„Mieliśmy 4 dzieci, małe mieszkanie i szarą codzienność. Gdy zakiełkowało piąte nasionko, wszystko zaczęło się walić”
„Cztery dzieciaki, które biegają, krzyczą, śmieją się, płaczą – czasem wszystko naraz. Kredyt, który jak cień wisi nad głową. Zmęczenie? Permanentne. Kiedy zobaczyłam kolejne dwie kreski na teście, nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Piąta ciąża. Piąte życie pod sercem”.

- Redakcja
Codzienność to dla mnie trzy pokoje na czwartym piętrze bez windy. Cztery dzieciaki, które biegają, krzyczą, śmieją się, płaczą – czasem wszystko naraz. Kredyt, który jak cień wisi nad głową. Zmęczenie? Permanentne. W związku... różnie.
Kamil, mój mąż, kiedyś umiał mnie rozśmieszyć, przytulić bez okazji, zapytać, jak się czuję. Dziś pyta tylko, czy jest jeszcze mleko i gdzie są jego klucze. Wieczory spędza przed telewizorem, ja w kuchni albo w łazience z pralką. Czasem mam wrażenie, że już nie ma „nas”, a zostało tylko dwóch lokatorów dzielących przestrzeń i obowiązki.
Dzieci? Kocham je bezgranicznie, ale czasami czuję się bardziej jak robot niż matka. Wszystko jest „na czas” – śniadanie, przedszkole, kolacja, bajka na dobranoc. Czułości daję im tyle, ile potrafię, choć coraz częściej sama jej potrzebuję. Kiedy zobaczyłam kolejne dwie kreski na teście, nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Piąta ciąża. Piąte życie pod sercem. Gdzieś w środku tliła się nadzieja – że może to coś zmieni. Może Kamil się ucieszy, może tym razem powie coś więcej niż „hmm”.
Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiadłam obok niego. Telewizor buczał, światło migotało.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam cicho.
– Tylko nie mów, że znowu mandat – westchnął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie mandat. Jestem w ciąży.
Zamilkł. Przez kilka długich sekund.
– Jakoś damy radę – powiedział w końcu.
Jakoś. Tylko tyle. „Jakoś”? Poczułam, jak coś we mnie zamarza. A przecież tak bardzo chciałam, żeby to było „cieszę się”. Albo chociaż „chodź, przytulę cię”.
Potrzebowałam wsparcia
W piątek po południu zapakowałam dzieci do auta i pojechałam do teściowej. Czułam, że muszę z kimś porozmawiać, usłyszeć coś dobrego, cokolwiek. Choć między nami nigdy nie było szczególnej bliskości, miałam nadzieję, że jako matka Kamila zrozumie, że czasem człowiek po prostu potrzebuje wsparcia. I że wiadomość o nowym dziecku nie musi od razu oznaczać katastrofy.
Siedziałyśmy w kuchni. Dzieci biegały po przedpokoju, rozrzucały klocki, a ja czekałam na moment, żeby powiedzieć. W końcu się zebrałam i wypaliłam:
– Mamo, jestem w ciąży.
Popatrzyła na mnie jakbym oznajmiła, że rzucam wszystko i jadę do Indii.
– To już piąte? Ty chyba oszalałaś – powiedziała tonem, który bardziej bolał niż same słowa.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Próbowałam się uśmiechnąć, jakoś to obrócić w żart, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– To nie tak... po prostu... no, tak wyszło – wymamrotałam, patrząc gdzieś w bok, na talerzyk z ciastkiem.
– Nie mów mi, że się cieszycie – dodała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Nie odpowiedziałam. Przez chwilę w kuchni zapanowała cisza, którą przerwały tylko okrzyki dzieci.
– Zaraz nie będzie gdzie się ruszyć w tej waszej klitce – rzuciła jeszcze, jakby do siebie, ale celowo wystarczająco głośno, żeby dotarło.
Wstałam, pozbierałam kurtki dzieci i powiedziałam, że musimy już jechać. Serce mi biło, ręce drżały. Nie chciałam, żeby zobaczyła, że coś mnie ruszyło. Ale w środku wrzałam. Jechałam z nadzieją, że ktoś zapyta, jak się czuję, może się ucieszy, powie: „będzie dobrze, damy radę”. A dostałam policzek. Tylko dlatego, że jeszcze raz uwierzyłam, że komuś zależy.
W drodze do domu dzieci gadały, śmiały się i przepychały na tylnym siedzeniu. A ja milczałam, patrząc na drogę przed sobą, z głową pełną pytań bez odpowiedzi.
Mąż mnie nie rozumiał
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, znów spróbowałam. Może to była naiwność, a może resztka wiary, że gdzieś w środku Kamil nadal potrafi być blisko. Usiadłam na brzegu kanapy, obok niego. W telewizorze leciał jakiś program, którego nawet nie oglądał uważnie. Patrzył, ale nie widział. Chciałam, żeby spojrzał na mnie, żebyśmy chociaż raz porozmawiali naprawdę.
– Musimy pogadać – zaczęłam cicho.
– Mówiłem, że damy radę. Czego chcesz więcej? – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Chcę, żebyś był szczęśliwy. Żebyś mnie objął. Cokolwiek...
Dopiero wtedy spojrzał, ale nie tak, jak liczyłam. Bez ciepła, bez cienia czułości. Tylko zmęczenie i chłód.
– Nie mam siły. Pracuję po dziesięć godzin dziennie. Może jakbyś też pracowała...
Zamilkł. Nie dokończył, ale ja już wszystko zrozumiałam. Czyli to przeze mnie. To ja jestem ciężarem, problemem, winna temu, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Siedziałam dalej, próbując coś z siebie wydusić, ale on już wrócił do telewizora. Dla niego temat był zamknięty.
Poszłam do łazienki. Zamknęłam się, usiadłam na brzegu wanny i wpatrywałam się w swoje odbicie w małym lusterku. Twarz, którą widziałam, była mi jakaś obca. Zmęczona, poszarzała. Nie widziałam w niej kobiety. Raczej opiekunkę, kucharkę, służącą. Wszystko, tylko nie żonę. Nie partnerkę.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, jakby to było, gdybym po prostu wyszła. Bez krzyku, bez awantury. Po cichu. Wzięła dzieci i ruszyła gdzieś, gdzie może ktoś powie: „jesteś ważna”. Ale zaraz potem spojrzałam na swój brzuch. To przecież dziecko. Maleństwo, które nie miało na to wszystko żadnego wpływu. Tylko czy ja jeszcze miałam?
Byłam w rozsypce
To miał być tylko szybki wypad po mleko i chleb. Najmłodsze dzieci zostały z sąsiadką, starsze miały bajkę, a ja liczyłam, że w pół godziny wrócę. Włożyłam szalik, starałam się ukryć brzuch pod płaszczem, choć i tak zaczynał być coraz bardziej widoczny. W sklepie ludzi było sporo. Przed kasą stanęłam w kolejce i wtedy ją zobaczyłam. Sylwia, znajoma z liceum. Nie rozmawiałyśmy od lat, ale od razu mnie poznała. Uśmiechnęła się, podeszła.
– O, cześć Agnieszka! Dawno cię nie widziałam. I... znowu? Poważnie?
Zrobiła ten swój półuśmiech. Udawany, trochę współczujący, ale tak naprawdę oceniający. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam ochotę zniknąć. Zamiast odpowiedzi lekko skinęłam głową i próbowałam się uśmiechnąć. Bez przekonania.
– No, odważna jesteś. Ja bym się nie zdecydowała – rzuciła, jakby mówiła o nowym kolorze ścian, a nie o kolejnym człowieku w moim brzuchu.
Zapłaciłam i wyszłam wcześniej niż planowałam. Pominęłam resztę zakupów. Na ulicy złapał mnie chłód, ale nie chciało mi się poprawiać płaszcza. Snuł się za mną dźwięk jej słów, ten ton, spojrzenie. W domu dzieci przybiegły do mnie z rysunkami. Uśmiechnęłam się, wzięłam je na kolana. Ale byłam jakby nieobecna.
Następnego dnia znowu nie poszłam na plac zabaw. Tłumaczyłam, że źle się czuję. Powtarzałam to przez kolejne dni, aż przestałam wychodzić z nimi w ogóle.
– Mamo, czemu już nie chodzimy na plac? – zapytała mnie najstarsza córka, tuląc się wieczorem do ramienia.
– Bo jestem zmęczona, kochanie.
Ale prawda była inna. Nie byłam zmęczona. Byłam w rozsypce. I nie chciałam, żeby ktokolwiek taką mnie widział.
Czułam się osamotniona
Wieczorami, kiedy cały dom w końcu cichł, siadałam na kanapie z telefonem w dłoni. Zamiast oglądać cokolwiek albo po prostu zasnąć, przeglądałam fora. Czytałam historie kobiet, które nie wiedziały, co robić. Jedne pisały, że dały radę, inne, że odeszły. Szukałam tam odpowiedzi, choć wiedziałam, że żadna z nich nie jest o mnie.
Bałam się powiedzieć komukolwiek, nawet najlepszej przyjaciółce. Miałam wrażenie, że każdy mnie oceni. Że usłyszę, że sama sobie taki los zgotowałam. Dlatego wszystko dusiłam w sobie. Pewnego wieczoru siedziałam sama w kuchni. Telefon leżał na stole. W końcu napisałam do Kamila długą wiadomość. Nie chciałam z nim rozmawiać twarzą w twarz, bo wiedziałam, że znowu wszystko spłynie po nim jak po szybie.
„Nie wiem, jak sobie poradzę. Czuję się z tym wszystkim samotna. Potrzebuję cię. Chcę, żebyś był ze mną, bo ja już nie umiem udźwignąć tego sama”. Wysłałam i odłożyłam telefon. Minęła godzina, potem dwie. Nic. Kamil oglądał telewizję jak zawsze, jakby o niczym nie wiedział. Dopiero rano, w biegu między butami a kluczami, rzucił:
– Nie dramatyzuj. Przecież mamy już dzieci. Co to zmienia?
Stałam w drzwiach z kubkiem herbaty, której nawet nie zdążyłam wypić. Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Wyszłam, choć nie miałam dokąd iść. Po prostu poszłam, by choć przez chwilę nie słyszeć tego wszystkiego, co od miesięcy dźwięczało mi w głowie.
Liczyłam już tylko na siebie
Zasnęłam wcześnie wieczorem i obudziłam się przed północą. W domu było cicho, tylko zegar w kuchni tykał jednostajnie. Wstałam i poszłam do Kamila. Siedział jeszcze przy stole w kuchni, dopijał herbatę.
– Musimy pogadać – powiedziałam, siadając naprzeciwko. – Albo jesteśmy razem, albo nie. Bo ja nie chcę być sama w tym wszystkim.
Nie odpowiedział od razu. Westchnął ciężko, odstawił kubek.
– Zawsze te dramaty. Urodzisz i będzie jak wcześniej.
Pokręciłam głową.
– Właśnie tego się boję. Że będzie tak jak wcześniej.
Powiedziałam wszystko, bez wygładzania. Że nie czuję się już jego żoną. Że potrzebuję partnera, nie lokatora. On próbował żartować, unikać, zbywać. W końcu wstałam.
– Albo jesteśmy w tym razem, albo odchodzę. Z dziećmi. Ze wszystkim.
Zostawiłam go w kuchni. Zamykając za sobą drzwi, czułam strach, ale też siłę. Nad ranem usiadłam przy oknie. Dom jeszcze spał, dzieci oddychały spokojnie za ścianą, a Kamil… nie wiedziałam nawet, czy wrócił do łóżka, czy siedział tam do świtu. Już nie miałam siły sprawdzać. Patrzyłam na ulicę, na pojedyncze światła zapalane w oknach sąsiadów. Wtedy poczułam lekkie poruszenie pod dłonią. Maleńkie, delikatne. Jakby ktoś chciał powiedzieć: jestem tu.
Oddychałam długo, powoli. Nie będę więcej czekać, aż ktoś powie mi, co jest dla mnie dobre. Nie będę prosić o radość, o uwagę, o ciepło. Moje życie nie może się już opierać na „jakoś”. Kiedy słońce zaczęło wspinać się ponad bloki, założyłam buty, bluzę, związałam włosy i wyszłam na klatkę. Bez dzieci, bez torby, bez planu. Po prostu musiałam zacząć oddychać od nowa. Idąc powoli przed siebie, myślałam tylko o jednym: to będzie trudne, pewnie najtrudniejsze w moim życiu. Ale zrobię to po swojemu.
Agnieszka, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Według dzieci na emeryturze mam żyć o chlebie i wodzie. Wytykają mi krem na zmarszczki i rozliczają z każdego grosza”
- „Delegacja do Warszawy zmieniła mnie bezpowrotnie. Nie żałuję i nie zamierzam się tłumaczyć mężowi z tej 1 nocy”
- „Nie mogę znieść, że synowa zarabia więcej niż mój syn. Oczerniłam ją przed całą rodziną, ale teraz tego żałuję”

