Reklama

Z pozoru jestem niewidzialna – jak powietrze. Dziewczyny z biura, które mieści się w tym samym budynku, przemykają obok mnie w markowych garsonkach i szpilkach, nie raczą mnie nawet spojrzeniem. Śmieją się głośno, perfumy mają droższe niż moje miesięczne zarobki. Ja noszę beżowy fartuch z logiem kawiarni, w której pracuję, nieśmiało związuję włosy w kucyk i zawsze się uśmiecham. Bo w świecie, który mnie nie zauważa, uśmiech to jedyne, co mogę kontrolować.

Ignorowały mnie

Codziennie odkładam drobne do puszki na leczenie mamy. Nie chodzę na zakupy, nie mam Instagrama. Czasem wydaje mi się, że moje życie przecieka przez palce, jak kawa, którą dzień w dzień przygotowuję dla kogoś innego.

Są stali klienci. Jest ten pan z trzeciego piętra, który zawsze chce latte bez mleka (i ciągle się dziwi, że to przecież… espresso). Jest pani, która krzyczy, jeśli kawa nie ma pianki na dwa centymetry. I jest on. Ubrany jak z katalogu – idealnie skrojony garnitur, lśniące buty, zapach wody kolońskiej, który zostaje w powietrzu na długo po tym, jak już zniknie za drzwiami. Nigdy nie rozmawia, tylko patrzy, lekko się uśmiecha, czasem kiwnie głową. Raz powiedział „dziękuję” z takim ciepłem, że przez resztę dnia chodziłam jak zaczarowana.

Zawsze zamawia to samo: czarną bez cukru. Widziałam go już z daleka, nawet przez szybę. Miał w sobie coś, co sprawiało, że serce mi przyspieszało. Nie był ani zbyt młody, ani zbyt rozmowny, ale niósł ze sobą spokój, który zarażał wszystkich wokół.

Oglądały się za nim

Wiedziałam, czego chciał, więc zanim zdążył podejść, filiżanka już czekała. Podałam mu ją.

– Dziękuję – powiedział i przez chwilę zatrzymał na mnie wzrok.

Nie odpowiedziałam nic, tylko skinęłam głową. Kiedy odchodził, dziewczyny z biura, te, które zawsze odnosiły się do mnie z jakąś wyższością, rzuciły w jego stronę kilka słodkich słów. Jedna z nich, ta w zielonym żakiecie, zapytała go nawet, czy dzisiaj znowu sam. Uśmiechnął się do niej, ale nic nie odpowiedział.

Tamtego popołudnia większość klientów już się wykruszyła. Zmywałam ostatnie filiżanki, kiedy usłyszałam cichy dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam przez ramię, myśląc, że to jakiś klient wrócił po zapomniany szalik albo dokumenty. Ale to był on. Zamknął drzwi za sobą, rozejrzał się i przez chwilę po prostu stał.

– Zawsze pani tu jest, gdy wchodzę – powiedział. – Ale nigdy pani nie widzę, gdy wychodzę. Gdzie się pani chowa?

– Za ekspres – odpowiedziałam, odkładając filiżankę na suszarkę. – Tam, gdzie moje miejsce.

– Trochę szkoda.

Zauważył mnie

Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i wtedy zapytał:

– Masz chwilę? Na spacer?

Nie odpowiedziałam od razu, bo byłam w szoku. Spojrzałam w stronę drzwi zaplecza, jakby coś mnie trzymało. Ale przecież wszystko, co mogłam dziś zrobić, już zrobiłam. Pokiwałam głową.

Szliśmy bez pośpiechu po parku, pośród liści i kasztanów, które zasłały alejki. On mówił mało, ale dobrze słuchał. Zdziwił się, że nie mam rodzeństwa. Jeszcze bardziej, że opiekuję się mamą sama.

– Pracuję tu od trzech lat – powiedziałam, kiedy doszliśmy do skweru. – I przez trzy lata każdego ranka podaję panu czarną kawę bez cukru. I nigdy nie pomyślałam, że pan zapyta mnie o spacer.

– Może po prostu potrzebowałem trzech lat, żeby zauważyć, że to nie kawa mnie tam trzyma?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, a może po prostu nie chciałam nic mówić, żeby nie przerwać tej chwili.

Od tamtego spaceru coś się zmieniło. Bogusław zaczął pojawiać się częściej. Czasem przychodził przed ósmą, a potem jeszcze raz, tuż przed południem. Zaczął ze mną rozmawiać. Dziewczyny z biura nie kryły zdziwienia. Patrzyły raz na mnie, raz na niego, jakby próbowały rozwiązać równanie, które nie miało sensu. Pewnie się zastanawiały, co on we mnie widzi. Ale tego nawet ja sama nie wiedziałam.

Wpadłam mu w oko

Kilka dni później Bogusław przyszedł do kawiarni, ale nie wziął kawy. Zamiast tego powiedział:

– Nie przestaję o tobie myśleć.

Poczułam, jak coś ciepłego rozlewa mi się pod żebrami. I po raz pierwszy nie bałam się tego uczucia. Zadzwonił tego samego dnia późnym wieczorem. Cicho, niemal szeptem, zapytał, czy byłabym w stanie wyjechać na dwa dni. Gdzieś, gdzie nie ma wind, zegarów i codziennych obowiązków. Odruchowo spojrzałam na drzwi pokoju mamy. Nie mogłam jej zostawić.

– Nie mogę – odpowiedziałam od razu. – Nie mam jak.

– Już załatwione – przerwał. – Pielęgniarka, całodobowa opieka. Wszystko zorganizowane. Zasługujesz na oddech.

Zgodziłam się na ten wyjazd. Może nie tyle zgodziłam, ile przestałam się opierać. Domek, do którego mnie zabrał, był drewniany, z werandą wychodzącą na łąkę. Pachniał lasem i świeżością. Należał do niego.

Byłam zauroczona

Wieczorem usiadłam na schodkach z kubkiem herbaty i wtedy usłyszałam jego głos tuż za plecami.

– Nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Ty się nie chcesz nikomu podobać. Ty po prostu jesteś.

Nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Później pokazał mi cały dom. Nowy, jeszcze pachnący farbą i nadzieją. Powiedział, że chciałby, żebym tam kiedyś była szczęśliwa. Patrzyłam na niego i próbowałam zrozumieć, jak to się stało, że ktoś taki jak on wyciąga rękę do kogoś takiego jak ja.

Myślałam, że to niemożliwe. Że nie wolno mi tak po prostu wpaść w coś tak wielkiego. Ale to się stało. Zakochałam się. W jego spokoju, w tym, że słuchał, że nie próbował mnie zmieniać. I w tym, że potrafił milczeć tak, jakby w ciszy było wszystko, co chciałam usłyszeć. A jednak wciąż się bałam.

– Ja nie mam nic do zaoferowania – powiedziałam, kiedy siedzieliśmy razem na tej samej werandzie. – Nawet nie wiem, czy umiem być w związku.

– Ale jesteś prawdziwa. I to więcej, niż wielu ludzi ma – odpowiedział bez namysłu.

Nie wahałam się

W poniedziałek wróciłam do kawiarni. Włożyłam fartuch, związałam włosy i stanęłam za ladą. Dziewczyny z biura wpadły, jak zawsze, przed ósmą, głośne, pachnące, pewne siebie. Spojrzały na mnie tak jak zwykle – jakby mnie nie było. A potem wszedł on.

Podszedł bez słowa i pocałował mnie w dłoń. Nawet nie spojrzał na tamte dziewczyny. To był moment z filmu. A potem, kilka tygodni później, gdy siedzieliśmy w jego kuchni, powiedział do mnie:

– Chciałbym, żebyś była moją żoną. Chciałbym być z tobą razem na dobre i na złe.

W tamtej chwili nie było we mnie wątpliwości. Zakochałam się w nim, nie dlatego, że mnie uratował, bo nie potrzebowałam wybawcy. Ale dlatego, że mnie zobaczył w tej mojej codzienności, zmęczeniu, ciszy i niczego nie chciał zmieniać, tylko być obok.

Zgodziłam się. Dziś, kiedy myślę o szczęściu, nie widzę willi z ogrodem, w której mieszkamy, podróży ani pięknych sukienek. Widzę prawdziwy dom, w którym jest miejsce na drugiego człowieka.

Agnieszka, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama