Reklama

Nie wiem, kiedy przestaliśmy być małżeństwem. Nie wtedy, gdy zgasło uczucie, bo ono gasło powoli. Z dnia na dzień coraz mniej rozmów, mniej dotyku, mniej siebie. Roman nadal przy mnie był – fizycznie. Wracał z pracy, zjadał obiad, siedział na kanapie. Ale nie było go dla mnie. Wieczory spędzaliśmy osobno, choć w tym samym mieszkaniu. Ja z książką, on przed komputerem. Od dawna nie dzieliliśmy łóżka – miał „problemy ze snem”, ja „ból kręgosłupa”. Zresztą… żadne z nas już nie próbowało nawet udawać. Tak było nam wygodnie.

Z czasem przestałam się łudzić. Ale nie chciałam być tą, która zniszczy rodzinę. Dlatego czekałam. Czekałam, aż to on zrobi pierwszy krok. Aż popełni błąd. Zdradzi, zostanie złapany. A wtedy to on będzie tym złym, a nie ja.

– Nie chcę być tą, która niszczy rodzinę. Niech on to zrobi – powtarzałam w głowie jak mantrę.

A kiedy w końcu to się stało… nie poczułam ulgi. Poczułam pustkę. Bo sama już dawno weszłam w rolę ofiary.

Dręczyły mnie wątpliwości

– Czasem się zastanawiam, czy nie lepiej byłoby nam osobno – powiedziałam, nalewając herbatę do kubków. Zabrzmiało to nonszalancko, jakbym mówiła o pogodzie.

Roman podniósł wzrok znad telefonu. Jego twarz była zupełnie spokojna, jakby usłyszał, że kończy się mleko.

– Jak ci źle, to powiedz – odparł.

Nie zapytał „dlaczego”, nie zdziwił się, nie przestraszył. Po prostu – jakby nic się nie stało. Stałam przez chwilę z czajnikiem w dłoni, nie mogąc uwierzyć, jak łatwo mu to przyszło. Nie zapytał, co mnie gryzie, dlaczego to powiedziałam, czego mi brakuje.

– Nie chodzi o to, że mi źle – zaczęłam, ale urwałam. Bo czy ja sama wiedziałam, o co mi chodzi?

Usiedliśmy przy stole. On włączył komputer. Ja zwinęłam się z herbatą pod kocem. Tyle z naszej rozmowy. Cisza między nami przypominała spokój, który pojawia się przed burzą. Patrzyłam na niego ukradkiem. W skupieniu pisał coś na klawiaturze. Od lat już nie wiedziałam, czym dokładnie zajmuje się w pracy. IT – coś przy serwerach. Współpracownicy, konferencje online, jakieś wyjazdy. I nagle przyszła mi do głowy myśl, która zadrgała jak ostrze.

– Czy on naprawdę mnie nigdy nie zdradził?

Nie żebym chciała znać odpowiedź. Ale przecież… może coś przegapiłam? Może tylko udawał takiego obojętnego?

– A może ja po prostu nie chcę wiedzieć?

Cisza między nami stężała, a ja po praz pierwszy poczułam, że może nie wiem o nim wszystkiego. Może nie znam całej prawdy.

Poczułam ulgę

– Twój Roman to taki typ, co się nawet nie obejrzy za inną, co? – zapytała Paulina, opierając się biodrem o biurko w pokoju socjalnym.

Spojrzałam na nią znad kubka z kawą. Miała ten swój zawadiacki uśmiech, który sprawiał, że nigdy nie wiedziałam, czy żartuje, czy prowokuje.

– Raczej nie… – odpowiedziałam powoli, starając się brzmieć pewnie. – To nie jego styl.

– No właśnie – mruknęła, mieszając herbatę zbyt energicznie. – A jednak widziałam go z jakąś blondynką na mieście. Taka ładna, wysoka. Może siostra? – dodała półżartem.

Uśmiechnęłam się, jakbym naprawdę uznała to za śmieszne. Ale w środku poczułam niepokój. Obraz: Roman z kimś. Roman, który coś ukrywa. Który ma drugie życie, beze mnie.

– Kiedy? – zapytałam po chwili, udając obojętność.

– Jakieś dwa tygodnie temu, przypadkiem. Może rzeczywiście to nic takiego. Nie wnikam – wzruszyła ramionami i wyszła.

Zostałam sama z kubkiem zimnej kawy i sercem walącym jak głupie. Dwa tygodnie temu? Przecież wtedy całymi dniami zostawał po pracy, bo system padł. A jednak – zamiast złości, poczułam coś zupełnie innego. Coś… przypominającego ulgę. A może nawet nadzieję? Czyżby? W końcu?

Nie wpadłam w panikę. Przeciwnie – przez głowę przemknęła mi myśl: może to właśnie jest to? Moja furtka. Moja szansa, by przestać być tą, która trzyma wszystko na siłę. Przestać udawać. Tego dnia wróciłam do domu lżejsza. Patrzyłam na Romana inaczej. Jak na człowieka, który może mnie uwolnić.

Prawda wyszła na jaw

To był wtorek. Wróciłam wcześniej z pracy, bo bolała mnie głowa. W domu było cicho. Roman siedział przy biurku w gabinecie, z telefonem przy uchu. Drzwi nie były domknięte. Nie chciałam podsłuchiwać – przysięgam – po prostu zatrzymałam się na chwilę, zanim weszłam do kuchni. Głos miał niższy niż zwykle.

– Nie, dziś nie dam rady… – powiedział cicho. – Wczoraj była jakaś podejrzliwa… Tak, lepiej przesunąć. Może jutro? To samo miejsce. Jasne, dobra. Pa.

Zamarłam. Mózg potrzebował kilku sekund, by przetworzyć słowa. „Podejrzliwa”, „to samo miejsce”, „przesunąć”. Nie mówił o pracy. O nie. Mówił o czymś, co przede mną ukrywał. Serce zaczęło mi walić, jakby chciało uciec z klatki piersiowej. A jednocześnie… poczułam chłód. Nie strach, nie gniew. Chłód. Jakby wszystko się wreszcie układało. Tak, jak miało się ułożyć.

Wieczorem siedzieliśmy razem przy kolacji. Ja nakładałam mu makaron, on oglądał coś na telefonie. Udawałam, że jestem spokojna. Zastanawiałam się, jak to zacząć. A potem po prostu powiedziałam:

Z kim dzisiaj rozmawiałeś?

Roman uniósł wzrok. W jego oczach coś mignęło – niepokój? zaskoczenie? – ale tylko przez ułamek sekundy.

– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w ten sposób – powiedział spokojnie. – Przepraszam, Iwona.

Na moment świat zawirował. Ale tylko na moment, a potem nastała cisza. Nie krzyczałam, nie płakałam. Tylko patrzyłam na mężczyznę, który przez lata siedział obok mnie przy tym stole. I który właśnie odebrał mi ostatnią wymówkę, by trwać.

Nie tak miało być

– To nie było nic poważnego – powiedział, opierając łokcie o stół. – Ja… sam nie wiem, co mi odbiło. To po prostu się wydarzyło. Kilka razy.

Wzięłam głęboki oddech. Nawet nie drgnęłam. Czułam, jak wszystko we mnie stygnie. Jak emocje wygasają, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu.

– Od lat czekałam, aż to zrobisz – powiedziałam cicho. – Teraz, gdy już wiem… nie czuję nic.

Roman patrzył na mnie uważnie. Chyba liczył na jakąś scenę, może nawet na histerię. Ale nie dostał nic. I chyba to właśnie bolało go najbardziej. Nagle usłyszeliśmy kroki. Drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie. Zosia stała w progu, blada, z szeroko otwartymi oczami.

– Podsłuchiwałaś? – zapytałam, nieco zbyt ostro.

– Nie musiałam. Głośno mówicie – rzuciła sucho. – Zdradziłeś mamę? – zwróciła się do Romana.

Roman otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.

To ty go wypchnęłaś z domu – powiedziała do mnie. – Widziałam, jak się na niego patrzysz. Jakby ci przeszkadzał.

Zatkało mnie. Chciałam zaprzeczyć. Powiedzieć jej, że nie rozumie, że to nie takie proste. Ale nie umiałam. Bo może… miała rację? Zosia odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Roman spuścił głowę. Ja siedziałam w ciszy, z dłońmi na kolanach. Myślałam, że zdrada uwolni mnie z tej klatki. Ale zamiast tego… rozpadłam się w środku.

Nie tak miało być. Miałam poczuć ulgę. Miałam wstać od stołu wolna. A zostałam z wyrzutami sumienia i córką, która właśnie przestała mnie szanować.

Nie byłam lepsza od niego

Siedziałyśmy z Pauliną na ławce przed biblioteką. Był piątek, słońce świeciło nieprzyzwoicie jasno, jakby nie wiedziało, że świat mi się właśnie rozsypał. Opowiedziałam jej wszystko. O rozmowie, o Zosi, o tej pustce, która we mnie została.

– Wiedziałam – powiedziała po chwili milczenia. – Widziałam ich kilka razy. Ale nie chciałam ci mówić. Może myślałam, że właśnie tego chcesz.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Myślałaś, że chcę, żeby mój mąż mnie zdradził?

– Może nie dosłownie… Ale widziałam, jak na niego patrzysz. Z obojętnością. Jakby był tylko meblem. I jak często wzdychałaś, że gdyby on coś zrobił, miałabyś powód, żeby odejść.

Zamilkłam. Wbiłam wzrok w buty, jakby miały mi powiedzieć, kim jestem. Bo może Paulina miała rację. Może czekałam na ten moment zbyt długo. Za długo.

– Zrobiłam z siebie ofiarę tylko po to, żeby nie musieć podjąć decyzji – powiedziałam cicho. – Zrzuciłam wszystko na Romana. A teraz nawet nie wiem, czy nienawidzę jego… czy siebie.

Paulina nie odpowiedziała. Poklepała mnie po ramieniu i wstała, musiała wracać do dzieci. Ja zostałam z tą myślą, że może wcale nie byłam lepsza od niego. Że może ja też zdradziłam. Nas, siebie, marzenia, które kiedyś miałam. Wróciłam do pustego domu. Roman się wyprowadził. Zosia siedziała zamknięta w pokoju, nie odezwała się ani słowem. Zrobiłam sobie herbatę i włączyłam radio, żeby nie myśleć.

Zdradziłam siebie

Siedzę przy kuchennym stole, w mieszkaniu jest pusto. Roman wyprowadził się tydzień temu. Zabrał ubrania, komputer i poduszkę, na której spał przez ostatnie dziesięć lat. Zosia zamknęła się w sobie – do mnie mówi tylko tyle, ile musi. „Nie wiem”. „Zjadłam”. „Idę do szkoły”. Zniknęła gdzieś ta jej nastoletnia pewność, złość, nawet pogarda. Została cisza.

W radiu leci jakiś utwór z lat dziewięćdziesiątych. Kiedyś śpiewaliśmy go z Romanem w aucie, wracając z Mazur. Byliśmy młodzi. Mieliśmy plany. Śmialiśmy się wtedy dużo. A teraz? Nie mam pojęcia, gdzie tamci ludzie się podziali. Może zostali na stacji benzynowej, gdzie Roman kupił mi batonika i powiedział: „Z tobą to nawet korek jest do zniesienia”.

W domu jest cicho, bardziej niż kiedykolwiek. Zawsze myślałam, że zdrada to ostateczność. Koniec świata. Ale dla mnie była bramą ewakuacyjną. Czekałam na nią, jak się czeka na wybawienie. A kiedy przyszła… zobaczyłam, że za tą bramą nie ma nic. Nie ma nowego życia, nie ma wolności. Tylko przestrzeń, której nie umiem wypełnić.

Zawsze chciałam, żeby to on był winny. Żeby to jego nienawidzić. A teraz? Sama nie wiem. Może to nie on mnie zdradził. Może to ja zdradziłam siebie. I siedzę tak pośród ciszy, która już nie boli, tylko przypomina. Kim jestem, skoro nawet moje marzenia mnie zawiodły?

Iwona, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama