Reklama

Po ślubie zamieszkaliśmy z Dawidem u teściów. Matka męża sama zaproponowała, że to będzie dla nas najlepsze rozwiązanie.

Reklama

– Po co macie wynajmować jakąś norę za grube pieniądze, gdy my mamy duże mieszkanie. Pokój Dawida i tak stoi pusty od czasu, gdy wyprowadził się na studia. Planowaliśmy, że po obronie wróci do domu – uśmiechała się do mnie promiennie, nakładając mi na talerzyk kawałek jabłecznika na kruchym cieście, który upiekła specjalnie na nasz przyjazd.

Szczerze mówiąc, to nie miałam ochoty przyjmować tej propozycji. Wolałam, żeby nasz ślub niczego nie zmienił. To znaczy, żebyśmy nadal pozostali w kawalerce, którą wynajmowaliśmy wspólnie już od trzech lat. Zderzenie z rzeczywistością przekonało mnie jednak do zmiany poglądów.

Wynajem pożerał nasze oszczędności

Dawid skończył fizjoterapię, a ja psychologię. Od zawsze marzyłam o prowadzeniu własnego gabinetu, ale do tego jeszcze była daleka droga. Na razie udało mi się zaczepić na umowę na zastępstwo w dużej osiedlowej podstawówce. Nie miałam jednak całego etatu, dlatego nie zrezygnowałam ze swojej studenckiej pracy w kawiarni. Mój narzeczony pracował z pacjentami, ale to również było zlecenie. Miał dobrą stawkę godzinową, jednak przyjmował nie tylko w gabinecie, ale i był zmuszony jeździć po całym mieście.

Tymczasem ceny za wynajem rosły w zastraszającym tempie. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że warto rozważyć propozycję rodziców.

– Tam mam szansę na cały etat w przychodni. Ciocia Krysia ma znajomości i już szepnęła mamie o wolnym miejscu dla mnie – pewnego wieczoru Dawid zaczął poważną rozmowę. – Pomieszkamy dwa albo trzy lata z rodzicami, odłożymy nieco gotówki na wkład własny i pomyślimy o czymś swoim.

– Myślisz, że dogadam się z twoją mamą? Ona jest taka, hm… nieznosząca sprzeciwu.

– No ma ciężki charakter, ale wyraźnie cię lubi. Na pewno damy radę. Pomyśl, ile dzięki temu zaoszczędzimy – wiedziałam, że narzeczony ma rację i w końcu zdecydowałam się zaryzykować.

– Najwyżej pomyślimy o wynajmie czegoś na miejscu – Dawid wyraźnie uniósł brwi, więc dodałam: – Gdy atmosfera będzie nie do wytrzymania i mielibyśmy wszyscy się pozabijać w twoim rodzinnym domu – dla rozładowania napiętej atmosfery, mrugnęłam do niego porozumiewawczo, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że w tej chwili wcale nie żartuję.

Wprowadziliśmy się do teściów

Do teściów przenieśliśmy się dopiero po ślubie. Dlaczego? Bo wiedzieliśmy, że teściowa bardzo dba o konwenanse i może mieszkać pod jednym dachem z żoną swojego syna, ale na pewno nie z jego narzeczoną. Swoimi poglądami nie podzieliła się jednak ze mną otwarcie, tylko po kryjomu zadzwoniła do mojej mamy. Ona jest o wiele bardziej tolerancyjna, ale machnęła ręką i stwierdziła, że przecież i tak uroczystość jest już zaplanowana, więc te trzy miesiące nie zrobią różnicy.

– Tylko zastanów się, dziecko, czy na pewno chcesz mieszkać z tą kobietą. Gdyby było coś nie tak, zawsze możesz wrócić do domu – w jej głosie wyraźnie słyszałam jakieś drugie dno.

Czyżby moja przyszła teściowa powiedziała jej coś, co miało nie dotrzeć do moich uszu? A może po prostu mama lepiej znała życie i wiedziała, że dwie gospodynie w jednym domu najczęściej tworzą mieszankę wybuchową? Nie mam pojęcia. Teraz jednak wiem, że miała rację. Ale po kolei.

Po kameralnym przyjęciu weselnym zaplanowaliśmy przeprowadzkę. Dawid złożył papiery do tej przychodni, a ja aktywnie przeglądałam ogłoszenia z jego rodzinnej okolicy i szukałam zajęcia dla siebie.

Rodzice mojego męża przyjęli nas bardzo ciepło. Nawet specjalnie dla nas odmalowali pokój.

To nasza niespodzianka dla was. Chcemy, żebyście się tutaj dobrze czuli – teściowa cała się rozpływała, pokazując nam efekty remontu, który zrobili bez naszej zgody.

Ściany w bladoniebieskim kolorze nie spodobały się ani mnie, ani Dawidowi. Nie mieliśmy jednak śmiałości protestować. W końcu jego rodzice starali się specjalnie dla nas. Najwyraźniej więc chcieli dobrze. I to ostatnie zdanie stało się kluczem. Oni, a zwłaszcza teściowa, zawsze chcieli dobrze. Tylko efekty tego stawały się dla nas coraz bardziej nieznośne.

Zdaje się, że teściowa bardzo czekała, żeby jej ukochany synek wrócił do domu. Starsza córka dawno już była na swoim i rodzinny dom odwiedzała od święta. Teściowa zaś nie pracowała, dlatego miała mnóstwo wolnego czasu. Czasami zastanawiałam się, dlaczego ta kobieta nigdy nie znalazła sobie jakiegoś zajęcia. Owszem, ojciec Dawida prowadził własny warsztat samochodowy i naprawdę dobrze zarabiał. Jednak myślę, że własna praca to nie tylko pieniądze, ale też pewne uporządkowanie dnia, niezależność i życie towarzyskie.

Teściowa jednak niegdyś wychowywała dzieci, a później twierdziła, że pomaga mężowi porządkować papiery. Ile prawdy było w tym ostatnim, dokładnie nie wiem. Wydaje mi się jednak, że teść, który zatrudniał sekretarkę, aż tak bardzo nie potrzebował pomocy żony. Zwłaszcza że na co dzień i tak korzystał z usług zewnętrznego biura rachunkowego i rozliczaniem faktur oraz wynagrodzeń zajmowała się doświadczona księgowa. Ale nie mnie wtrącać się w ich styl życia i małżeńskie ustalenia.

Teściowa nie pozwalała na samodzielność

Matka męża wyraźnie się nudziła. Dawniej skupiała się na życiu szkolnym swoich dzieci. Woziła je na zajęcia dodatkowe, aktywnie działała w komitecie rodzicielskim, organizowała szkolne imprezy i wycieczki. Teraz Natalia i Dawid byli całkowicie samodzielni, a jej zabrakło zajęcia. Owszem, miała sporo koleżanek. Ale te koleżanki pracowały na całe etaty, dlatego miały o wiele mniej czasu na regularne spotkania.

Skupiła się więc głównie na mnie i Dawidzie. O ile on po prostu wychodził do pracy na osiem godzin, a później jeszcze jeździł na prywatne masaże czy rehabilitację do pacjentów, o tyle ja początkowo byłam skazana na towarzystwo teściowej. W naszym pokoju pojawiała się, zanim się jeszcze przebudziłam. Później była obowiązkowa wspólna kawa i kolejne wymyślane przez nią zajęcia. Wspólne wyjścia na zakupy do marketu i na pobliski targ, przesadzanie kwiatów na balkonie, sprzątanie, gotowanie trzydaniowych obiadów, pranie.

W studenckich czasach naprawdę odzwyczaiłam się od codziennego ubijania kotletów, robienia domowych surówek, pieczenia ciast trzy razy w tygodniu czy codziennego sprzątania wszystkiego na błysk. Jasne, nie byłam jakimś flejtuchem. Ale większe porządki zwykle robiliśmy wspólnie z Dawidem w sobotę rano, żeby wieczór mieć wolny. Tutaj się tak nie dało.

Praktycznie w ogóle nie mogliśmy niczego zaplanować bez ciągłej obecności i nadzoru teściowej. Wyjście do kina, na pizzę, lody czy chociażby lodowisko? Trudno było cokolwiek ustalić, bo to teściowa planowała nam weekendy. Generalne sobotnie porządki łącznie z myciem okien, praniem i zawieszaniem firanek, niedzielne obiady, wspólne wyjścia na mszę do kościoła, ciągłe wyjazdy w odwiedziny do bliższej i dalszej rodziny.

To robiło się nie do zniesienia

Ale nie to było najgorsze. Najgorsza była jej ciekawość i nadgorliwość. Ta kobieta nie rozumiała, że czasami mamy ochotę pobyć sami. Po prostu poleżeć w łóżku, obejrzeć jakiś serial, pośmiać się czy wyjść razem na spacer. Wciąż znajdowała mi kolejne zajęcia. Kiedyś przypadkiem podsłuchałam, co o mnie myśli.

– Moniczka to dobra dziewczyna, ale kompletnie nie jest nauczona dbania o dom i męża. Wiesz, że ona nie prasuje Dawidkowi koszul? Tylko zdejmuje je z suszarki i zawiesza w szafie. Wyobraź sobie, że kiedyś weszłam do ich pokoju i zobaczyłam rano, że mój syn pochyla się nad żelazkiem – jej ton sugerował, jakbym złamała jakieś święte zasady.

Teściowa w ogóle nie rozumiała, że my z mężem mamy inne zasady i dzielimy się obowiązkami. Dawniej kochaliśmy wspólne gotowanie. Przygotowywanie w naszej mikroskopijnej kuchni spaghetti czy zapiekanki traktowaliśmy jako okazję do pobycia razem i świetnej zabawy. Odpalaliśmy muzykę, wybieraliśmy pyszne wino, czasami zapalaliśmy zapachowe świece i wspólnie kroiliśmy, mieszaliśmy, siekaliśmy, smażyliśmy, doprawialiśmy. Dla nas to była okazja do zabawy. Tutaj takie coś nawet nie wchodziło w grę.

Szybko uciekłam spod opiekuńczych skrzydeł teściowej do pracy. Etatu dla psychologa nie udało mi się znaleźć, dlatego wzięłam pierwsze, co mi się trafiło. Wylądowałam w butiku z eleganckimi sukienkami. I wiecie co? Codziennie naprawdę cieszyłam się, że wychodzę z domu.

Tymczasem teściowa coś tam sarkała, że lepiej bym zrobiła, gdybym pomyślała o dzidziusiu, a nie biegała do tego sklepu. Ale ja już wiedziałam, że na dzieci przyjdzie czas, gdy się wyprowadzimy. Nie wyobrażałam sobie ciąży i wychowywania niemowlaka pod czujnym okiem teściowej.

Żyłam jedynie nadzieją, że zaczynamy odkładać pieniądze na wkład własny i niedługo będziemy mogli pomyśleć o kredycie. Teściowej starałam się nie wchodzić w drogę. Odkąd zaczęłam pracę, ona całkowicie objęła pieczę nad naszym pokojem. Znosiła na nasz parapet kwiatki i swoje rozsady, zawiesiła koronkowe firanki i zasłonki (mimo że mieliśmy przecież rolety). Przeglądała nam szafy, grzebała w naszym koszu na pranie, nawet poprawiała łóżko, bo jej zdaniem niewystarczająco dobrze przygładzałam narzutę.

Nadszedł czas, by odejść

Miarka jednak przebrała się, gdy zobaczyłam, że posegregowała mi bieliznę w szufladzie – kolorami. A męża majtki zaczęła prasować w kancik. Dla mnie to był jakiś kosmos. Ona twierdzi, że przecież chciała dobrze i rozpacza nad naszą wyprowadzką do wynajętego mieszkanka.

Nie rozumie, że jej nadgorliwość jest nie do zniesienia dla każdego dorosłego człowieka. Przy niej czułam się, jakbym była ubezwłasnowolniona i nie pozwolę, żeby tak wyglądało moje dorosłe życie. Nawet za koszt poczekania kilku lat na zakup czegoś swojego.

Monika, 30 lat


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama