Reklama

Zaczęło się zwyczajnie, jak to w pracy bywa. Przysłali nowego. Michał – przystojny, elokwentny, z błyskiem w oku. I tą świeżą energią, którą mają ludzie wierzący, że w nowej firmie czeka ich świetlana przyszłość. No wiecie: perspektywy, rozwój, podwyżki, awans, wielka kariera. Z czasem, człowiek zaczyna powoli odpuszczać i koncentrować się nie tylko na pracy, ale i na prywatnym życiu. Ale doskonale pamiętam, że ja na początku byłam dokładnie taka jak on. Pełna entuzjazmu i wiary, że tutaj mogę zrobić wielkie rzeczy.

Polubiłam go

Michał był dziesięć lat młodszy ode mnie, ale kto by tam liczył? Zresztą, on na pewno nie liczył. Zachowywał się całkiem swobodnie i nie traktował mnie niczym dużo starszej koleżanki. Takiej trzymanej na uprzejmy dystans, bo człowiek czuje wobec niej pewien respekt. Ale nie, on się wcale tak nie zachowywał.

Z Michałem od razu załapałam dobry kontakt

– Dzień dobry, mam na imię Michał. Będziemy razem siedzieć w dziale – powiedział, wyciągając rękę i uśmiechając się do mnie tak promiennie, że aż zgubiłam wątek.

– Joanna – odpowiedziałam, podając swoje pełne imię, zaskoczona, że ktoś w tym biurze jeszcze potrafi być tak… hm, czarujący?

Na początku nasze codzienne rozmowy były czysto zawodowe. O nowych projektach, klientach, humorach szefa, wymaganiach, terminach, organizacji biura. Potem – już coraz mniej. Z czysto służbowych tematów i kurtuazyjnych biurowych pogawędek powoli zaczęliśmy przechodzić na bardziej prywatne wątki. W końcu, gdy człowiek spędza z kimś codziennie osiem godzin w jednym pokoju, dystans na siłę się skraca. Trudno być przez cały ten czas maksymalnie skupionym i profesjonalnym. Zawsze wyrwie się coś bardziej osobistego. A to jakieś ploteczki, a to domowe opowieści, a to pożalenie się lub pochwalenie. I tak zaczęło być także pomiędzy nami.

Czułam się młodziej

Z Michałem dogadywałam się świetnie. A wcale nie mam tak z każdym. Z wieloma osobami z naszej firmy utrzymywałam czysto zawodowe kontakty. Z nim rozmawiało mi się jednak bardzo lekko. Zupełnie jakbyśmy znali się od zawsze, doskonale się rozumieli. No i jakby wcale nie dzielił nas wiek. Wprawdzie starałam się trzymać pomiędzy nami pewien dystans, ale jednak nie za dobrze mi to wychodziło.

Codzienna kawa, miłe słowo, spojrzenia, które – nie oszukujmy się – trwały odrobinę za długo.

– Ale pani to zawsze tak elegancko wygląda. Ta sukienka jest po prostu piękna – rzucił któregoś dnia, lekko taksując wzrokiem mój nowy nabytek, czyli ołówkową chabrową sukienkę do kolan.

– „Pani”? Proszę cię, Joanna – zaśmiałam się, chociaż w środku coś we mnie drgnęło.

Zaczęłam bardziej dbać o siebie. Lakier do paznokci zawsze świeży, nowy tusz do rzęs, twarzowa fryzura, bluzka bardziej kobieca niż biurowa. Nawet umówiłam się do nowego salonu fryzjerskiego, tego w pobliżu firmy, który polecały sobie wszystkie moje młodsze koleżanki. Postanowiłam nieco skrócić grzywkę, pocieniować włosy. Młoda fryzjerka doradziła mi balejaż – połączenie słonecznego blondu z miodowym brązem. Gdy przejrzałam się w lustrze, poczułam się młodsza o dobre dziesięć lat.

„Ta dziewczyna naprawdę ma wyczucie stylu. I talent” – pomyślałam, wręczając jej drobny napiwek.

Aż w domu córka spojrzała na mnie z ukosa:

Mamo, zakochałaś się?

– Daj spokój – machnęłam ręką. Ale chyba już wtedy wiedziałam, że coś się zmienia.

Coś się ze mną działo

Nie chciałam się do tego przyznać, ale coś było na rzeczy. Paula mogła mieć rację. W moim sercu coś się poruszyło. A raczej ktoś je poruszył i sprawił, że dawno ukryte pragnienia i nadzieje na szczęśliwy związek zaczęły odżywać. Przed laty niemal zamroziłam te uczucia, skupiając się na pracy, domowych obowiązkach i wychowaniu Paulinki. Samotna matka, która może liczyć tylko na siebie, nie za bardzo ma przecież czas na flirtowanie. A tym bardziej na jakieś romanse.

Musi być ostrożna. Bo w razie porażki, sparzy się nie tylko ona sama, ale i wprowadzi zamieszanie w życie swojego dziecka. A tego przecież żadna kochająca mama nie chce, prawda? Wierzyłam więc, że relacje damsko-męskie już są nie dla mnie. Albo po prostu mam odłożyć je na później. Gdy dziecko będzie już dorosłe i w pełni samodzielne. Ale… Ale teraz nie byłam już tego taka pewna. Głos rozsądku głosem rozsądku. Jednak w końcu byłam kobietą i jak każda z nas marzyłam o kimś, kto by się mną zaopiekował.

Spędzaliśmy razem czas

Powtarzałam sobie jednak: Aśka, ogarnij się. On ma ledwie trzydzieści parę lat, ty – swoje już przeżyłaś. Ciężki rozwód, batalie z dawnym mężem, samodzielne spłacanie mieszkania, żeby wyrodny ojciec Pauli nie wyrzucił nas czasami na ulicę. No i była jeszcze moja córka. Co ona powiedziałaby na takiego… hm, ojczyma? Czy nie stwierdziłaby, że jej matka całkowicie zwariowała?

Ale potem był lunch. Potem kino. Potem wspólne śmianie się do łez przy wodzie mineralnej i chipsach. Czułam się, jakby ktoś przeniósł mnie w czasie. Nie do liceum – nie. Do czasów, gdy jeszcze wierzyłam, że ktoś może widzieć mnie taką, jaką naprawdę jestem. Bez filtrów, bez ról matki i byłej żony. Nie jako dojrzałą kobietę z nastolatką na pokładzie. Ale jako beztroską osobę, która marzy o cieple, dotyku czyichś rąk i prawdziwym uczuciu działającym cuda. Naiwne? Być może. Ale, która z nas nie chciałaby przeżyć jeszcze czegoś takiego?

Jesteś zupełnie inna niż te wszystkie kobiety, te… młode – rzucił któregoś dnia Michał i spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć mi coś więcej.

Czy mogłam nie zinterpretować tego po swojemu? Czy po takich słowach nie miałam prawa myśleć, że ten facet zwyczajnie ze mną flirtuje? I że ma nadzieję na coś więcej niż zwyczajną relację koleżeńską pomiędzy dwojgiem osób pracujących w tym samym biurze?

Kolacja, która wszystko zmieniła

W końcu się odważyłam. Kupiłam dobre wino, ugotowałam makaron z krewetkami, wybrałam ładną sukienkę. Taką dziewczęcą, z paskiem podkreślającym talię, w chabrowym odcieniu, który ponoć pasuje do moich oczu.

Paula tego dnia nocowała u jakiejś kumpeli. Ponoć miały kończyć ważny projekt na zaliczenie przedmiotu. Miałam więc „wolną chatę” – jakby to powiedzieli młodzi.

Posprzątałam, nakryłam pięknie do stołu, przygotowałam nawet zapachowe świece. Chciałam, żeby było idealnie.

– Wpadnij po pracy. Zjemy coś, pogadamy – powiedziałam niby od niechcenia do Michała, a on się uśmiechnął od ucha do ucha:

– Jasne, super, dzięki – odparł. I przyszedł.

Było miło. Wesoło. On siedział na kanapie, ja nalałam nam po lampce wina. Makaron z krewetkami bardzo mu smakował – w końcu już od dawna wiedziałam, że wprost go uwielbia.

Po dłuższej chwili odważyłam się na swoje wyznanie. To samo, które w myślach przygotowywałam już od dawna. I które dzisiaj rano ćwiczyłam przed lustrem. Tak, wiem jak to brzmi. Ale w ten sposób chciałam dodać sobie odwagi. Mieć pewność, że głos mi nie zadrży w najmniej odpowiednim momencie. Że się nie zawaham i nie wycofam.

– Michał… ja chyba trochę się w tym wszystkim pogubiłam. Mam wrażenie, że nie jesteś mi obojętny.

Milczał przez chwilę. Długą chwilę. A potem się zaśmiał. Tak po prostu.

– Joasiu… ale my się tylko droczymy, prawda? Fajnie się gada, ale przecież wiesz, że to tylko taka... zabawa? Wiesz to, prawda?

Zaniemówiłam.

– Zabawa? – powtórzyłam. – Myślisz, że to było śmieszne?

Byłam rozczarowana

Nie wyszedł od razu. Jeszcze chwilę siedział, próbując jakoś rozładować atmosferę. Żartował, próbował wrócić do poprzedniego tonu. Ale ja już słyszałam tylko echo jego słów. Zamknęłam za nim drzwi i dopiero wtedy pociekły mi łzy. Płakałam nie tylko przez Michała. Płakałam przez samą siebie – naiwną, spragnioną czułości kobietę, która pomyliła flirt z uczuciem.

W biurze przestaliśmy rozmawiać. Z czasem kontakt się urwał. Michał znalazł inną pracę. A ja? Ja żyłam dalej. Nie, nie przestałam wierzyć w ludzi. Ale zaczęłam bardziej wierzyć w siebie. Bo może to wcale nie było złe doświadczenie? Może dzięki niemu przypomniałam sobie, że jestem kobietą, która wciąż potrafi czuć, marzyć, oczekiwać?

Może akurat on nie był wart moich łez. Ale był wart tej kolacji, tego makaronu z krewetkami i tej jednej lekcji. Bo dzięki niemu zrozumiałam, że miłość to nie zabawa. A flirt czasem bywa okrutną grą.

Joanna, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama