Reklama

Czterdzieści lat to dużo czasu. Wystarczająco, by zbudować rodzinę, wychować dzieci, przeżyć kilka dobrych i złych dekad. W tym wszystkim łatwo zapomnieć o sobie: o tym, co się czuło, czego się pragnęło, o ludziach, którzy kiedyś coś znaczyli. Ja zapomniałem... Albo raczej wmawiałem sobie, że to nieistotne, aż do dnia, gdy wróciłem w rodzinne strony na pogrzeb kuzyna. Spotkałem ją przypadkiem. Stała pod tą samą jabłonią, przy której się kiedyś pożegnaliśmy. I od tamtej chwili coś zaczęło się we mnie znów budzić. Coś, co już dawno uśpiłem: radość życia.

Lekko się uśmiechnęła

Nie byłem w tej wsi od ponad dwudziestu lat. Ostatni raz jechałem tam na pogrzeb ojca. Potem już były tylko telefony, rzadkie kartki świąteczne i coraz bardziej puste rozmowy z ciotkami, aż wszystko ucichło. Tym razem wracałem na pogrzeb kuzyna Jurka. Miał zaledwie sześćdziesiąt trzy lata. Za młody, jak na śmierć. Droga z Warszawy dłużyła mi się bardziej niż zwykle, chociaż ruch był niewielki. Nie chodziło o korki, a o wspomnienia.

Dom rodzinny stał tak samo jak kiedyś, był tylko bardziej obdrapany. Sąsiedzi już mnie nie poznawali. Kiwali głowami z dystansem, dopiero po chwili przypominali sobie, kim jestem. Syn Henryka — ten, co wyjechał do stolicy i rzadko zaglądał. Na cmentarzu zebrało się sporo ludzi, jakby cała wieś przyszła pożegnać Jurka. Stałem trochę z boku, bo nie znałem już tych ludzi. I wtedy ją zobaczyłem.

Miała na sobie granatowy płaszcz, włosy związane w kok. Stała z rękami w kieszeniach, jakby próbowała ukryć drżenie palców. Przez chwilę byłem pewien, że się mylę, że to niemożliwe. Ale kiedy spojrzała w moją stronę i lekko się uśmiechnęła, poczułem znajome ukłucie pod żebrami. To była Iwona. Po pogrzebie podszedłem do niej ostrożnie, jak ktoś, kto wraca w miejsca, o których powinien zapomnieć.

— Cześć — powiedziałem cicho. — Nie sądziłem, że cię tu spotkam.

— Minęło tylko czterdzieści lat — odpowiedziała. — A ty się wcale nie zmieniłeś.

Zrobiło się cicho

Wieczorem, po stypie, zamiast wracać do pensjonatu, poszedłem przed siebie. W nogach miałem dziwną lekkość, choć serce biło ciężko. Instynkt poprowadził mnie dobrze znaną ścieżką — nad potokiem, przez łąkę, aż do starego sadu za boiskiem szkolnym. To tam kiedyś całowaliśmy się w ukryciu. To tam powiedziała mi, że musi wyjechać do ciotki do Niemiec i że to „na chwilę”.
Zastanawiałem się, czy jeszcze istnieje ta jabłoń z rozłożystymi konarami. Istniała. I stała pod nią Iwona. Jakby wiedziała, że tam przyjdę. Miała termos w ręce i dwa papierowe kubki.

— Zawsze lubiłeś herbatę z cytryną — powiedziała, kiedy podszedłem. — Może cię rozgrzeje.

Wziąłem kubek, choć dłonie trzęsły mi się jak chłopcu.

— Przypadek? — zapytałem, wskazując jabłoń.

— Nic w tym nie ma z przypadku — odparła. — Chciałam się z tobą zobaczyć. Na spokojnie.

Usiedliśmy na starej ławce i milczeliśmy dłuższą chwilę. Patrzyliśmy na sad.

— Myślałem, że wyjechałaś na zawsze — powiedziałem w końcu. — Pisałem do ciebie, ale nigdy nie odpisałaś.

— Ojciec przechwytywał listy—– westchnęła. — Mówił, że nie masz mi nic do zaoferowania. Potem życie… potoczyło się inaczej.

— U mnie też — przyznałem.

— Żona?

— Nie żyje. Zmarła cztery lata temu.

— Ja się nie związałam z nikim na stałe. Byli jacyś, ale nikt nie został.

Zrobiło się cicho. A potem oboje się uśmiechnęliśmy.

— Może to nasz moment? — zapytała.

Podała mi rękę

Niedzielny poranek był rześki, ale słoneczny. Umówiliśmy się na spacer. Wzięła termos, tym razem z kawą, i ciasto drożdżowe, które upiekła sama. Mówiła, że to jej „osobisty test”, czy nadal pamięta, jak mnie rozpieścić. Zjadłem trzy kawałki. Prawie się wzruszyła, kiedy powiedziałem, że smakuje dokładnie jak kiedyś. Szliśmy polną drogą, rozmawiając o wszystkim i o niczym. O tym, co robiliśmy przez te wszystkie lata, jak zmieniła się wieś, kto zmarł, kto się ustatkował.

Iwona mówiła z ciepłem, ale i pewnym dystansem, jakby nie chciała zagłębiać się zbyt mocno w przeszłość. Ja słuchałem, chłonąłem jej głos, śmiałem się, gdy rzucała drobne żarty. Czułem się lekki, jakbym nagle zrzucił z siebie cały ciężar ostatnich lat.

— Wiesz, że zawsze chciałam cię spotkać? — spytała, gdy usiedliśmy na starym moście, nogi zwieszając nad wodą.

— Nawet nie wiesz, ile razy o tobie myślałem — odpowiedziałem. — Tylko życie ciągle pchało w inną stronę.

— Dzieci?

— Dwójka. Syn i córka. Dobrze im się wiedzie, tylko… — zawahałem się — teraz nie rozumieją, że mogę znowu czuć się jak chłopak. Twierdzą, że się wygłupiam. Że „na starość to nie wypada”.

— A ja uważam, że właśnie teraz wypada najbardziej. W końcu już nie musimy nikomu nic udowadniać. — Podała mi rękę. Ścisnąłem ją mocno.

— Może właśnie teraz warto żyć naprawdę — powiedziałem.

Siedzieliśmy w ciszy, słuchając śpiewu ptaków, jakby to był nasz pierwszy dzień na świecie.

Nie zrezygnowałem

Spotykaliśmy się codziennie przez kolejne dni mojego pobytu. Śniadania w cukierni, spacery po lesie, herbaty w sieni jej domu, gdzie pachniało lawendą i drewnem. Z każdą rozmową coś we mnie miękło, otwierało się, jakbym odkopując Iwonę z przeszłości, odkopywał też samego siebie. Nie tego z metką „wdowiec”, „emeryt” czy „dziadek”, ale chłopaka, który marzył o świecie z nią u boku.

Któregoś wieczoru powiedziałem dzieciom, że rozważam zostanie tu na dłużej. Zadzwoniłem przez wideorozmowę. Syn unikał mojego wzroku, córka nie kryła irytacji.

— Tato, to naprawdę niepoważne. Ty masz siedemdziesiąt lat. Kobieta z przeszłości, wspomnienia, sentymenty... Przecież to nie film.

— A może właśnie dlatego, że nie film, tylko życie? — odpowiedziałem spokojnie. — I chcę wreszcie być w nim szczęśliwy.

— A myślałeś o wnukach? O świętach z nami? — dopytywała córka.

— Przecież nie znikam. Chcę tylko przestać być samotny — powiedziałem. — Czy to takie dziwne?

Zakończyli rozmowę bez pożegnania. Poczułem ciężar, jakby odebrali mi prawo do własnych decyzji, ale nie zrezygnowałem. Iwona przytuliła mnie tamtego wieczoru najmocniej, jak potrafiła.

— Chcesz zostać? — zapytała.

— Chcę próbować — odpowiedziałem. — Chcę wiedzieć, czy to, co między nami… to nie tylko powrót do wspomnień.

— Jeśli zostaniesz, nie będziemy już wracać. Będziemy iść dalej.

Skinąłem głową. W jej oczach nie było litości ani czułości do starca. Była radość. I życie.

Dzieci nadal były sceptyczne

Znalazłem mały domek do wynajęcia, nieopodal sadu. Właściciel był kuzynem Iwony — wszystko załatwiło się w trzy dni. Wnętrze proste, ciepłe, z kominkiem i skrzypiącą podłogą. W sam raz, żeby zacząć coś nowego, bez szaleństw. Iwona pomogła mi rozpakować walizki. Pół dnia śmiała się z moich starych swetrów i pudełek pełnych niepotrzebnych rzeczy.

— Po co ci dwa czajniki elektryczne? — zapytała.

— Jakbyś kiedyś się wprowadziła — odpowiedziałem z uśmiechem.

— Aha, czyli to była przemyślana strategia — mruknęła, zakładając ręce.

— Od czwartej klasy — przyznałem.

Wieczorami czytaliśmy razem książki, czasem po prostu siedzieliśmy w ciszy. Czułem się jak nastolatek, który nie może się doczekać, aż znów ją zobaczy. Iwona była pogodna, ale twardo stąpała po ziemi. Nie snuła romantycznych wizji, nie mówiła „na zawsze”. Mówiła „jutro”, „za tydzień”, „pójdziemy razem”. I to wystarczało.

Dzieci nadal były sceptyczne. Przysyłały wiadomości z pytaniami, czy wszystko u mnie w porządku, czy na pewno wiem, co robię. Wiedziałem. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Czułem się nie jak ktoś, kto ucieka od przeszłości, ale jak ktoś, kto świadomie wybiera swoje dziś. Któregoś dnia, gdy jedliśmy razem kolację, Iwona nagle spojrzała mi w oczy.

— Myślisz, że ludzie w naszym wieku mogą się jeszcze zakochać?

— Nie wiem — odpowiedziałem. — Ale wiem, że codziennie budzę się z myślą o tobie. I że z tobą znowu chce mi się żyć.

Uśmiechnęła się i bez słowa złapała mnie za rękę. Nie potrzebowaliśmy więcej.

To jest życie

Minęły trzy miesiące, odkąd zostałem w tej małej wsi. Codzienność z Iwoną nie przypominała filmowego romansu — nie było fajerwerków ani wielkich gestów. Były za to poranne kawy na werandzie, wspólne zakupy na targu, kłótnie o zbyt słone ogórki i śmiech z byle powodu. Była cisza, która nie przytłaczała, tylko dawała spokój.

Dzieci w końcu przyjechały. Początkowo nieufne, spięte, jakby bały się, że zamieniłem się w kogoś innego. Patrzyły na Iwonę z dystansem, jakby szukały w niej czegoś podejrzanego. Ona z kolei po prostu była sobą. Uśmiechnięta, szczera, ciepła. Zrobiła dla nich sernik, opowiedziała kilka historii z młodości. Pod koniec dnia córka podeszła do mnie, ściskając ramiona.

— Tato, może przesadziliśmy. Widzimy, że jesteś… no, szczęśliwy.

— Jestem — powiedziałem cicho.

Nie potrzebowałem ich zgody, ale ich akceptacja była jak ciepły koc w zimny wieczór. Ktoś kiedyś powiedział, że po siedemdziesiątce życie to już tylko czekanie. Ja przestałem czekać. Wróciłem do bycia człowiekiem, który śmieje się z dowcipów, który tańczy w kuchni do starej piosenki, który zasypia wtulony w czyjeś ciało. Nie udaję młodszego niż jestem. Po prostu jestem: żywy, obecny, zakochany.

Nie wiem, ile jeszcze dni przed nami, ale każdy z nich zamierzam przeżyć naprawdę. I to nie jest żadna fanaberia starca. To jest życie. I nie zamierzam z niego rezygnować tylko dlatego, że mam siwe włosy.

Jerzy, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama