Reklama

Siedziałam przy kuchennym stole w domu, który nigdy nie był mój. Półmrok poranka przenikał przez firankę, na której cień odbijał się kanciasto – jakby ktoś chciał mi przypomnieć, że to nie moje ściany, nie moje okna. Nawet ta herbata, którą piłam, smakowała jakby nie była zaparzona dla mnie.

Mam trzydzieści pięć lat i jestem wdową. Mój mąż, Olek, zginął rok temu w wypadku samochodowym. Miał wracać tylko z delegacji, a wróciła po nim urna. Zostałam z Alą – naszą córeczką, wtedy miała siedem lat. I z jego matką – Krystyną. Po ślubie zamieszkaliśmy z nią „na chwilę”, bo tak było najłatwiej. Chwila przeciągnęła się na całe lata.

Na początku myślałam, że to dom Olka. Byłam przekonana, że jest na niego przepisany. Nie miałam powodów, by mu nie ufać. Mówił: „to nasz dom”. Słowo „nasz” okazało się mitem. O wszystkim dowiedziałam się przypadkiem, choć przeczuwałam od dawna, że coś jest nie tak. To Krystyna była właścicielką. Olek nigdy nie przepisał nic na mnie, ani na Alę. Nigdy nie zadbał o to, bym mogła czuć się bezpieczna.

Od śmierci męża mieszkam tu więc jako... kto? Lokatorka? Gość? Matka wnuczki? Zależy, kogo zapytasz. Dla teściowej jestem wciąż tylko „żoną jej syna”, nie członkiem rodziny. Każdego dnia balansuję na cienkiej linie – między wdzięcznością a upokorzeniem.

Czasem myślę, że jedynym miejscem, gdzie naprawdę jestem u siebie, jest łóżko Ali. Tam, gdy ją tulę do snu, przestaję się bać, że jutro zostanę wyrzucona na bruk.

Doprowadzała mnie do łez

– Czy możesz ją wreszcie ubrać w coś porządnego?! – mruknęła teściowa, zerkając z pogardą na Alę, która w kolorowych rajstopach i sukience z Myszką Minnie właśnie tańczyła po korytarzu.

– To dziecko, a nie księżniczka na dworze królowej angielskiej – odparłam zmęczonym głosem, ale czułam, jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach.

– Dziecko?! W tym wieku to już trzeba uczyć gustu i skromności! Patrzysz, jak ona się zachowuje? Biega po domu jak dzikus! Nie jesteśmy na placu zabaw, Daria! – zawołała teściowa, stając w drzwiach kuchni z rękami na biodrach.

– Mamo, daruj sobie – wysyczałam. – Alusia się bawi. Ma osiem lat. To normalne.

– Normalne? Normalne to było, jak Olek żył. Teraz to... to jakaś anarchia. Dziecko robi, co chce, a ty tylko siedzisz z tym swoim smętnym wyrazem twarzy. Żadnej odpowiedzialności, żadnego autorytetu.

Wstałam. Trzęsły mi się ręce.

– Wiesz co? Komentujesz każdy mój krok. Jak Ala zje kanapkę – źle. Jak nie zje – jeszcze gorzej. Jak założy sweterek – dramat. Jak nie założy – zgroza. Czego ty właściwie chcesz?

Żebyś była dobrą matką! – ryknęła nagle. – Prawdziwą! A nie zgaszoną cieniutką wersją kobiety, która tylko siedzi i wzdycha!

Wtedy poczułam łzy w oczach.

– A ty myślisz, że łatwo się oddycha w tym domu?! – krzyknęłam. – Gdzie nic nie jest moje? Gdzie muszę się tłumaczyć, dlaczego kupiłam Alusi chude mleko? Gdzie czuję się jak lokatorka?!

– Bo nią jesteś! – wypluła słowa jak jadowitym językiem. – Tylko dlatego, że jesteś matką mojej wnuczki, jeszcze cię tu trzymam!

Cisza. Nawet Ala zamarła na schodach. Spojrzałam na córkę. Jej oczy były ogromne, przepełnione niepewnością.

Mamo...? – zapytała cicho.

Podeszłam, przyklęknęłam obok mnie.

– Nic się nie stało, kochanie – powiedziałam łagodnie, choć we mnie wrzało. – Chodź, pójdziemy do pokoju.

Ale wiedziałam, że coś się stało. Bardzo się stało. I już nie da się tego odkręcić.

Próbowałam coś ugrać

– Przykro mi, ale zgodnie z dokumentami dom należy do pani Krystyny K., nie do pani męża – notariusz spojrzał na mnie zza okularów i poprawił mankiet koszuli.

– Ale... – zaczęłam, dławiąc się własnym głosem – przecież Olek mówił, że inwestował w jego remont. Że wszystko jest załatwione. To chyba powinnam mieć do niego jakieś prawo?

Mężczyzna westchnął i rozłożył dłonie.

– Pani mąż był jedynie zameldowany. Właścicielem domu od samego początku była jego matka. Nic się nie zmieniło.

Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam, jak dłonie zaczynają mi się pocić, jak tętno rośnie. Wychodząc z kancelarii, czułam się jak cień człowieka.

Na dworze było zimno, wilgoć wgryzała się pod kołnierz. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Leny – mojej przyjaciółki jeszcze z liceum.

– Spotkajmy się – powiedziałam tylko.

W kawiarni pachniało imbirem i cynamonem, ale ja ledwo czułam zapachy. Opowiedziałam Lenie wszystko, nie patrząc jej w oczy. Ona słuchała w milczeniu.

Wiedziałaś o tym? – zapytałam w końcu. – Wiedziałaś, że ten dom nie był nasz?

– Nie – odpowiedziała cicho. – Ale nie jestem zaskoczona. Olek nigdy nie był zaradny. Czasem wydawało mi się, że unikał tematów dotyczących przyszłości. Jakby jej się bał.

– Przecież ja wszystko robiłam z nim. Kredyt na auto – wspólny. Konto – wspólne. A dom? Ten dom, w którym rodziłam nasze dziecko, ten dom był jego matki? A ja co? Nawet nie miałam prawa wiedzieć? Okłamywał mnie, że dostał go w zapisie.

Głos mi się załamał. Lena ujęła moją dłoń.

– Daria... wiem, że to cię niszczy. Ale może... może to czas, by przestać udawać, że jesteś tam u siebie.

Zacisnęłam pięści.

– Ale gdzie ja mam iść? Z czym? Z marną wypłatą i dzieckiem w plecaku? Nie mam nawet czego sprzedać. Bo nigdy nic nie było moje.

– Masz siebie – odpowiedziała. – I Alę. I to już coś.

Chciałam uwierzyć, że to prawda. Ale wtedy czułam tylko chłód. I gniew. Bo moje życie – ten misternie zbudowany domek z kart – właśnie się rozpadł.

Nie zamierzała nas zaakceptować

Nie spałam tej nocy. Kręciłam się z boku na bok, nasłuchując dźwięków domu. Z boku dochodził rytmiczny oddech Ali. Czasem zazdrościłam jej tego dziecinnego snu, jakby nic się nie działo, jakby świat nie walił się właśnie na moją głowę.

Wstałam po szóstej rano. Zeszłam na dół, by zrobić herbatę, gdy usłyszałam głos z salonu. Światło nie było zapalone, ale z kuchni widać było jarzący się ekran telefonu. Teściowa siedziała na kanapie i mówiła szeptem do słuchawki.

– Nie, nie podpiszę żadnej darowizny, daj spokój. Ona i tak długo tu nie wytrzyma... – ściszyła głos.

Zamarłam. Cofnęłam się o krok, ale deska zaskrzypiała pod moją stopą.

– Kto to?! – krzyknęła teściowa, szybko odkładając telefon.

Weszłam powoli. Stałam w progu jak cień.

Podsłuchiwałaś mnie? – zapytała zimno.

– Nie... Szłam po wodę. Ale chyba wreszcie coś zrozumiałam.

Zmarszczyła brwi. Twarz jej była twarda jak granit.

– Nie wiem, co usłyszałaś, ale to nic nie znaczy.

– „Nie podpiszę żadnej darowizny”. „Ona i tak długo tu nie wytrzyma”. To twoje słowa. Mogłaś powiedzieć mi wprost.

– Wiesz dobrze, że nie masz tu żadnych praw. Olek nic ci nie zostawił. I tak masz szczęście, że jeszcze tu mieszkasz. Inna kobieta wyrzuciłaby cię zaraz po pogrzebie.

– Nie wierzę... – głos mi się załamał. – Myślałam, że jesteśmy rodziną.

– Rodziną?! – prychnęła. – Ty zabrałaś mi syna. Uwięziłaś go w tym wszystkim: dziecko, kredyty, obowiązki. On był moim jedynym synem. I zginął. A teraz ty chcesz jeszcze dom po nim?

Nie chcę niczego, co nie jest moje – syknęłam. – Ale zasługuję na szacunek. A Ala? Jest twoją wnuczką.

Krystyna spojrzała na mnie z dziwną, pustą miną. Przez chwilę myślałam, że coś powie, że pęknie skorupa. Ale tylko odwróciła wzrok.

Dobrze, że Olek nie widzi, co z tego wszystkiego zostało – rzuciła.

Nie odpowiedziałam. Poszłam do kuchni, ale ręce tak mi drżały, że nie mogłam nalać wody do czajnika. Zrobiłam herbatę. Dopiero wtedy zaczęłam płakać.

Znowu mnie obwiniała

Był poniedziałek. Ala szykowała się do szkoły, a ja do pracy zdalnej. Atmosfera w domu była napięta jak przed burzą – teściowa milczała od naszej konfrontacji, ale jej spojrzenia mówiły wszystko.

– Mamo, gdzie są moje zeszyty do przyrody? – zawołała Ala z góry.

– W twoim pokoju, na półce – odpowiedziałam, mieszając owsiankę.

Usłyszałam tupot stóp na schodach. I nagle – łomot. Krzyk. Głuche uderzenie.

– Ala?! – krzyknęłam i rzuciłam się w stronę schodów.

Leżała na półpiętrze. Trzymała się za łokieć, zapłakana, z rozciętym kolanem.

Kochanie, nic ci nie jest?! – uklękłam przy niej, serce waliło mi jak młotem.

– Boli... – szlochała. – Potknęłam się...

– Co tu się dzieje?! – dobiegł z góry głos teściowej. Po chwili zbiegła na dół, spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Gdzie byłaś?! Powinnaś pilnować dziecka! Ona mogła sobie złamać kark!

– Nie krzycz! – odparłam, podnosząc Alę. – To był wypadek.

– Wypadek?! Bo ty wiecznie jesteś gdzieś myślami. Zamiast być matką, siedzisz z telefonem albo się snujesz po domu jak duch!

– A ty, jak zwykle, musisz mnie obwinić! – wybuchłam. – Nawet jak Ala się przewróci, to moja wina?

– Bo to twoja odpowiedzialność! – krzyknęła Krystyna.

Ala zaczęła płakać jeszcze głośniej. Ściskała mnie kurczowo za szyję.

– Proszę... nie krzyczcie już... – jęknęła.

Zamarłyśmy obie. Spojrzałyśmy na nią jednocześnie – jej przerażone oczy, drżące usta, krew sącząca się z kolana. Cały ten spór nagle wydał się idiotyczny.

– Jedziemy na pogotowie – powiedziała teściowa już ciszej i uklękła obok mnie.

Przez moment nasze dłonie spotkały się przy łokciu Ali. Spojrzałyśmy na siebie. Nie było w tym porozumienia, ale była ulotna nić zawieszenia.

Pomogłyśmy Alusi wspólnie. Żadna z nas nic nie mówiła, ale coś się przesunęło. Nie pojednanie. Nie zgoda. Tylko cisza i świadomość, że obie, mimo gniewu, jesteśmy matkami. Każda na swój sposób.

Nawet dziecko miało dość

Wieczorem Ala spała już spokojnie. Nic poważnego się nie stało. Miała przyklejony plasterek z kotkiem na kolanie i ulubioną przytulankę wtuloną pod brodę. Siedziałam na skraju jej łóżka, głaszcząc ją po włosach.

– Mamusiu... – szepnęła nagle. – A czemu płakałaś dzisiaj w kuchni?

Zamarłam.

– Widziałam przez drzwi – dodała. – Myślałam, że się pokłóciłaś z babcią...

Westchnęłam cicho.

Czasem dorośli płaczą, kochanie. Bo są zmęczeni. Albo smutni. Albo nie wiedzą, co zrobić.

– Ty nie wiesz?

– Trochę wiem – powiedziałam, patrząc na jej małą buzię w półmroku. – Wiem, że muszę podjąć trudną decyzję. Taką, która może nie być łatwa na początku, ale sprawi, że będziemy szczęśliwsze.

Przeprowadzimy się? – zapytała nagle, mrużąc oczy. – Bo babcia na mnie krzyczy. I nie lubię, jak mówicie na siebie brzydkie rzeczy.

Poczułam ukłucie w sercu.

– Tak. Myślę, że tak. Wynajmiemy coś. Może nie będzie duże, ale za to nasze.

– A będzie miejsce dla mojego misia?

– Dla misia zawsze będzie miejsce.

Uśmiechnęła się lekko. Zamknęła oczy.

To dobrze.

Zostałam jeszcze chwilę w jej pokoju, a potem zeszłam do kuchni. Teściowa siedziała przy stole z filiżanką kawy. Spojrzała na mnie bez słowa.

Wyprowadzimy się – powiedziałam. – Nie chcę wojny. A to nie jest mój dom.

Kiwnęła głową.

– Może tak będzie lepiej – powiedziała cicho, zaskakująco łagodnie. – Dla wszystkich.

Wyszłam do przedpokoju. Wyjęłam z szafki segregator z dokumentami i usiadłam przy biurku. Po raz pierwszy od dawna miałam w sobie ciszę. Czułam, że jeśli zostanę, zniknę. Ale jeśli odejdę – przynajmniej będę miała szansę siebie odnaleźć.

Musiałam to zrobić

Dwa tygodnie później stałam z Alą w pustym pokoju. Wynajęte mieszkanie na trzecim piętrze pachniało farbą i wilgocią. Na podłodze leżał materac, obok kartony, torba z zabawkami, parę książek i czajnik elektryczny.

– Mamo – powiedziała Ala, siadając na środku pokoju i przytulając misia – tu jest cicho. Podoba mi się.

Uśmiechnęłam się przez łzy. Przez uchylone okno wpadało popołudniowe światło. Po raz pierwszy od lat miałam wrażenie, że coś jest możliwe. Może nie szczęście – jeszcze nie – ale spokój. Przestrzeń, w której nikt nie ocenia, nie krzyczy, nie przypomina o długu wdzięczności.

Usiadłam obok niej. Pociągnęła mnie za rękę i położyła głowę na moim ramieniu.

Zostaniemy tu długo? – zapytała.

– Na tyle długo, ile będziemy potrzebować – odpowiedziałam. – Może to nie jest pałąc, ale jest nasze. I nikt nam tego nie zabierze.

Spojrzałam na nią. Czasem sobie myślę, że Ala jest dużo dzielniejsza ode mnie. Dzieci mają niezwykły dar adaptacji – przyjmują to, co im się daje, i potrafią zbudować z tego dom.

Jeszcze nie wiem, co przyniesie jutro. Może będzie ciężko. Może zabraknie nam na opłaty. Może znów poczuję, że jestem sama. Ale teraz... teraz czuję się wolna. A to więcej, niż kiedykolwiek miałam w tamtym domu.

Zaczynam od nowa. Bez męża, bez gwarancji, bez korzeni. Ale z córką, z oddechem i z nadzieją. I to wystarczy.

Daria, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama