Reklama

Od lat żyliśmy obok siebie, nie razem. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkich pytań o zakupy, rachunki i sprawy domowe. Żadne z nas już nie pytało, jak się czuje drugie. Nie patrzyliśmy sobie w oczy, bo tam nie było już nic – żadnej czułości, zrozumienia, zainteresowania. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio poczułam coś więcej niż irytację, kiedy wchodził do pokoju. Wystarczyło, że westchnął głośniej, a miałam ochotę uciec. I to nie była złość. To była obojętność podszyta zmęczeniem.

Nie mamy o czym mówić

Każdy wieczór wyglądał tak samo. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, jedząc kolację, którą przygotowywałam już bez najmniejszego zaangażowania. Czasem nawet nie wiedziałam, co wrzucam do garnka. On też nic nie mówił. Chyba nawet nie zauważył, że wszystko smakuje tak samo – nijako.

– Masz coś jutro do załatwienia po pracy? – zapytałam, bo czułam, że ta cisza zaczyna mnie dusić.

– Nie – odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad talerza.

I tyle. Żadnego „a ty?”, żadnego pytania, jak minął mi dzień. Odkładał widelec, wstawał, zmywał swój talerz i szedł do salonu, żeby włączyć wiadomości. Czasem nawet nie kończył jeść – wystarczał mu suchy chleb i spokój. Siedziałam wtedy sama i zastanawiałam się, jak to się stało, że człowiek, z którym kiedyś dzieliłam wszystko, teraz był dla mnie niemal jak przypadkowy lokator. A może nawet gorzej, bo lokator przynajmniej czasem zagada.

Kiedyś próbowałam rozmawiać więcej. Opowiadałam mu o pracy, o koleżankach, o tym, co przeczytałam albo co mnie zaskoczyło. Odpowiadał zdawkowo. W końcu przestałam. Nie da się długo rozmawiać z kimś, kto słucha tylko po to, żeby przetrwać rozmowę. Spojrzałam na niego, kiedy pił herbatę. Sapał przy tym cicho przez nos, a mnie aż skręcało w środku. To był tylko dźwięk, ale brzmiał jak symbol wszystkiego, co mnie w nim męczyło.

Nie pamiętam, kiedy się śmialiśmy

Kiedyś naprawdę potrafiliśmy się śmiać. Do łez. Z głupich rzeczy, z żartów, których nikt inny by nie zrozumiał. Mieliśmy swoje powiedzonka, swoje rytuały. Teraz nie potrafiłabym przypomnieć sobie nawet jednej sytuacji z ostatnich lat, w której śmialiśmy się razem. Tak szczerze, bez wymuszonego uśmiechu.

W zeszłym tygodniu koleżanka z pracy pokazała mi filmik, przy którym parskałam śmiechem jeszcze przez kilka minut. Pokazałam go mężowi wieczorem, z nadzieją, że może i jemu poprawi humor.

– Zobacz, to jest naprawdę dobre – podałam mu telefon.

Spojrzał, odtworzył, obejrzał bez żadnej reakcji i oddał mi urządzenie.

– No... śmieszne. – Wzruszył ramionami i wrócił do swojej krzyżówki.

Poczułam się, jakbym gadała do ściany. A przecież to był żart w jego stylu. Tylko że on już niczego nie odbierał tak jak dawniej. Albo ja przestałam rozumieć, co go jeszcze rusza.

– Pamiętasz, jak kiedyś śmialiśmy się z tego gościa z sąsiedztwa, co mył auto w deszczu? – zagadnęłam po chwili.

– Mhm – tylko tyle.

– Czasem mi tego brakuje – rzuciłam cicho, bardziej do siebie.

To sobie pooglądaj kabarety – odpowiedział, nie odrywając wzroku od krzyżówki.

I to był koniec rozmowy. A we mnie zamiast smutku zagościło coś znacznie gorszego – obojętność.

Obcy człowiek w moim domu

Zdarzały się dni, że widywałam go tylko rano i wieczorem. Wychodził do pracy o siódmej, wracał przed siedemnastą, siadał do telewizora, potem kolacja, kąpiel, sen. Żyliśmy pod jednym dachem, ale jakby w dwóch różnych rzeczywistościach. Nie wiedziałam, co myśli, czy coś go martwi, co czuje. A on nie pytał o mnie. Był mi coraz bardziej obcy.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zastałam go siedzącego w kuchni. Nie zauważył, kiedy weszłam. Wpatrywał się w okno, nie robiąc kompletnie nic. Zdziwiło mnie to. Zwykle zawsze był czymś zajęty – czytał, liczył coś na kartce, porządkował papiery. Teraz siedział tak, jakby nie miał siły nawet myśleć.

– Wszystko w porządku? – zapytałam ostrożnie.

– Tak – odparł, ale nie spojrzał na mnie.

– Wyglądasz, jakbyś się nad czymś zastanawiał.

– Po prostu siedzę. Czy muszę coś robić, żeby nie wyglądać dziwnie?

Nie odpowiedziałam. Wyszłam do pokoju i zamknęłam drzwi. Poczułam, jak coś mnie dusi. Jak można mieszkać z kimś tyle lat i nagle nie wiedzieć o nim nic? Bałam się nawet zapytać, czy jest nieszczęśliwy. Bo co, jeśli odpowiedziałby, że tak? Albo gorzej – że nie, że jest mu dobrze w tej pustce? W tamtej chwili zrozumiałam, że nie jesteśmy już parą. Jesteśmy dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali, a teraz udają, że nie mają innego wyjścia.

Dla mnie to był koniec

Pewnego wieczoru, kiedy znów jedliśmy w milczeniu, odłożyłam widelec i spojrzałam mu prosto w oczy. Czułam, że to musi się wydarzyć. Nie miałam już siły trwać w tym zawieszeniu, w tym zimnym, martwym związku, który tylko z zewnątrz wyglądał jak małżeństwo.

– Możemy porozmawiać? Tak... na poważnie? – zapytałam.

Spojrzał na mnie uważnie. Po raz pierwszy od dawna.

– O czym?

– O nas. Bo chyba oboje wiemy, że nie jest dobrze.

Przez chwilę milczał. Potem wypuścił powietrze nosem i skinął głową.

– No to mów.

Nie czuję już, że jesteśmy razem. Nie rozmawiamy. Unikamy siebie. Czuję się, jakbym żyła z kimś, kto nawet nie zauważa mojej obecności.

– A ty myślisz, że ja nie czuję tego samego? – przerwał mi. – Myślisz, że to tylko twoja męka?

Zaskoczyło mnie to. Nie spodziewałam się, że powie coś takiego.

– To czemu nic nie mówisz? Czemu nie próbujesz czegoś zmienić?

– Bo nie wiem, od czego zacząć. Bo może już za późno.

Zapanowała cisza. Ta sama, co zawsze, ale tym razem cięższa. Przysunął się do stołu, położył dłonie na blacie i spojrzał gdzieś obok mnie.

Może już nie ma co naprawiać – dodał cicho.

Wiedziałam, że to nie był wybuch. To była prawda, która wisiała między nami od lat. A teraz ktoś ją wreszcie wypowiedział.

Całe życie w walizce

Następnego dnia usiadłam na brzegu łóżka z pustą walizką przed sobą. Nie płakałam. Nie czułam się nawet dramatycznie. To była cicha decyzja, która dojrzewała we mnie od dawna. Po rozmowie z poprzedniego wieczoru coś się zmieniło. Już nie było wątpliwości, że to koniec. Nie był zły, nie był agresywny. Po prostu... nie był już „mój”.

Spakowałam rzeczy bez pośpiechu. Kilka sukienek, kosmetyki, książki. Resztę miałam zabrać później. W głowie układałam sobie, co powiem, choć wiedziałam, że nie będzie pytał „dlaczego?”. Obie strony znały odpowiedź. Usłyszałam, że wszedł do mieszkania. Zdjął buty, jak zawsze powoli, jakby nie chciał narobić hałasu. Wszedł do sypialni i spojrzał na walizkę.

– Wyjeżdżasz?

– Tak.

– Na długo?

– Na zawsze.

Nie spytał, gdzie. Nie zapytał, z kim. Tylko kiwnął głową i stanął w drzwiach, jakby nie wiedział, co dalej.

– To lepiej – powiedział po chwili.

– Tak. Dla nas obojga.

Zabrałam walizkę i minęłam go bez słowa. Nie zatrzymał mnie. Nie objął. Nie poprosił, żebym została. I chyba właśnie to bolało najbardziej. Nie to, że się rozstajemy, ale to, że zrobiliśmy to bez walki.

Powinnam zrobić to wcześniej

Pierwsze noce spędziłam u siostry. Zajęłam jej pokój gościnny i leżałam wieczorami, patrząc w sufit. Nie płakałam. Nie tęskniłam. Czułam ulgę, jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężar, który dźwigałam zbyt długo. Czasem wracałam myślami do wspólnych lat – do tych lepszych chwil, śmiechu, wakacji, wspólnych planów. Ale wszystko to wydawało się tak odległe, jakby należało do kogoś innego.

Siostra zapytała:

– Nie boisz się być sama?

– Nie. Bałam się być z nim – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Samotność nie była straszna. Straszna była świadomość, że ktoś jest obok, a mimo to czujesz się całkowicie sama. Teraz przynajmniej wiedziałam, na czym stoję. Każdy dzień był prosty – poranna kawa, praca, wieczorna książka. Nie musiałam już zastanawiać się, czy warto mówić, skoro i tak nikt nie słucha.

Kilka tygodni później przysłał mi SMS-a. „W porządku?” – brzmiało jedno słowo. Odpisałam tylko: „Tak”. Nie było potrzeby pisać więcej. Oboje wiedzieliśmy, że nic się już nie zmieni. Ten wybór powinien był zapaść wcześniej. Może gdybyśmy wcześniej powiedzieli sobie prawdę, nie zdążylibyśmy tak bardzo się oddalić. Ale wtedy jeszcze wierzyliśmy, że przyzwyczajenie to wystarczający fundament. Nie był.

Dziś wiem, że czasem największym aktem miłości jest odejście. Dla siebie. Dla spokoju. Dla przyszłości, która zasługuje na coś więcej niż milczenie przy stole.

Ewa, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama