„Młodzi zamiast hucznego wesela zorganizowali posiadówkę pod krzaczkiem w lesie. Pokażę im, jak wygląda impreza”
„– Mamo, co ty wyprawiasz?! To miał być nasz dzień, nasz ślub, a ty… ty zrobisz z tego wiejski odpust?!
Zaśmiałam się pod nosem, poprawiając fryzurę.
– Oj, synku, nie przesadzaj. Odpust, mówisz? To raczej TY byś zrobił z tego pogrzeb, gdyby nie ja! Chciałam wam tylko pomóc.
– Pomóc? – Michał z niedowierzaniem patrzył mi prosto w oczy. – Ty nam wszystko zniszczyłaś”.

- Redakcja
Kiedy syn ogłosił, że bierze ślub z Kamilą, serce mi się radowało, ale z czasem zaczęły się pojawiać pierwsze rysy. Kamila to dziewczyna z innego świata – skromna, cicha, taka… nieco dziwna, jeśli mam być szczera. Zaplanowali z Michałem kameralne wesele w lesie, tylko najbliższa rodzina, kilkanaście osób. Kiedy to usłyszałam, aż mnie zemdliło! Jak można tak upokorzyć rodzinę? Kuzynki, ciotki, wujkowie – przecież to oni nas wspierali przez całe życie!
Nie mogłam tego tak zostawić
Czułam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Michał nic nie mówił, a Kamila – no cóż, ona zawsze była raczej wycofana. Postanowiłam działać. Skontaktowałam się z rodziną, rozesłałam zaproszenia na własną rękę, zamówiłam catering, a nawet dogadałam z Januszem, moim kuzynem, żeby zorganizował sprzęt muzyczny. Przecież wesele to wesele – musi być z przytupem!
Gdy nadszedł ten dzień, czułam, że moje serce bije jak oszalałe – z ekscytacji, nie z nerwów. Wstałam wcześnie rano, ubrałam swoją najlepszą sukienkę i czekałam, aż wszyscy przyjadą. Wiedziałam, że to będzie wyjątkowy dzień – dla mnie, bo wreszcie pokażę tej cichej myszce, że to ja tu rządzę. A potem zaczęli zjeżdżać – ciotka Ela z sałatką jarzynową, wujek Stefan z flaszką pod pachą, dzieciaki z balonami, a z samochodu Janusza rozbrzmiała muzyka na cały las – „Jesteś szalona” leciało tak głośno, że sarny pewnie uciekły gdzie pieprz rośnie.
Kamila spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zabić wzrokiem. Podeszła, cicho szepcząc:
– Co pani wyprawia?
Uśmiechnęłam się złośliwie i odpowiedziałam, głośno, tak żeby wszyscy usłyszeli:
– Kochanie, no jak to co? Prawdziwe wesele się zaczyna, nie jakieś smętne siedzenie pod drzewkiem!
Michał patrzył na mnie, jakbym mu właśnie życie zrujnowała.
– Mamo, mówiłem, że to ma być skromnie…
– Synku, skromnie to można herbatkę w domu wypić. Wesele ma być z pompą, rozumiesz? Z pompą!
Rozłożyłam ręce, dając znak ciotkom, by rozkładały jedzenie, a dzieciom, żeby rozwiesiły serpentyny. Patrzyłam na to wszystko z satysfakcją. W końcu ktoś musiał im pokazać, jak wygląda prawdziwe życie. Nie pozwolę, żeby mój syn marnował się na jakimś leśnym pikniku.
Kamila podeszła do mnie z zaciśniętymi pięściami, głos jej drżał:
– Mamo, co tu się dzieje? Przecież to nie tak miało wyglądać!
Uśmiechnęłam się szeroko, rozkładając ręce, jakby wszystko było w najlepszym porządku.
– Kochanie, nie bądź naiwna. Myślałaś, że ślub to tylko wy dwoje i drzewa? A co z rodziną, z tradycją? Wszyscy czekali, żeby was zobaczyć, złożyć wam życzenia, zatańczyć chociaż raz. To nie jest czas na jakieś dziwne wymysły.
Michał stał obok, milczący, z takim wyrazem twarzy, jakby nie wiedział, co powiedzieć. W końcu westchnął i powiedział cicho:
– Mamo, prosiłem cię, żeby to było po naszemu…
Parsknęłam śmiechem.
– Po waszemu? Michał, ty jesteś jeszcze dzieckiem, nie masz pojęcia, jak się robi porządne wesele. A Kamila… – spojrzałam na nią wymownie – no cóż, ona chyba nie ma za grosz wyobraźni. Gdzie tort? Gdzie muzyka? Gdzie goście, którzy się cieszą razem z wami? Ja musiałam to wszystko ogarnąć, bo ktoś w końcu musi myśleć o waszej przyszłości!
Kamila zbladła, spuściła wzrok, a Michał tylko pokręcił głową. Patrzyłam na nich i aż mnie ściskało ze śmiechu – myśleli, że im się uda bez mojego udziału? Naiwni.
Muzyka grała na całego, dzieciaki biegały po lesie, goście tańczyli między drzewami, a stoły uginały się od jedzenia, które ciotka Ela z kuzynką Grażynką rozstawiały w pośpiechu.
Było jak należy – gwarno, kolorowo, głośno
A młodzi? Siedzieli z boku, jakby ich to w ogóle nie dotyczyło. Michał patrzył na mnie z tym swoim spojrzeniem pełnym pretensji, a Kamila siedziała jakby sparaliżowana, z oczami pełnymi łez. Tylko co mnie to obchodziło? Przecież robiłam to wszystko dla nich. No, głównie dla Michała – żeby nie wstydził się przed rodziną.
Kamila w końcu wstała i podeszła do mnie z trzęsącym się głosem:
– Mamo, dlaczego to zrobiłaś? Przecież wiedziałaś, że miała być tylko małą uroczystość…
Prychnęłam.
– Mała uroczystość? Co wy sobie myśleliście? Że wystarczy się przysiąść pod krzaczkiem i przyklepać „tak” jak na wycieczce szkolnej? Nie, kochanie, tak to nie działa. Wesele to wesele. I ja zadbałam o to, żebyście nie wyszli na dziwaków.
Kamila zbladła jeszcze bardziej, Michał wstał i powiedział coś cicho pod nosem, ale zignorowałam go. Zamiast tego podeszłam do stołu, nalałam sobie kompotu i uśmiechnęłam się, patrząc na rozbawionych gości. Tak właśnie wygląda prawdziwe wesele – a nie jakieś ciche pikniki dla dwojga.
Michał w końcu nie wytrzymał. Wziął mnie za rękę i zaciągnął za najbliższe drzewo. Oczy miał wąskie, zaciśnięte usta, a głos drżał z wściekłości.
– Mamo, co ty wyprawiasz?! To miał być nasz dzień, nasz ślub, a ty… ty zrobisz z tego wiejski odpust?!
Zaśmiałam się pod nosem, poprawiając fryzurę.
– Oj, synku, nie przesadzaj. Odpust, mówisz? To raczej TY byś zrobił z tego pogrzeb, gdyby nie ja! Chciałam wam tylko pomóc.
– Pomóc? – Michał z niedowierzaniem patrzył mi prosto w oczy. – Ty nam wszystko zniszczyłaś. Kamila siedzi tam i płacze, a goście zachowują się jak na remizie.
Westchnęłam teatralnie.
– Płacze? To niech sobie popłacze, dobrze jej zrobi. Zresztą, co ona w ogóle wie o weselach? Siedzi cicho jak myszka, żadnych pomysłów, żadnych inicjatyw. Michał, gdyby nie ja, to byście mieli dwa krzesła, herbatę w termosie i paczkę ciastek. Gratuluję pomysłu!
Michał patrzył na mnie z rozpaczą, ale mnie to nie wzruszało. Ja zrobiłam, co było trzeba. Ktoś musiał wziąć sprawy w swoje ręce, skoro oni nie byli w stanie.
– Kiedyś mi podziękujecie – mruknęłam i wróciłam do gości.
Przecież to ja wiedziałam najlepiej, jak powinno wyglądać ich życie.
Kamila podeszła do mnie na koniec imprezy, zmęczona, z oczami czerwonymi od płaczu. Szeptała, ledwo słyszalnie:
– Już nigdy cię nie zaprosimy. Ani na nasze rocznice, ani na święta. To był nasz dzień, a ty go zniszczyłaś.
Uniosłam brew, oparłam ręce na biodrach.
– Nie przesadzaj, kochanie. Zniszczyłam? A niby czym? Muzyką, tańcem, jedzeniem? Może jeszcze mam przepraszać za to, że zadbałam o to, żebyście nie wyglądali jak para zagubionych hipisów w lesie?
Michał stanął obok niej, patrzył na mnie z takim rozczarowaniem, że aż musiałam się powstrzymać, żeby nie przewrócić oczami.
– Mamo, naprawdę… – zaczął, ale przerwałam mu machnięciem ręki.
– Daj spokój, Michał. Kiedyś zrozumiesz. Teraz jesteś młody, głupi, to myślisz, że wszystko wiesz najlepiej. Ale jak ci się znudzi ta cała „naturalna miłość w lesie”, to przypomnisz sobie, że to ja wiedziałam, jak wygląda prawdziwe życie.
Kamila odwróciła się i odeszła
Michał tylko patrzył z wyrzutem, jakby coś w nim pękło. Widziałam w jego oczach, że już mnie nie podziwia jak kiedyś. I dobrze. Może w końcu zrozumie, że to ja tu jestem najważniejsza, nie jakieś leśne śluby i ciche ceremonie.
Nie minęła godzina, a oboje zebrali się i zaczęli odchodzić w las. Podbiegłam do nich.
– Halo, co robicie? Przecież wesele się dopiero zaczęło.
– Twoje wesele, mamo, nie nasze – powiedział Michał – Idziemy spędzić ten dzień po swojemu, a ty baw się razem z tym obwoźnym cyrkiem.
I odeszli. Tak po prostu. Goście chwilę wypytywali, a potem zajęli się jedzeniem, piciem i zabawą. I tak miało być.
Siedzę teraz w salonie, wpatrzona w zdjęcia z tego dnia. Na jednym Michał patrzy na Kamilę z miłością, a ona wtula się w niego, jakby to on był jej całym światem. A ja? Ja jestem na uboczu, z talerzem sałatki w ręku, uśmiechnięta szeroko, jakby to był mój dzień, mój sukces.
I w sumie… był. Przecież dzięki mnie mieli prawdziwe wesele, a nie jakieś skromne przyjęcie pod krzakiem. Nikt mi nie wmówi, że nie zrobiłam tego z myślą o nich. Może i Kamila płakała, może Michał patrzył na mnie jak na potwora, ale to nic. Przejdzie im.
Michał odezwał się do mnie dopiero tydzień po ślubie.
– Mamo, chcę, żebyś wiedziała, że więcej się nie wtrącisz w nasze życie. Ani w święta, ani w urodziny, ani w rocznice. To nasze sprawy.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Dziecko, przestań się dąsać. Jak będziecie mieli dzieci, to sam przyjdziesz po radę, zobaczysz.
– Nie myśl, że kiedykolwiek zobaczysz wnuki. Nie będzie cię na chrzcinach, komunii ani urodzinach.
Nie odpowiedziałam. Wiem, że kiedyś zrozumie. Teraz się boczą, bo młodzi, niedoświadczeni. Ale kiedyś, gdy życie ich doświadczy, docenią, że to ja im pokazałam, jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. Tak, wtedy jeszcze mi podziękują.
Teresa, 67 lat
Czytaj także:
- „Na Cyprze uwiódł mnie przystojny barman. Szybko okazało się, że jestem tylko kwiatkiem w wielkim ogrodzie”
- „Po ślubie odkryłem drugą twarz mojej żony. Wieszanie czosnku w progu to pikuś w porównaniu z tym, co wyprawia nocami”
- „Nie jestem dewotką, ale to, co wyczynia moja wnuczka to już przesada. Dziewucha nie ma za grosz wstydu”

