„Mieszkam z byłym mężem, bo nie stać mnie na wynajem. Jedna herbata zbliżyła nas bardziej niż 15 lat małżeństwa”
„Igor mieszka po drugiej stronie przedpokoju. Ma swoje naczynia, swoją pastę do zębów, swoje zakupy w osobnej torbie. Ja mam swoje. Jesteśmy jak współlokatorzy, których połączyła przeszłość i dzieci, a nie przyszłość i uczucia”.

- Redakcja
Czasem budzę się rano i przez sekundę leżę bez ruchu na tym samym materacu, co przez ostatnie dziesięć lat. Słońce wpada przez to samo okno, a w kuchni ktoś wstawia wodę na kawę. Przez chwilę myślę, że wszystko jest jak dawniej, ale potem przypominam sobie rozwód, paragrafy, orzeczenie sądu, które niby wszystko miało ułatwić. Nie ułatwiło niczego.
Nie mam wyjścia
Mieszkamy razem, bo zwyczajnie nie mamy wyjścia. Kredyt hipoteczny nie znika tylko dlatego, że wygasła nasza miłość. Dzieci – Tosia i Michał – nadal chcą mieć oboje rodziców przy sobie. I nawet jeśli nie chcemy już być razem, to oboje chcemy być obok nich. Więc jesteśmy. Dwoje dorosłych ludzi, którzy kiedyś się kochali, a teraz wymieniają zdawkowe „cześć” w drzwiach łazienki.
Igor mieszka po drugiej stronie przedpokoju. Ma swoje naczynia, swoją pastę do zębów, swoje zakupy w osobnej torbie. Ja mam swoje. Jesteśmy jak współlokatorzy, których połączyła przeszłość i dzieci, a nie przyszłość i uczucia. Wciąż się mijamy – rano przy ekspresie, wieczorem przy pralce. Mamy rozpisany grafik: kto odwozi, kto odbiera. Wszystko na chłodno.
Wieczorami Tosia siedzi przy stole i układa puzzle, Michał coś bazgrze w zeszycie. Udają, że wszystko jest jak dawniej. Czasem im to wychodzi tak dobrze, że sama prawie wierzę, ale potem słyszę, jak Tosia szeptem pyta:
– Mamo, a czemu nie mieszkacie osobno?
Nie wiem, co jej odpowiedzieć. Że dorośli nie zawsze potrafią się rozstać na dobre? Że czasem łatwiej udawać, że wszystko jest w porządku, niż zaczynać od nowa? A może prawda jest prostsza: rozstaliśmy się, ale nie umieliśmy zniknąć z życia tej drugiej osoby, nawet jeśli wcale już nie chcemy w nim być.
Łączą nas rachunki
Wzajemna cisza była nieznośna, ale oboje woleliśmy ją od rozmowy. W kuchni było zbyt ciasno, żeby się minąć bez otarcia ramionami, więc każdy manewrował powoli, z precyzją chirurga. W pewnym momencie poczułam narastającą irytację.
– Dzisiaj jest środa – powiedziałam spokojnie, choć głos mi lekko zadrżał. – Miałeś odebrać dzieci ze szkoły.
Igor zmarszczył brwi, jakby to była dla niego nowość. Wzruszył ramionami.
– Nie mogłem. Spotkanie w pracy się przeciągnęło.
– Nie mogłeś zadzwonić? – Wypowiedziałam to cicho, ale z wyraźnym napięciem. – Michał przez dwadzieścia minut siedział sam na ławce i płakał.
– Przesadzasz – mruknął, siadając przy stole. – Co za różnica. Przyszedł do domu.
Czułam, jak w gardle zaczyna rosnąć gula. Wiedziałam, że jak się odezwę, to powiem za dużo, ale i tak nie umiałam się powstrzymać.
– Czasem żałuję, że się w ogóle poznaliśmy.
Cisza w kuchni znów nabrzmiała, jakby zaraz miała się rozpaść. Potem bardzo cicho powiedział:
– Ja też.
Był irytujący
Wyszedł z kuchni, zostawiając miskę na stole. Stałam jeszcze chwilę przy blacie, patrząc w okno. Przypomniałam sobie, jak kiedyś ten sam człowiek gotował mi zupę, kiedy leżałam chora, i jak potrafił się śmiać z głupich rzeczy, które mówił Michał. I poczułam coś w rodzaju wstydu, ale nie przeprosiłam. Wieczorem Michał zapytał:
– Nie rozumiem, mamo. Jesteście rozwiedzeni, ale nadal razem?
Przytuliłam go i powiedziałam coś o kredycie, o dzieciach, o obowiązkach. Ale żadne z nas nie uwierzyło w te tłumaczenia.
Poszłam do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Na blacie stał już parujący kubek, mój ulubiony, z pękniętym uszkiem, którego nie chciałam wyrzucić. Obok drugi – Igora. Spojrzałam na niego pytająco.
– Czemu zrobiłeś mi herbatę?
– Nie wiem. Stary nawyk – odpowiedział, nie odwracając wzroku od okna.
Usiadłam naprzeciwko. Nie planowaliśmy tej rozmowy, po prostu się wydarzyła. Najpierw był banał – że Michał znowu zgubił rękawiczkę, potem wspomnienie wakacji w Chorwacji, jak Tosia wrzuciła do morza klucze od apartamentu. Śmialiśmy się cicho.
– Wtedy było nam dobrze – powiedziałam po chwili.
– Było – potwierdził, a jego głos był łagodniejszy niż zwykle.
Coś się przesunęło
Następnego dnia nie było już herbaty, ale Igor zapytał, o której Tosia ma dentystę. Potem zaproponował, że zawiezie Michała na basen. Bez podtekstów, bez walki o punkty.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Kartka, długopis, plan tygodnia. Ustaliliśmy, kto co robi, bez kłótni, bez złośliwości. Dziwnie się z tym czułam – jakbym rozmawiała z kimś, kto był mi kiedyś bliski, ale nie pamiętałam już jak bardzo.
– Dziękuję za tamtą herbatę – powiedziałam cicho, odkładając długopis.
– Nie jestem pewien, czy to coś znaczy – odpowiedział.
– Dla mnie znaczy.
Coś się zmieniło. Zaczęliśmy mówić do siebie jak ludzie, nie jak wraki małżeństwa, tylko jak rodzice, którzy chcą ogarnąć codzienność i nie skrzywdzić przy tym dzieci ani siebie.
Tosia usiadła przy mnie z zeszytem i ziewnęła przeciągle.
– Fajnie, że znowu się nie kłócicie – powiedziała.
Uśmiechnęłam się tylko, ale długo potem o tym myślałam. Dzieci zawsze wiedzą więcej, niż chcemy przyznać.
Zauważyli to
Wieczorem staliśmy z Igorem na balkonie. Michał zasnął wcześniej, Tosia słuchała czegoś na słuchawkach. Było cicho, prawie przyjemnie.
– Myślałaś już o świętach? – zapytał.
– Myślałam. Może zrobimy je razem dla dzieci.
– Okej – odpowiedział.
Nie wróciliśmy do siebie. Nie było łez, nie było romantycznych gestów, nie było drugiej szansy w świetle świec, ale coś się zmieniło. Przestaliśmy być obcy, przestaliśmy udawać, że nic nas nie obchodzi. Nie planujemy wspólnej przyszłości, ale potrafimy usiąść przy jednym stole, kiedy dzieci mają urodziny. I nie robimy tego z przymusu.
Wiem, że nie jesteśmy parą, nie jesteśmy nawet przyjaciółmi, ale jesteśmy jak ludzie, którzy znają swoje ograniczenia i którzy zrozumieli, że nie da się cofnąć lat, ale można je przeżyć od nowa, inaczej. Nie trzymamy się za ręce. Nie piszemy do siebie wiadomości, ale patrzymy na siebie z jakąś ciszą, która nie rani.
Może rozwód to nie zawsze koniec. Może czasem to początek relacji, która jest dojrzalsza, pozbawiona złudzeń. Bez wielkich deklaracji, ze spokojem. A czasem to więcej niż miłość. Rozwód nas rozdzielił na papierze, ale nauczył żyć razem bez kłamstw.
Alicja, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rzuciłem pracę, bo byłem pewny, że wygrałem miliony. Przyjemnie było wydawać kasę, ale do czasu”
- „Czułam podstęp, gdy koleżanka zaoferowała pomoc przy projekcie. Chciała wysadzić mnie z siodła, ale byłam sprytniejsza”
- „Mój partner wydaje fortunę na sushi, a mi zostaje najtańszy makaron. Ledwo starcza na czynsz i kredyt”

