„Mieliśmy odnowić przysięgę, ale nasze małżeństwo było robaczywe. Moja zemsta była słodka jak zatrute jabłko”
„Sala była pełna blasku świec i zapachu kwiatów. Goście uśmiechali się, ktoś dyskretnie ocierał łzy wzruszenia. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zaplanowałem – z tą różnicą, że w mojej duszy nie było już ani krzty miłości, tylko żarząca się zemsta”.

- Redakcja
Od kilku miesięcy wszystko w moim życiu kręciło się wokół jednego dnia. Dwudziesta rocznica naszego małżeństwa – mój plan, moja duma, moje święto. Chciałem, żeby Karolina poczuła, że nie tylko pamiętam, ale że całym sobą wierzę w to, co przysięgaliśmy sobie dwadzieścia lat temu.
Niektórzy moi znajomi pukali się w czoło, gdy mówiłem o odnowieniu przysięgi. „Po co? Macie dorosłe dzieci, stabilne życie, lepiej jedźcie na wakacje” – radzili. A ja uparcie twierdziłem, że taka uroczystość to nie fanaberia, tylko dowód. Dowód na to, że miłość, choć codzienność ją przygniata, może wciąż uskrzydlać.
Pamiętam, jak siedziałem wieczorami nad kartką, układając słowa przemowy. Każde zdanie miało być jak cegła w murze, który przez lata budowaliśmy – solidnym, odpornym na wichry. Próbowałem przypomnieć sobie najważniejsze momenty: nasz pierwszy taniec, narodziny córki i syna, podróże, śmiechy i kłótnie. W moich myślach Karolina zawsze była obok, czasem kapryśna, czasem czuła, ale moja.
Owszem, bywały chwile, gdy zastanawiałem się, czy ona naprawdę jest szczęśliwa. Miała w sobie tęsknotę, której nigdy nie rozumiałem do końca. Ale szybko odsuwałem te wątpliwości – bo przecież tyle przetrwaliśmy razem, że nic nas nie mogło już złamać. Tego byłem pewny. Jeszcze wtedy.
Nie mieściło mi się to w głowie
Nie szukałem. Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, że powinienem sprawdzać telefon żony, jej maile, wiadomości. Zawsze uważałem, że jeśli w małżeństwie brakuje zaufania, to tak naprawdę nie ma już nic.
A jednak tamtego dnia telefon Karoliny został w kuchni, na stole, wibrując cicho. Wyszedłem tylko po szklankę wody. Ekran rozświetlił się i zobaczyłem imię: Robert.
Serce zabiło mi szybciej. Robert – mój najbliższy przyjaciel. Człowiek, z którym łowiłem ryby, z którym piłem setki kaw, któremu powierzałem swoje troski. Nie miałem powodu, by podejrzewać cokolwiek. A jednak palce same sięgnęły po telefon.
„Tęsknię za tobą. Jeszcze tylko kilka dni. Nie mogę się doczekać…” – przeczytałem na ekranie.
Zamarłem. Czułem, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Telefon wypadł mi z dłoni, a ja usiadłem ciężko na krześle. Myśl, że moja żona… z Robertem… Nie mieściła mi się w głowie.
Tego samego dnia w pracy kolega z biura, Andrzej, zagadnął:
– Stary, ty to masz szczęście. Żona taka atrakcyjna, młodo wygląda. Każdy by się obejrzał. Pewnie masz konkurencję, co?
Uśmiechnąłem się sztucznie, choć chciało mi się krzyczeć.
– Myślisz, że ktoś by się odważył? – zapytałem, niby żartem.
– A czemu nie? Piękne kobiety zawsze przyciągają. Nie mówię, że zdradza, ale… Wiesz, różnie w życiu bywa – rzucił beztrosko.
Każde jego słowo wbijało się we mnie jak kolec. „Różnie w życiu bywa”… Czy ja właśnie wpadłem w tę kategorię?
Wieczorem patrzyłem na Karolinę inaczej niż kiedykolwiek. Jej uśmiech, jej dotyk – wszystko wydawało się podszyte fałszem. W mojej głowie kłębiło się jedno pytanie: od jak dawna?
To była gra pozorów
Przez te kilka dni żyłem jak aktor na scenie. Nakładałem maskę spokoju, ale pod nią buzowała furia i rozpacz. Każdy uśmiech Karoliny bolał mnie bardziej, niż gdyby rzucała we mnie obelgami.
Siedzieliśmy razem przy kolacji, a ona mówiła z entuzjazmem:
– Krzysiu, to będzie wyjątkowy dzień. Wiesz, rozmawiałam z dekoratorką, powiedziała, że sala będzie wyglądać jak z bajki. Świece, kwiaty, a oprawa muzyczna… ach, to będzie cudowne!
Pokiwałem głową, starając się nie zdradzić, że każde jej słowo brzmi dla mnie jak kpina.
– Cieszysz się? – dopytała, nachylając się do mnie.
Spojrzałem na nią, na tę twarz, którą znałem od dwóch dekad. I odpowiedziałem chłodno:
– Oczywiście. Będzie niezapomniany.
Uśmiechnęła się, zupełnie nie zauważając ironii w moim tonie.
Od tamtego wieczoru obserwowałem ją jak śledczy. Zauważyłem, że częściej wychodziła niby „na zakupy”, a potem wracała rozpromieniona. W nocy nieraz pisała coś na telefonie, odwrócona ode mnie plecami. Serce podpowiadało mi, by przerwać tę grę, ale rozum mówił inaczej.
„Jeszcze chwila” – powtarzałem w myślach. – „Nie teraz. Nie tu. Prawda musi ujrzeć światło dzienne, gdy wszyscy będą patrzeć”.
Następnego ranka, gdy szykowałem się do pracy, Karolina podeszła i objęła mnie od tyłu.
– Kochanie, dziękuję ci, że wymyśliłeś tę uroczystość. Czuję się jak zakochana na nowo.
Odwróciłem się powoli i pocałowałem ją w policzek. Smak zdrady palił mnie na języku.
– Ja też – wyszeptałem, choć w środku krzyczałem.
Tak mijały dni. A ja zamiast spokoju czułem, jak we mnie rośnie plan.
Zemsta będzie słodka
Przez całe noce przewracałem się z boku na bok, układając w myślach słowa. Wcześniej moja przemowa była hymnem wdzięczności i miłości. Teraz miała stać się ostrzem, które przetnie misternie tkaną sieć kłamstw.
Wyciągnąłem z szuflady kartkę z pierwotnym tekstem. „Karolino, dziękuję ci za dwadzieścia lat…” – przeczytałem i zmiąłem papier w kulę. Te słowa były martwe. Musiałem stworzyć coś, co wstrząśnie nie tylko nią, ale wszystkimi świadkami.
Kilka dni przed ceremonią spotkałem się z Robertem. To on miał być moim świadkiem – absurd, prawda? Patrzyłem na niego, a w mojej głowie dudniło jedno: zdrajca.
– No i jak? – zagadnął beztrosko, gdy usiedliśmy przy kawie. – Gotowy na wielki dzień?
– Gotowy – odparłem, a moje usta drgnęły w gorzkim uśmiechu. – Ty też? W końcu masz ważną rolę.
Roześmiał się, zupełnie nieświadomy.
– Jasne. Wiesz, to zaszczyt być twoim świadkiem. Dwadzieścia lat razem, to nie byle co. Karolina ma szczęście.
Ścisnąłem filiżankę tak mocno, że porcelana mogła pęknąć.
– Tak, ma szczęście – powiedziałem powoli, ważąc każde słowo. – Czasami jednak szczęście ma też drugie oblicze.
Robert zmarszczył brwi.
– Co masz na myśli?
– Nic – odparłem szybko, udając, że temat był przypadkowy. – Po prostu… wiesz, refleksje przed ceremonią.
Zmieniliśmy temat, ale ja już wiedziałem, że on poczuł pewien dyskomfort. I o to mi chodziło. Chciałem, żeby jego śmiech powoli gasł, żeby w noc poprzedzającą uroczystość poczuł dziwny niepokój.
Wracając do domu, czułem, że decyzja zapadła. Nie będzie łagodnej rozmowy w cztery oczy. Prawda miała rozlać się jak trucizna – na oczach wszystkich, w momencie, który miał być świętem naszej miłości.
Wcieliłem w życie swój plan
Sala była pełna blasku świec i zapachu kwiatów. Goście uśmiechali się, ktoś dyskretnie ocierał łzy wzruszenia. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak planowałem – z tą różnicą, że w mojej duszy nie było już miłości, tylko żarząca się zemsta.
Karolina stała przede mną w jasnej sukni, piękniejsza niż w dniu naszego ślubu. Gdy zaczęła mówić, głos jej drżał od emocji:
– Krzysiu… dziękuję ci za te dwadzieścia lat. Za każdy poranek, za cierpliwość, za to, że zawsze przy mnie byłeś. Obiecuję, że nadal będę ci wierna, że będę twoją podporą i twoją miłością aż do końca naszych dni…
Wzruszony szept gości rozszedł się po sali. Ja czułem tylko, jak moje wnętrze rozdziera ironia tych słów.
Przyszła moja kolej. Spojrzałem na nią, potem na Roberta, stojącego tuż obok jako świadek. I zacząłem spokojnie:
– Karolino, przez dwadzieścia lat wierzyłem, że jesteś moją jedyną. Że nasze życie, choć niełatwe, jest prawdziwe. Dziękuję ci za wspólne chwile…
Zawahałem się, a potem celowo obniżyłem głos:
– …ale nie mogę dziękować za kłamstwa. Nie mogę powtarzać przysięgi kobiecie, która od miesięcy sypia z moim najlepszym przyjacielem.
Zapadła cisza tak gęsta, że słychać było bicie mojego serca. Karolina pobladła, a Robert zrobił krok do tyłu.
– Co ty mówisz?! – krzyknęła Karolina. – To kłamstwo!
– Kłamstwo? – sięgnąłem do kieszeni marynarki i wyciągnąłem telefon. – Tutaj mam wasze wiadomości. „Tęsknię za tobą, nie mogę się doczekać” – przeczytałem na głos. – To twoje słowa, Karolina.
Robert otworzył usta, ale nie wydobył z siebie dźwięku.
– Krzysztof, proszę… – wyszeptała Karolina, oczy pełne łez. – Nie tutaj, nie przy wszystkich…
– Właśnie tutaj – przerwałem jej ostro. – Przy wszystkich.
Goście szeptali między sobą, ktoś wstał, ktoś inny odwrócił wzrok. To, co miało być świętem, zmieniło się w publiczną egzekucję zaufania.
To był koniec
Sala pogrążyła się w chaosie. Jedni goście wybiegali w milczeniu, inni szeptali gorączkowo, jakby nie mogli uwierzyć w to, co właśnie usłyszeli.
Karolina chwyciła mnie za rękę, jej palce drżały.
– Krzysiu, proszę cię, porozmawiajmy. Nie tutaj, nie przy wszystkich… Ja ci wszystko wytłumaczę.
Szarpnąłem dłonią, uwalniając się z jej uścisku.
– Co tu jest do tłumaczenia? – zapytałem zimno. – Zdrada zawsze brzmi tak samo, niezależnie od miejsca.
– To nie było tak, jak myślisz… – wyszeptała, ale w jej oczach nie było już pewności, tylko panika. – To był błąd… chwilowe zagubienie…
– Błąd trwający miesiącami? – przerwałem jej ostro. – Wiesz, Karolina, ja też popełniłem błąd. Chciałem ci wierzyć.
Odwróciłem się w stronę Roberta. Stał jak zbity pies, próbując zebrać słowa.
– Krzysztof… ja…
– Milcz – syknąłem. – Byłeś dla mnie jak brat. A okazałeś się zwykłym tchórzem, który nie potrafi znaleźć sobie kobiety, tylko sięga po cudzą.
Robert spuścił głowę.
– Nie chciałem, żeby tak się stało…
– Nie chciałeś? – parsknąłem. – To trzeba było nie pisać tych wiadomości, nie umawiać się, nie kłamać mi prosto w oczy.
Karolina próbowała jeszcze raz:
– Proszę, nie niszczmy wszystkiego, co mieliśmy. Kocham cię…
Zaśmiałem się gorzko.
– Kochasz? To powiedz mi, którego z nas. Bo ja już dawno przestałem być tym jedynym.
Na chwilę zapadła cisza. Patrzyłem na nich oboje – kobietę, którą kochałem, i mężczyznę, któremu ufałem najbardziej. I wiedziałem, że jedno jest pewne: nic z tego nie zostanie.
Nic już nie będzie takie samo
Po uroczystości sala szybko opustoszała. Kwiaty zwiędły w oczach, świece dogasały, a ja siedziałem sam, jakby na miejscu zbrodni. Bo czym innym była ta chwila, jeśli nie zabójstwem – mojej miłości, mojego zaufania, dwudziestu lat mojego życia?
Karolina próbowała jeszcze dzwonić. Nie odbierałem. Widziałem jej twarz, te łzy, i wiedziałem, że będą mnie prześladować. Ale nie miałem już w sobie ani krzty współczucia. Wszystko, co mogła mi powiedzieć, brzmiałoby jak kłamstwo.
Robert zniknął bez słowa. Był dla mnie jak brat, a teraz był nikim. Może kiedyś spojrzę mu w oczy, ale dziś nie chciałem już znać jego imienia.
Zostałem sam. Dwudziestoletnia historia, którą pieczołowicie budowałem, rozsypała się w ciągu kilku minut. I choć to ja wypowiedziałem prawdę, to ona mnie złamała.
Usiadłem nad pustą kartką – tą, na której miały być słowa o miłości. Zamiast tego zapisałem jedno zdanie: „Nie ma przysięgi, która przetrwa zdradę”.
Może to było moje katharsis, a może tylko gorzka puenta. Wiem jedno: od tego dnia nic nie będzie takie samo. Nie wrócę do dawnego życia, nie uwierzę już w bajki o wierności aż po grób.
Patrząc w lustro, zobaczyłem człowieka starszego o dziesięć lat. Ale też człowieka wolnego – choć z sercem w kawałkach. Czasem prawda nie wyzwala. Czasem tylko uświadamia, jak bardzo człowiek był ślepy.
Krzysztof, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rumiana jak jabłko 30-latka omotała mnie całkowicie. Naiwnie myślałam, że nie chodzi o mój portfel i fortunę”
- „Późno wyszłam za mąż i żałuję. Byłam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, a teraz jakiś facet mówi mi, jak mam żyć”
- „Wrzesień przyniósł mi nową pracę i zakazany romans z szefem. Kiedy zobaczyłam jego żonę, od razu spakowałam walizkę”

