„Mikołajki u teściów to zawsze katastrofa. Jeden prezent sprawił, że zamiast znów się kłócić, parsknęliśmy śmiechem”
„Siedzieliśmy przy stole, ale nikt nie patrzył nikomu w oczy. Teściowa ułożyła serwetkę z taką precyzją, jakby przygotowywała operację na otwartym sercu. Teść popijał herbatę, jakby liczył, że w tej filiżance znajdzie rozwiązanie wszystkich konfliktów rodzinnych”.

Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy na rodzinne święta jechali z uśmiechem. Ja przed każdym takim wyjazdem krążyłam po mieszkaniu jak struta, próbując przewidzieć, co tym razem pójdzie nie tak. Niby teściowie są dobrzy, naprawdę, tylko że potrafią być też… intensywni. A ja, Anka, choć mam trzydziestkę na karku, wciąż reaguję na nich jak pierwszak na egzaminie u najbardziej wymagającego profesora. Tego roku Mikołajki miały być spokojne. Tak przynajmniej twierdził Michał, pakując w bagażnik nasze prezenty.
— Nie denerwuj się, będzie fajnie — mruknął, zakładając czapkę.
— Jasne, bo twoja mama na pewno nie skomentuje czegoś w pierwszych pięciu minutach — prychnęłam.
W środku jednak aż mną telepało. Pamiętałam poprzednie lata: niezręczne pytania, przypadkowe przytyki, „żartobliwe” uwagi, które potrafiły zepsuć humor na cały dzień. I tę moją wieczną presję — żeby być miłą, uśmiechniętą, idealną synową. A im bardziej się starałam, tym gorzej to wyglądało. Kiedy zamknęłam drzwi mieszkania, przeczucie ukłuło mnie pod żebrami: coś wisi w powietrzu. Coś, co może ten wieczór kompletnie położyć. Jeszcze nie wiedziałam tylko, jak bardzo.
Nie wytrzymałam
Ledwo przekroczyliśmy próg, a ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. Teściowa stała oparta o framugę, jakby od pięciu minut słuchała w radiu komunikatu o naszym „skandalicznym” spóźnieniu.
— To wy? — zapytała, mrużąc oczy. — Mikołajki miały być na szóstą.
— Jest szesnaście po — odpowiedziałam spokojnie.
— No właśnie. Po — rzuciła tak, jakby każde „po” skracało jej życie o rok.
Michał obok mnie westchnął cicho. Ja też miałam ochotę. I to głośniej. Zdejmowałam buty, kiedy jej wzrok zatrzymał się na naszych torbach z prezentami.
— Mam nadzieję, że nie wydawaliście fortuny. My się tu staramy trzymać tradycję skromnych mikołajek.
— Jasne, nic wielkiego. — Uśmiechnęłam się nerwowo.
— Aha… czyli znowu coś wielkiego — rzuciła.
Nie wytrzymałam.
— Może następnym razem wyślę pani listę zakupów do zatwierdzenia? — wypaliłam.
Michał spojrzał na mnie z niepokojem, a teściowa jak na intruza, który właśnie opluł rodzinną tradycję.
— Anka, ja tylko zapytałam! — obruszyła się. — Człowiek troszczy się o wasze finanse, ale nie, lepiej się obrazić…
— Ja się nie obrażam. Po prostu mam wrażenie, że tu wszystko trzeba robić „po waszemu”.
— O, zaczyna się. — Teściowa uniosła brwi. — Ledwo weszliście.
Teść, biedny mediator z natury, wpadł z korytarza.
— No już, dziewczyny, mikołajki to radosny dzień, nie róbmy dramatu…
— Kto robi? — parsknęłam.
— No właśnie — wtrąciła teściowa. — Nikt nie robił, dopóki nie przyjechaliście.
W głowie dudniło mi: Czemu ja tak reaguję? Czemu zawsze pierwsza się odpalam?
Michał stanął między nami, rozkładając ręce.
— Chodźmy usiąść. Zaczniemy od nowa. Spróbujmy chociaż.
Usiedliśmy więc, ale atmosfera była ciężka i nieprzyjemna.
Przełknęłam ślinę
Siedzieliśmy przy stole, ale nikt nie patrzył nikomu w oczy. Teściowa ułożyła serwetkę z taką precyzją, jakby przygotowywała operację na otwartym sercu. Teść popijał herbatę, jakby liczył, że w tej filiżance znajdzie rozwiązanie wszystkich konfliktów rodzinnych. Michał udawał, że sprawdza wiadomości w telefonie, ja z kolei czułam, że każda sekunda ciągnie się jak guma do żucia przyklejona do buta.
— No, Aniu, może opowiesz, co tam u was? — rzuciła teściowa tym swoim słodko-kwaśnym tonem. — Ostatnio mówiłaś, że macie dużo pracy.
— Mamy — odpowiedziałam. — Jak pewnie wszyscy.
— No tak, niektórzy pracują… — mruknęła, przesuwając talerzyk tak, jakby to on był winny.
Przełknęłam ślinę. „Nie daj się wciągnąć”, powtarzałam w głowie. Ale słowa i tak wyrwały mi się z ust:
— A u pani? Też dużo pracy?
— Ja przynajmniej ogarniam swoje obowiązki — odparowała, nie patrząc na mnie.
Teść chrząknął, próbując rozładować atmosferę.
— A może włączymy muzykę? Tak, żeby było… świątecznie?
— To nie są święta, tato — syknął Michał, zerkając na mnie bezsilnie. — Po prostu zjedzmy.
Cały czas ze sobą walczyłam. Przeprosić? Udawać, że nic się nie stało? A może po prostu wstać i wyjść? Napięcie rosło i rosło. Wiedziałam, że wystarczy jedno słowo, jedno spojrzenie, by wszystko eksplodowało. Jeszcze nie wiedziałam, że niedługo to wszystko naprawdę pęknie — ale zupełnie nie tak, jak się spodziewałam.
Myślałam, że mam halucynacje
Napięcie przy stole było tak gęste, że można by je kroić nożem. W końcu teść zawołał:
— No, to czas na losowanie prezentów!
Wszyscy udawaliśmy entuzjazm. Teściowa przyniosła wielki czerwony worek, z którego każdy miał wyciągnąć jedną paczkę. Ja zanurzyłam rękę jako pierwsza, wyciągając coś średniej wielkości, owiniętego w renifery. Usiadłam, rozrywając papier… i zamarłam. W rękach trzymałam pluszowego… ogórka. Wielkiego, zielonego, miękkiego ogórka z uśmiechniętą gębą. Patrzyłam na to w totalnym szoku. Myślałam, że mam halucynacje ze stresu.
Michał się wzdrygnął, teściowa otworzyła szerzej oczy, a teść… Teść parsknął. Najpierw cicho, potem głośniej. Aż w końcu ryknął śmiechem tak donośnym, że stół zadrżał.
— Ja… przepraszam… to miało być dla sąsiada! — wykrztusił, wycierając łzy. — On kolekcjonuje… warzywa pluszowe!
Teściowa zakryła usta. Michał zgiął się wpół. A ja… próbowałam zachować powagę. Nie dało się. Wybuchłam śmiechem. W sekundę pękło całe napięcie, cała złość, wszystkie moje obawy.
Śmialiśmy się wszyscy. Ze łzami, bez tchu. Jakbyśmy przez ostatnie pół życia czekali właśnie na ten absurdalny moment. Kiedy w końcu ucichliśmy, teściowa dotknęła mojej ręki.
— Aniu… no widzisz? Czasem trzeba tylko jednego ogórka.
Zaśmialiśmy się
Kiedy śmiech powoli ucichł, nastała cisza. Teściowa poprawiła okulary i wzięła głęboki oddech.
— Ja… chyba czasem przesadzam — powiedziała nagle, patrząc w blat stołu. — Mikołajki zawsze były dla mnie ważne. Mama robiła z nich wielką tradycję… i chyba mam w sobie taką… presję, żeby było idealnie.
Teść pokiwał głową.
— A ja wszystko psuję tymi swoimi żartami — westchnął, po czym sam się poprawił: — No… prawie wszystko. Ten ogórek był akurat świetny.
Michał spojrzał na mnie niepewnie.
— My z Anką też czasem się spinamy — przyznał. — Bo się stresuję, że nigdy się nie dogadacie. I próbuję łatać wszystko naraz.
Wszyscy spojrzeli na mnie, a ja poczułam, jak coś we mnie drgnęło.
— Ja też mam swoje… lęki — przyznałam cicho. — Zawsze boję się, że źle wypadnę. Że powiem coś nie tak. I reaguję za ostro, zanim ktokolwiek zdąży pomyśleć.
Teściowa odsunęła krzesło i podała mi filiżankę z herbatą.
— Wiesz, Aniu… ja też czasem się ciebie boję — wyznała z lekkim uśmiechem. — Bo jesteś szybka. I… szczera. A ja nie zawsze umiem to dobrze przyjąć.
Teść stuknął w stół.
— To może ustalmy jedno: żadnych ideałów. Tylko ludzie. A ludzie bywają… no, tacy jak ogórki. Każdy trochę krzywy.
Zaśmialiśmy się. Już łagodnie, prawdziwie.
Rozmowa zaczęła płynąć sama
Deser pojawił się na stole jakby mimochodem — teściowa przyniosła miseczkę z ciasteczkami, które wcześniej nawet mnie nie zainteresowały. Teraz wyglądały jak talerz pojednania. Usiadła obok mnie, a ja poczułam, że jej dłoń musnęła moją: niepewnie, ale świadomie.
— To może… ktoś chce jeszcze ogórka? — zażartował teść, wskazując na pluszowego delikwenta, który siedział teraz dumnie na środku stołu jak honorowy gość rodzinny.
— Tylko jeśli dostanie świąteczną czapkę — odpowiedział Michał, a ja parsknęłam.
Rozmowa zaczęła płynąć sama. Opowiadaliśmy historie o poprzednich mikołajkach, o prezentach, które nie wypaliły, o kuchennych katastrofach i rodzinnych wpadkach. Nagle okazało się, że każdy ma w zanadrzu coś śmiesznego, coś ludzkiego. Coś, co w normalnych warunkach nigdy by nie wyszło. Teściowa pokazała mi nagranie, na którym teść w zeszłym roku tak bardzo chciał być „świątecznym pomocnikiem”, że przewrócił choinkę, tłukąc połowę bombek.
— Nawet nie krzyczałam! — pochwaliła się.
— Bo nie miałaś kiedy — poprawił ją teść.
Znów się śmialiśmy. A ja, siedząc tam, z kubkiem herbaty i pluszowym ogórkiem obok talerza, poczułam coś dziwnego: wdzięczność. Prawdziwą. Mimo całego chaosu, nerwów i spięć.
Choć gdzieś z tyłu głowy kołatało pytanie: Czy następne rodzinne spotkanie znowu zacznie się kłótnią? Obawiałam się, że tak. Ale może… Może to jest po prostu nasz sposób na bycie rodziną.
Anna, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukrywałem romans z narzeczoną najlepszego przyjaciela. Zdradziła nas grzeszna chwila pod jemiołą na firmowej wigilii”
- „Tę randkę zapamiętam na zawsze. Zaczęła się od kompletnej katastrofy, a skończyła jak z dobrej komedii romantycznej”
- „Miałam go za snoba i lizusa. Przypadkowy lunch sprawił, że pod maską chłodu dostrzegłam duszę wrażliwca”

