Reklama

Rozwiodłam się dziewięć lat temu. Od tamtej pory moje życie przypomina bardziej szarą, niedopraną pościel niż pachnące nowością prześcieradło z reklam. Pracuję zdalnie – tłumaczenia, redakcje, czasem jakaś korekta. Mój dzień zaczyna się od kawy, kończy na dwóch odcinkach serialu kryminalnego i cichej walce z samotnością, której nie da się już oszukać książką czy sudoku.

Mój syn, Paweł, ma 28 lat i rzadko się odzywa. Mieszka za granicą. Ostatnio zadzwonił, bo potrzebował mojego podpisu pod jakimś dokumentem. Nie zapytał, co u mnie. Nie miałam mu za złe. On nauczył się ode mnie – jak milczeć. Tyle że ja przez lata milczałam z konieczności.

Teraz chciałabym mówić. Ale nie ma do kogo

Moja siostrzenica, Julia, to zupełne przeciwieństwo mnie. Energetyczna, pewna siebie, piękna. Przychodzi do mnie jak do gabinetu terapeuty – opowiada o swoich randkach, planach, pracy w korpo i wieczornych imprezach. Nazywa mnie „cioteczką” i czasem mam wrażenie, że mówi do mnie jak do kogoś, kto już się trochę zestarzał i nie rozumie świata. Może ma rację.

Nie wiem, kiedy przestałam się czuć kobietą. Może wtedy, gdy przestałam słyszeć „ładnie wyglądasz”. Może wtedy, gdy mój były mąż rzucił: „Renata, nie czuję się już przy tobie mężczyzną”. To zdanie zagnieździło się we mnie jak ość. I od tamtej pory nie potrafię patrzeć w lustro bez cienia goryczy.

Ale wszystko się zmieniło w jeden niedzielny wieczór, kiedy Julia przyszła ze swoim nowym chłopakiem. Nazywał się Kacper.

– Cioteczko, to jest Kacper! – oznajmiła Julia z przesadnym entuzjazmem, jakby wprowadzała na salony gwiazdę wieczoru. Zdjęła kurtkę, rzuciła ją na krzesło i bezceremonialnie weszła do kuchni, zostawiając go samego w przedpokoju.

Kacper podszedł do mnie, wyciągnął dłoń. Miał ciepłe palce i spojrzenie chłopaka, który wie, że robi dobre wrażenie, ale jeszcze udaje, że to przypadek.

– Dzień dobry, pani Renato. Julia często o pani wspomina.

– Naprawdę? To mam nadzieję, że w dobrym świetle – uśmiechnęłam się. Trochę z dystansem, ale też... czułam, że drżą mi ręce. Nie wiedziałam czemu.

Usiedli w salonie. Julia mówiła dużo, za dużo – o pracy, o jakiejś awanturze w biurze i nowym serialu, którego „ciotka na pewno nie zna, ale musi zobaczyć”. Kacper siedział spokojnie, tylko czasem się śmiał. Ale jego oczy... zerkał na mnie częściej niż powinien.

W pewnym momencie, gdy podałam mu herbatę, spojrzał na starą maszynę do pisania, stojącą na półce przy oknie.

– Wow. Ona działa?

Zaskoczył mnie. Większość osób nie zauważała jej wcale.

– Tak, czasem coś na niej piszę. Dla siebie. Przyzwyczajenie z młodości...

– To piękne. Pani musi mieć niesamowitą cierpliwość – powiedział, a ja... poczułam, że się rumienię. Przez jedno zdanie. Przez jego ton.

Julia w tym czasie była zajęta telefonem. Śmiała się z jakiegoś mema. Kacper w tym czasie znów spojrzał na mnie. Nie natarczywie. Ale z uwagą. I przez sekundę poczułam się... zauważona.

Julia wyjechała w piątek rano. Miała służbowy wyjazd, jak zwykle „na szybko, bo szef wszystko planuje na ostatnią chwilę”. Zostawiła u mnie kilka rzeczy – kosmetyczkę, książkę i... ładowarkę. Kiedy po południu zadzwoniła, mówiła na wdechu:

Kacper wpadnie po ładowarkę, okej? I książkę, tam gdzieś u ciebie została. Powiedział, że i tak jest w okolicy.

I tak, chwilę później zadzwonił dzwonek

Stał w progu z plastikową torbą, w której były ciastka.

– Nie wiedziałem, czy pani lubi słodkie, ale pomyślałem, że może zjemy po herbacie – uśmiechnął się.

Zaparzyłam rumianek, wyjęłam talerzyk. Rozmawialiśmy długo. O niczym i o wszystkim. O filmach, o mojej pracy, o tym, jak bardzo nie lubi swojej korporacyjnej codzienności. Mówił, że z Julią ostatnio się mijają.

– Wiesz, Renata... ona patrzy na mnie i widzi sukces, Instagram, idealne kadry. A ja czasem po prostu chcę z kimś posiedzieć w ciszy. Albo porozmawiać naprawdę.

Zamilkłam. Poczułam, jak bardzo dawno nikt nie mówił do mnie w ten sposób. Bez masek, bez skrótów.

W pewnym momencie sięgnęliśmy po to samo ciastko. Nasze dłonie się dotknęły. Nie cofnęłam. On też nie. Spojrzał na mnie.

– Przepraszam... to chyba nie wypada – szepnął. Ale nie odsunął się.

Zbliżył się powoli. Delikatnie. I zanim zdążyłam pomyśleć, czy to właściwe, czy wolno, poczułam jego usta na swoich. Miękki, czuły pocałunek. Krótki. Wystarczający, żeby coś we mnie pękło.

Złapałam powietrze. Serce biło mi jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat.

– To nie powinno się zdarzyć – powiedziałam. Ale nie wstałam. Nie odepchnęłam go. Nie umiałam.

To było jak szelest bombki spadającej z choinki – cichy, ale bolesny trzask. Julia przyszła bez zapowiedzi. Stałam w kuchni, parzyłam kawę. Kacper był u mnie dwa dni wcześniej. Krótka wizyta. Kilka słów, znów dotyk ręki, znów ta cicha chemia między nami. Wydawało mi się, że panuję nad sytuacją.

Ciociu, widziałaś mój kabel do laptopa? – zawołała z przedpokoju, wchodząc z impetem. – Znowu zostawiłam!

– Sprawdź przy fotelu – rzuciłam, starając się brzmieć normalnie.

Minęła minuta. Dwie. Nagle cisza. Wyszłam z kuchni i zobaczyłam ją stojącą przy moim biurku, z moim telefonem w ręce. Na ekranie świeciła wiadomość od Kacpra.

„Wciąż czuję na ustach twój smak. Nie powinienem, ale... chcę więcej.”

Julia powoli podniosła głowę. Jej twarz... była zimna jak marmur.

– Co to ma być?

– Julka, ja... – nie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystkie słowa brzmiałyby jak kłamstwo, choć przecież nie zamierzałam tego ukrywać. Po prostu... nie chciałam jeszcze tego mówić.

– Zdradzasz mnie? Z moim chłopakiem?! – wykrzyczała. – Ty, moja własna ciotka? Jesteś stara i żałosna!

Zakręciło mi się w głowie. Zatkało mnie. Nie zaprzeczyłam. Nie miałam siły. Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Przynajmniej nie traktuję ludzi jak zabawki – powiedziałam cicho.

Julia rzuciła telefon na fotel, odwróciła się gwałtownie. Wybiegła, trzaskając drzwiami. I nagle... zrobiło się tak cicho, że słyszałam własne serce. Biło szybko. Zbyt szybko. I nie wiedziałam – z lęku czy z ulgi.

Spotkaliśmy się dwa dni później

W parku, na tej samej ławce, gdzie kiedyś siedziałam z książką i obserwowałam dzieci na placu zabaw. Tym razem nie potrafiłam nawet udawać spokoju. Trzymałam ręce zaciśnięte na kolanach. On usiadł obok, w kurtce rozpiętej, z miną chłopaka przyłapanego na gorącym uczynku.

– Wiem, że wszystko schrzaniłem – zaczął. – Nie tak miało być.

Milczałam.

– Julia... była wściekła. Dzwoniła, wrzeszczała. A potem... cisza. Zablokowała mnie wszędzie. Ale to nie o nią się martwię – dodał i spojrzał mi prosto w oczy.

– A o co? – zapytałam gorzko. – Że zgrzeszyłeś z „ciotką”?

Pokręcił głową.

– Nie wiem, co to było. Naprawdę nie wiem. Może impuls. Może... potrzebowałem kogoś starszego. Mądrzejszego. Ciepła. Julia zawsze patrzyła na mnie jak na projekt. Ty... widziałaś mnie naprawdę.

Serce mi się ścisnęło, ale nie mogłam już sobie pozwolić na iluzje. Spojrzałam przed siebie. Starsza kobieta z psem zatrzymała się, żeby zawiązać szalik. Młody chłopak przebiegł obok z telefonem w dłoni.

– A ja może... po prostu potrzebowałam, żeby ktoś mnie w końcu zauważył – powiedziałam cicho.

Kacper wziął głęboki oddech.

– I co teraz?

– Nic – odpowiedziałam. – Teraz... wracamy do życia. Ty do swojego, ja do swojego.

– Ale ja...

– Nie. – Spojrzałam na niego. – Chcesz naprawić życie? Zacznij od siebie. Bez mnie. Ja już raz się zgubiłam. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie teraz rozmył znowu.

Nie powiedział nic więcej. Wstał. Odszedł bez słowa.

I zostawił za sobą echo, które we mnie dźwięczało długo. Ale z każdym dniem coraz ciszej.

Nie widziałam go od tamtej rozmowy w parku. Może to dobrze. Gdybym go spotkała – nie wiem, czy miałabym w sobie tyle siły, żeby nie wrócić do tej iluzji. Bo przecież to właśnie była iluzja. Ciepła, namiętna, karmiąca moje ego jak dawno nic... ale jednak – nieprawdziwa.

Zaczęłam chodzić na długie spacery. Kupuję teraz inne herbaty. Eksperymentuję z przyprawami. Zapisałam się na zajęcia z malarstwa. Wczoraj pomalowałam pierwszy obraz. Krzywy. Brzydki. Ale był mój. I to wystarczyło.

Julia przestała się odzywać. Nie dziwię się. Może kiedyś mi wybaczy. A może nie. Nie czekam. Nie wypatruję. Nie piszę wiadomości, które potem kasuję.

Z Kacprem... nie mogło być nic więcej. Nie chodzi nawet o wiek, choć też. Chodzi o to, że on szukał siebie, a ja – szukałam zapomnienia. Oboje byliśmy sobie potrzebni, ale nie po to, żeby tworzyć coś trwałego.

Byłam mu chwilą. A on mi – lustrem. Pokazał mi, że jeszcze potrafię czuć. Że nie jestem tylko „ciocią” i cichą kobietą w tle. Że mogę być kimś, kto wzbudza pragnienie.

Ale też – że czasem trzeba pozwolić sobie poczuć, żeby potem umieć odpuścić.

Jest we mnie smutek. Ale jest też coś nowego. Spokój? Cicha siła? Nie wiem. Wiem tylko, że przestałam się bać siebie. A to już coś.

Renata, 54 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama