyć załatwić jedną sprawę, więc ja zaniosę ten obiad.

– Mamo, no nie! Miałam pochwalić się babci nowymi rysunkami! – marudziła Paulinka.

– Poczekaj aż wrócę, to wtedy pójdziesz jej pokazać. A teraz przypilnuj garnka z zupą, który stoi na kuchence.

Chwyciłam naczynie i pobiegłam do mieszkania obok. Miałam nadzieję, że moja propozycja ją zainteresuje. Na pewno tak będzie!

– Pani Michalino, muszę pani coś powiedzieć – powiedziałam, gdy sąsiadka przestała już dziękować za przygotowany posiłek i powtarzać, że sprawiam sobie niepotrzebny trud. – Bo wie pani, moja Paulinka ma w piątek szkolną akademię. Na dzień babci i dziadka. Sama pani rozumie, rodzice Huberta już nie żyją, a moi...

Tak, pamiętam tę historię, którą mi pani kiedyś opowiedziała – pokiwała ze zrozumieniem głową. – Naprawdę jest mi przykro z waszego powodu. Niby macie dziadków, ale jakby ich w ogóle nie było.

– No właśnie! – przytaknęłam. – Przecież mała i tak zwraca się do pani per „babcia”.

– Traktuję ją jakby była mi bliższa niż moje własne wnuczęta – twarz starszej pani rozjaśnił szeroki uśmiech. – Bo z prawdziwą rodziną rzadko się widuję. Córki się nie odzywają, nie wpadają z wizytą. A ta mała Paulinka to taki skarb... Mam nadzieję, że to nie jest dla pani problem? – zapytała z nagłym niepokojem.

– Ależ skąd! Wręcz chciałabym coś zaproponować. Może by tak przyszła pani na szkolną akademię? Jako babcia...

– Naprawdę? Miałabym przyjechać do szkoły na występ?

– Właśnie tak... Co prawda nie rozmawiałam jeszcze o tym z Paulinką, ale ona tak panią uwielbia, że na pewno będzie zachwycona.

Wszyscy się ucieszyli

Sąsiadka wyglądała na poruszoną i pokiwała głową, choć zastanawiała się, czy moja córka rzeczywiście o niej pomyśli przy wręczaniu zaproszeń. Po powrocie do mieszkania sama zaczęłam mieć wątpliwości. Czy dobrze zrobiłam? Możliwe, że moja córeczka ma zupełnie inne spojrzenie na tę sprawę, niż początkowo zakładałam. Tymczasem Paulinka wprost nie mogła się doczekać.

– Gdzie się tak długo podziewałaś? – rzuciła zniecierpliwiona, pośpiesznie zakładając kurtkę w przedpokoju. – Rysunek gotowy, zupa zdjęta z gazu, lecę do babci.

Nie chcesz wziąć ze sobą zaproszenia? – odezwałam się łagodnym tonem.

– O czym ty mówisz? – Paulinka zastygła w bezruchu, zakładając buty.

– No na tę uroczystość. Dla babci Michaliny.

Moja córka przez chwilę nie odzywała się, po czym zapytała z wahaniem w głosie:

– Myślisz, że ona będzie chciała przyjść?

– Oczywiście, już o tym rozmawiałyśmy. Byłaby bardzo szczęśliwa, skarbie.

Nikt poza mną nie dostrzegł tej radości, która aż biła wtedy z twarzy mojej córeczki. Jak szalona pobiegła do pokoju, mając tylko jeden but na nodze. Złapała zaproszenie, rzuciła mi się na szyję i tyle ją widziałam. Gdy później czyściłam jej zabłocone botki, przyszła mi do głowy myśl – dlaczego tak długo zwlekałam z tą decyzją? Przecież babcia była przy Paulince od zawsze! Trzeba było po prostu dać temu formalny charakter.

Klaudia, 35 lat

Reklama

Czytaj także:
„Dzieci co roku zwalają się na święta, przyjeżdżając na gotowe. Ani pomyślą, żeby jakoś pomóc”
„Miałam dość tyrania na Święta i ogłosiłam bunt. Zamiast pierogów i bigosu będą kanapki. Może mnie wreszcie docenią”
„W Wigilię tułałam się od domu do domu. Zjadłam 5 kolacji, bo moja rodzinka zamiast się radować, odwala jakąś szopkę”

Reklama
Reklama
Reklama