„Mina mojej matki tuż przed śmiercią będzie mnie prześladować do końca życia. Nigdy nie wybaczyła mi jednej rzeczy”
„Nie dzwoniła pierwsza, a kiedy chciałem ją odwiedzić, to mówiła, że jest zajęta i nie ma czasu. Odpuściłem, ponieważ zrozumiałem, że ona się nie zmieni i że nie ma najmniejszego sensu walczyć z wiatrakami. Potem przyszło najgorsze”.

- Listy do redakcji
Moja matka odeszła w chłodny, majowy wieczór po długiej chorobie. Miała 66 lat. Byłem przy niej i trzymałem ja za rękę, kiedy wydala ostatnie tchnienie. Nie popadłem w czarną rozpacz. Poczułem spokój, ponieważ wiedziałem, że już się nie męczy. Żałuję tylko, że nie usłyszałem od niej tego, co tak bardzo chciałem usłyszeć.
Życie dało mojej matce ostro w kość. Miałem zaledwie 13 lat, kiedy tata zginął w wypadku samochodowym. Cały ciężar wychowywania mnie spadł wówczas na jej barki. Zdaję sobie sprawę z tego, że zawsze chciała dla mnie jak najlepiej, niemniej w praktyce różnie to wychodziło...
Pracowała jako nauczycielka matematyki w szkole podstawowej, do której zresztą chodziłem. Żyliśmy zatem skromnie. Dorabiała trochę korepetycjami, ale opływaniu w dostatki mogliśmy zapomnieć. Często zazdrościłem rówieśnikom fajnych ciuchów czy wakacji nad morzem, bo nas nie było na to stać. Mama jednak dawała radę i za to należą się jej wyrazy szczerego uznania. Nie skarżyła się, pomimo że przeszła zawał i od tamtej pory miała kłopoty ze zdrowiem.
Ignorowała moje marzenia
Od małego ciągnęło mnie do książek i wyobrażałem sobie, że fantastycznie byłoby zostać pisarzem. Kiedy opowiadałem o tym mamie, krzywiła się i twierdziła, że to tylko dziecięce fanaberie.
– Na pewno ci przejdzie – twierdziła.
Trzymała mnie raczej krótko. W naszym domu nie rozmawiało się o uczuciach. Miałem się dobrze uczyć i nie przynosić jej wstydu. Zapomniała jedynie o tym, że dzieci widzą znacznie więcej, niż się dorosłym wydaje. Widziałem, jak urabia się po łokcie.
Dostrzegałem jej gniew i złość na cały świat, chociaż jako dziecko nie potrafiłem tego nazwać. Wiedziałem natomiast doskonale, że nie chcę być taki jak ona. Nie to, że nie kochałem matki. Po prostu pragnąłem czegoś więcej. Nigdy nie lubiłem swego rodzinnego miasteczka, w którym nie działo się nic ciekawego, a ludzie musieli za wszelką cenę wszystko wiedzieć o innych. Kompletnie nie moja bajka.
Nie sprawdziły się przewidywania matki. Miłość do książek i do pisania nie mijała mi wraz z upływem czasu – wręcz przeciwnie, stawała się coraz mocniejsza. Byłem całkowicie utwierdzony w przekonaniu, że chcę być pisarzem. Mamie się to nie podobało i w ogóle się z tym nie kryła.
– Zamierzasz zostać nędzarzem, proszę bardzo, lecz na mnie nie licz – mawiała.
Miała własną wizję mojej przyszłości
Wywierała na mnie presję, żebym koniecznie poszedł na prawo, bo to przecież prestiżowy kierunek – a nie jakaś polonistyka, którą wbiłem sobie do głowy. Nie obchodziło jej, że prawo wcale mnie nie interesuje. Konflikt na tym tle narastał, ale i tak dopiąłem swego. Nawet mi nie pogratulowała dostania się na wymarzone studia, bo uznała, że dla niej to policzek w twarz.
– Nie po to tak ciężko harowałam, żebyś robił, co ci się podoba – fuknęła wyniośle.
Trudno opisać słowami to, jak było mi przykro. Wyprowadzając się do Warszawy, czułem niesamowitą ulgę. Odkąd pamiętam, pragnąłem mieszkać w stolicy. Wielkomiejski zgiełk bardzo mnie pociągał. Matka natomiast była obrażona. Co prawda podsyłała mi jakieś pieniądze, ale za każdym razem wyraźnie zaznaczała, że robi to wyłącznie dlatego, że musi.
Szybko ogarnąłem sobie różne zajęcia, dzięki którym kasa wpadała mi do kieszeni. Byłem niezmiernie zdeterminowany, żeby jak najprędzej uniezależnić się od niej finansowo. Miałem dość zrzędzenia i krytykowania moich wyborów. Nieustannie powtarzała, abym skończył z tymi głupotami i poszedł na „normalne” studia. Uczepiła się tego prawa niczym rzep psiego ogona. W końcu nadszedł moment, kiedy powiedziałem „dość”.
Była wiecznie rozżalona
Strasznie się pokłóciliśmy. Miałem po dziurki w nosie wysłuchiwania tego, jakim to jestem nieudacznikiem i jak bardzo ją rozczarowałem.
– Od mojego jedynego dziecka oczekiwałam czegoś więcej – rzuciła rozżalona.
W naszej relacji powiało arktycznym chłodem. Próbowałem z nią rozmawiać i przedstawić jej mój punkt widzenia, ale nie chciała słuchać. Upierała się twardo przy swoim, a im więcej się tłumaczyłem, tym gorzej było. Więc przestałem.
Nie dzwoniła pierwsza, a kiedy chciałem ją odwiedzić, to mówiła, że jest zajęta i nie ma czasu. Odpuściłem, ponieważ zrozumiałem, że ona się nie zmieni i że nie ma najmniejszego sensu walczyć z wiatrakami.
Przez wiele lat mieliśmy sporadyczny kontakt. Urazę pielęgnowała w sobie niczym najcenniejszy skarb, jakby nic innego jej już nie pozostało. O tym, że ma nowotwora, poinformowała mnie oziębłym głosem. Dzisiaj wiem, że potwornie się bała, ale dumne ego nie pozwalało jej na to, żeby się do tego przyznać.
Zacząłem przyjeżdżać w miarę możliwości w każdy weekend. Ostatnie dwa tygodnie jej życia spędziłem przy niej w szpitalu. Przeczytałem jej swoją debiutancką powieść. Słuchała z odwróconą głową, byle tylko na mnie nie patrzeć. Nie powiedziała nic. Nie padło coś w stylu „dobrze napisane” ani nic podobnego.
Nie zdobyła się na prosty gest
Nie doczekałem się też słów, które zawsze chciałem od niej usłyszeć: „jestem z ciebie dumna”, „proszę, wybacz mi” czy „kocham cię, synku”. Była zawzięta do samego końca. Miała świadomość tego, że odchodzi. W jej oczach malowało się rozczarowanie.
Patrzyła na mnie z żalem, a mi serce pękało. Wyrazu jej twarzy nie zdołam wymazać z pamięci. To absolutnie niemożliwe. Wracając po pogrzebie do Warszawy, non stop mianem go przed oczami. Teraz mi się śni po nocach. Może nie byłem najlepszym synem, może zbyt mocno skupiłem się na realizowaniu własnych planów. Uważam jednak, że postępowanie mojej matki pozostawiało sporo do życzenia. Nikt nie ma prawa narzucać drugiemu człowiekowi swojego zdania. Obrażanie się za to, że wybieramy inną drogę i nie wychodzimy naprzeciw cudzym oczekiwaniom, to zwykła manipulacja.
Szkoda, że matka tego nie pojmowała. Czy jestem na nią zły? Nie. Złość, jaką żywiłem wobec niej jako nastolatek, dawno już ze mnie uleciała. Kto wie, może napiszę książkę o matce? Uczynię to przede wszystkim dla siebie. Niewykluczone, że niektórzy czytelnicy odnajdą swoje historie w tej opowieści i wyciągną z niej konstruktywne wnioski – właśnie tego bym sobie życzył.
Marcin, 38 lat
Czytaj także:
- „Po śmierci teściowej znalazłam list, który ujawnił jej mroczny sekret sprzed lat. Jedno zdanie zniszczyło całą rodzinę”
- „W szafce znalazłam akt urodzenia sprzed 20 lat, ale nie był mój. To niemożliwe, bo przecież jestem jedynaczką”
- „Dla rodziny byłem tylko dostawcą internetu. Urlop bez wi-fi miał nas zbliżyć, a wywołał konflikt roku”

