„Miałem zostać ojcem, choć sam wciąż byłem dzieciakiem. Teraz czeka mnie najważniejszy test w życiu i nie wiem, czy zdam”
„Podszedłem do drzwi i położyłem dłoń na klamce. Czułem, że jeśli ją nacisnę, już nie wrócę. Miałem dwadzieścia dwa lata i byłem dokładnie w tym samym miejscu, w którym kiedyś był on. Stałem między strachem a odpowiedzialnością, między chłopcem a mężczyzną. Nie ruszyłem się. Stałem tak długo, aż słońce zaczęło chować się za blokami”.

- Redakcja
Nigdy nie uważałem się za mężczyznę. Jasne, od niedawna miałem dowód osobisty, goliłem się regularnie, znałem kilka przepisów na jajecznicę i potrafiłem wymienić żarówkę bez tutorialu na YouTubie, ale to nie wystarczało, żeby poczuć się kimś, kto ma kontrolę nad własnym życiem. Kimś, kto może spojrzeć w lustro i powiedzieć: „Jestem dorosły”.
Całkiem niedawno kończyłem szkołę, a obecnie pracowałem na umowie zlecenie w magazynie z meblami. Szło mi całkiem nieźle, bo byłem silny, a szef lubił tych, co się nie skarżą. Po godzinach pisałem teksty na jakiś blog motoryzacyjny, żeby dorobić. Mieszkanie wynajmowaliśmy z Klaudią, moją dziewczyną. Była rok młodszą ode mnie studentką psychologii, która marzyła o własnej kawiarni. Czasem patrzyłem, jak siedzi wieczorami na kanapie z laptopem na kolanach, a jej długie palce stukają w klawiaturę z tą pewnością siebie, której zawsze mi brakowało.
Klaudia była moją pierwszą prawdziwą kobietą. Nie, jak te wcześniejsze przelotne przygody z liceum – to było tak na serio. Przy niej pierwszy raz poczułem, że komuś na mnie zależy, że może jestem wart czegoś więcej, a mimo to... w środku wciąż siedział we mnie dzieciak. Chłopak, którego wychowywała tylko matka. Ojciec zniknął z naszego życia, kiedy miałem cztery lata. Bez listu, bez pożegnania — po prostu przestał istnieć.
Matka nigdy nie mówiła o nim źle. Właściwie w ogóle o nim nie mówiła. Wszystko, co o nim wiedziałem, to to, że miał na imię Marek, i że „nie był gotowy”. Gotowy na co? Na życie? Na rodzinę? Na mnie? Czasem, kiedy patrzyłem w lustro, zastanawiałem się, ile we mnie jest jego.
Pewnego dnia Klaudia wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Była blada. Usiadła na skraju łóżka i przez chwilę patrzyła w podłogę, zanim się odezwała.
— Michał… musimy pogadać.
— Co się stało? — Poczułem, jak ściska mi się żołądek.
— Jestem w ciąży.
Nawet nie próbowałem się odezwać. Jakby... wszystko się zatrzymało. Powietrze w pokoju zrobiło się gęste, lepkie. W pierwszym odruchu miałem ochotę uciec. A potem pojawiły się dwie myśli:
„Nie dam rady” i „Nikt nie dał mi przykładu, jak być ojcem”.
Ręce mi się trzęsły
Klaudia wyszła do koleżanki. Powiedziała tylko, że musi pomyśleć. Nie miałem jej tego za złe — sam też nie wiedziałem, co robić. Gdy zamknęły się za nią drzwi, w mieszkaniu zrobiło się tak cicho, że słyszałem bicie własnego serca. Chodziłem tam i z powrotem, jakbym szukał drogi ucieczki, choć miałem ją tuż przed sobą: drzwi, klatka schodowa, ulica, przystanek. Wystarczyłoby wyjść.
Otworzyłem szafę i wyjąłem sportową torbę. Ręce mi się trzęsły, kiedy wrzucałem do niej ubrania. Nie planowałem niczego — po prostu chciałem zniknąć. Nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie w roli ojca. Przecież jeszcze przed chwilą byłem chłopakiem, który ledwo spina koniec z końcem. Jak miałbym wziąć odpowiedzialność za kogoś, kto nawet nie istnieje w mojej głowie?
Usiadłem na łóżku i spojrzałem na torbę. Była ciężka, choć wrzuciłem do niej tylko kilka rzeczy. Czułem, jakby ważyła tyle, co cała moja niepewność. Wtedy zadzwonił telefon. Na ekranie pojawiło się „Mama”. Nie odebrałem od razu. Wybrzmiał drugi sygnał, potem trzeci. W końcu nacisnąłem zieloną słuchawkę.
— Wszystko dobrze, Michaś? — zapytała.
— Tak, mamo. Wszystko w porządku. — Starałem się brzmieć spokojnie.
— Dobrze kłamiesz — mruknęła. — Jak twój ojciec.
Siedziałem w ciszy, z telefonem przy uchu. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Jakby jednym zdaniem zdjęła moją maskę. Wiedziała, że coś się dzieje. Zawsze wiedziała.
— Muszę kończyć — wymamrotałem.
Rozłączyłem się i przez chwilę patrzyłem w pustkę. Myślałem o nim, o ojcu, który kiedyś też pewnie tak siedział i zastanawiał się, czy zostać, czy wyjść. Może też miał spakowaną torbę. Może nawet spojrzał na mnie, małego chłopca śpiącego w łóżeczku, i uznał, że łatwiej będzie zniknąć.
Podszedłem do drzwi i położyłem dłoń na klamce. Czułem, że jeśli ją nacisnę, już nie wrócę. Miałem dwadzieścia dwa lata i byłem dokładnie w tym samym miejscu, w którym kiedyś był on. Stałem między strachem a odpowiedzialnością, między chłopcem a mężczyzną. Nie ruszyłem się. Stałem tak długo, aż słońce zaczęło chować się za blokami.
Nie wiedziałem, czy wyjdę
Kiedy wróciła, nie powiedziała ani słowa. Zatrzymała się w progu i spojrzała na torbę leżącą na podłodze, a dopiero potem na mnie. W jej oczach nie było złości, pretensji, nawet łez. Możliwe, że widziałem tam zawód, obojętność albo... po prostu zmęczenie.
— Widzę torbę. Rozumiem — powiedziała cicho, jakby stwierdzała fakt, a nie stawiała zarzut.
— Nie chcę cię ranić. Ja po prostu… nie wiem, jak to się robi — wyjąkałem, nie wiedząc, od czego zacząć.
Usiadła przy stole i przez chwilę bawiła się obrączką z cieniutkiego srebra, którą czasem nosiła na serdecznym palcu. Ja stałem bez ruchu, jakbym czekał na wyrok.
— Ja też nie wiem – odparła po chwili. – Ale nie uciekam.
To jedno zdanie trafiło mnie mocniej niż cokolwiek, co mogłaby powiedzieć. Nie rzuciła, że mi wybaczy ani że będzie dobrze. Oznajmiła tylko, że zostaje.
Usiadłem na łóżku. Oparłem łokcie o kolana i schowałem twarz w dłoniach. Czułem, że powinienem coś zrobić, coś zmienić, cokolwiek – ale nie wiedziałem co. Między nami zapadła długa cisza.
Nie rozpakowałem torby — jeszcze nie wtedy. Leżała tam, jak dowód na to, że jestem tu tylko ciałem.
— Zrób, co musisz — powiedziała w końcu Klaudia. — Ale jeśli wyjdziesz, nie wracaj.
Pokiwałem głową, choć nie byłem pewien, czy to zgoda, czy protest. Chciałem zapytać, co czuje. Czy się boi. Czy mnie jeszcze potrzebuje. A jednak nie zapytałem, bo wtedy jeszcze nie umiałem zadawać takich pytań. Zostałem w tym samym miejscu, w którym byłem rano. I wciąż nie wiedziałem, czy wyjdę.
Czułem się... obojętny
Nie spałem całą noc. Torba leżała tam, gdzie ją zostawiłem. Patrzyłem na nią tak długo, aż w końcu przestałem widzieć jej kształt, a ona zaczęła przypominać coś obcego. Zupełnie jakby nie była moja, jakby należała do kogoś innego, kto miał siłę odejść.
Klaudia zasnęła dopiero nad ranem. Słyszałem, jak oddychała cicho, odwrócona do ściany. Nie podeszła do mnie ani razu. Nie prosiła, żebym został. To ja musiałem zdecydować.
Wstałem, kiedy zrobiło się jasno. Złapałem za torbę i włożyłem ją z powrotem do szafy. Zamykałem drzwi powoli, niemal z namaszczeniem, jakby to miało coś zmienić. Nie miałem planu. Przez noc nic się nie rozjaśniło. Nie obudziłem się nagle jako ktoś mądrzejszy czy odważniejszy: po prostu wiedziałem jedno — nie odchodzę.
W kuchni pachniało zupą. Klaudia kroiła pietruszkę. Nie spojrzała na mnie, kiedy wszedłem.
— Włożyłem ją z powrotem do szafy — powiedziałem cicho.
Skinęła głową.
— Wiem — szepnęła. Dziękuję, że nie uciekłeś.
To zdanie, jej spokojne, prawie bezbarwne „dziękuję”, wyryło mi się w sercu.
Usiedliśmy do stołu, a potem jedliśmy w milczeniu. Każdy kęs smakował inaczej niż zwykle. Bo... ja też nie byłem już taki sam, jak wcześniej. Mimo to nie czułem się bohaterem. Czułem się... obecny. A może po prostu pierwszy raz pojąłem, że jestem mężczyzną, a nie chłopakiem, który czeka, aż świat się sam poukłada.
Ucałowałem ją w policzek
Pojechałem do niej bez zapowiedzi. Zaparzyła herbatę, jak zawsze bez słowa. Usiadłem przy kuchennym stole i długo się nie odzywałem.
— Dlaczego on odszedł? — zapytałem w końcu.
Zamieszała herbatę i spojrzała przez okno, jakby tam szukała odpowiedzi.
— Bo był tchórzem. Bał się, że to rozwali. Więc rozwalił.
Milczałem. Nie broniłem go ani nie oskarżałem.
— A ja? — wykrztusiłem.
Odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy.
— Ty dziś zostałeś — powiedziała. — I to znaczy więcej niż tysiąc obietnic.
Właśnie wtedy wstałem i ucałowałem ją w policzek. W drodze powrotnej czułem z kolei, jakby ktoś zdjął mi z pleców ogromny ciężar.
Nie umiałem nic dodać
Siedzieliśmy razem na kanapie, patrząc w okno. Za szybą padał drobny deszcz, taki spokojny, jesienny. Brzuch Klaudii jeszcze się nie zaokrąglił, ale świadomość, że tam jest nowe życie, wypełniała całe mieszkanie.
— Nie wiem, czy będę dobrym ojcem — powiedziałem.
Uśmiechnęła się lekko.
— Ale w ogóle nim będziesz — stwierdziła. — To już więcej niż w przypadku mojego.
Pokiwałem głową. Nie umiałem nic dodać. Czułem się przerażony i spokojny jednocześnie — jakbym po raz pierwszy wiedział, że coś jest naprawdę ważne.
Nie planowaliśmy przyszłości. Nie rozmawialiśmy o imionach ani o pieniądzach — po prostu siedzieliśmy obok siebie, w ciszy, która nie bolała.
— Nie uciekłem — powiedziałem po chwili. — To moje pierwsze zwycięstwo.
Klaudia tylko się uśmiechnęła, ale ja wiedziałem, że więcej mi nie trzeba.
Już nie uciekałem
Minęło kilka tygodni. Nic się nie zmieniło, a jednocześnie wszystko było inne. Wciąż pracowałem w magazynie, wciąż wynajmowaliśmy to samo ciasne mieszkanie, ale już nie budziłem się z uczuciem, że coś mi się zaraz wymknie. Pewnego wieczoru, kiedy Klaudia już spała, spojrzałem na siebie w lustrze w łazience. Stałem boso, w starym T-shircie, z mokrymi włosami po prysznicu. Nie widziałem w tym odbiciu ojca, Jeszcze nie, ale też nie widziałem już dzieciaka.
Nie miałem żadnej wielkiej wizji. Nie planowałem być idealny. Nie miałem pojęcia, jak będzie wyglądać nasze życie ani czy damy radę. Najważniejsze jednak, że nigdy nie będę taki jak on, bo już nie uciekałem. I to była moja decyzja.
Michał, 22 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mąż jest po prostu cichy i ma swoje problemy. Okazało się, że potajemnie od lat planuje nasz rozwód”
- „Syn potraktował nas jak śmieci. Ojca wysłał na cmentarz, mnie do domu opieki, a sam żyje jak król”
- „Weszłam do mieszkania syna i aż mnie cofnęło. Czułam się jak na wysypisku, a jemu wcale nie było wstyd”

