„Miałem tylko 30 lat, a już czułem się jak zeschnięty jesienny liść. W końcu podjąłem najlepszą w życiu decyzję”
„Patrzyłem przez okno na swoje odbicie – twarz zmęczona, spojrzenie nieobecne. Próbowałem przypomnieć sobie, co chciałem osiągnąć, gdy miałem dwadzieścia lat. Mieszkanie na kredyt? Rodzinę? Własne studio graficzne? Wszystko to rozmyło się gdzieś między umowami-zlecenie a weekendowym freelancem. Tej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem na plecach, wpatrzony w sufit. W głowie kotłowały się pytania, których bałem się zadać na głos. Kiedy wszystko zaczęło się tak rozłazić? I czemu nigdzie po drodze nie powiedziałem sobie dość?”

- Redakcja
Warszawa o ósmej rano to coś więcej niż miasto – to organizm, który warczy, dyszy, trąbi. Tłum ludzi z kubkami kawy w dłoniach i słuchawkami w uszach. Każdy gdzieś pędzi. A ja, jak co dzień, ściskam się w metrze, próbując nie stać za blisko nikogo, choć i tak wszyscy jesteśmy jedną masą. Jedziemy w tym samym kierunku, ale każdy zupełnie gdzie indziej.
Pracuję jako grafik w agencji marketingowej – kreatywny dział, czasem stres, czasem duma. Pracę nawet lubię, ale zawartość portfela – już mniej. Wynajmuję kawalerkę na Mokotowie. Mały pokój z aneksem kuchennym, łazienka i balkon, który latem i tak zamienia się w piekarnik. Samochodu nigdy nie miałem. Kiedyś mówiłem, że to z przekonania – bo ekologia, bo mniej korków, bo zdrowiej. Ale dziś wiem, że to głównie dlatego, że zwyczajnie nie było mnie na to stać.
Zresztą… sam siebie już nie przekonuję. Czasem, stojąc na przystanku w deszczu, widząc znajomych w ich SUV-ach, czuję to ukłucie – wstyd. Że niby wszystko robię po swojemu, ale jakoś to „swoje” wygląda coraz bardziej jak „byle jakie”.
– Ej, a kiedy w końcu zrobisz prawko? Masz 35 lat, stary… – rzucił Michał, kolega z biura, opierając się o moje biurko.
– Po co mi auto? W centrum i tak nie ma gdzie parkować – odpowiedziałem, nawet nie podnosząc wzroku.
– Czyli jednak ekologia czy brak hajsu? – zaśmiał się, sięgając po swój kubek z napisem „CEO of Coffee”.
Nie odpowiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Że może i jedno, i drugie?
Upokorzenie i powrót do domu
Przyjechałem metrem. Jak zawsze. Reszta była już na miejscu – Adrian podjechał nowym SUV-em, z tym swoim błyszczącym uśmiechem i okularkami za kilka stów. Kiedy wysiadał z auta, rzucił kluczyki do kieszeni tak ostentacyjnie, że niemal słyszałem, jak mówią „stać mnie”.
– Ooo, Bartek! Ty dalej bez auta? – zawołał, podchodząc do mnie. – Przecież zarabiasz, nie?
– Nie potrzebuję. I tak wszędzie mam blisko – odpowiedziałem z uśmiechem, ale wewnątrz już się kurczyłem.
– No chyba że nie masz gdzie jeździć... – rzucił niby w żartach. I się roześmiał. Inni też. A ja?
Zamknąłem się w sobie. Udawałem, że mnie to bawi. Że mam do siebie dystans. Ale prawda była taka, że chciałem zniknąć. Poczułem się jak chłopiec z podstawówki, któremu zabrakło zeszytu na lekcji, a cała klasa się śmieje. Przezroczysty. Niewidzialny. Nikomu niepotrzebny.
Wracałem do domu późno. W metrze prawie nie było ludzi. Patrzyłem przez okno na swoje odbicie – twarz zmęczona, spojrzenie nieobecne. Próbowałem przypomnieć sobie, co chciałem osiągnąć, gdy miałem dwadzieścia lat. Mieszkanie na kredyt? Rodzinę? Własne studio graficzne? Wszystko to rozmyło się gdzieś między umowami-zlecenie a weekendowym freelancem.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem na plecach, wpatrzony w sufit. W głowie kotłowały się pytania, których bałem się zadać na głos. Kiedy wszystko zaczęło się tak rozłazić? I czemu nigdzie po drodze nie powiedziałem sobie „dość”?
Skłamałem. Jak zawsze
Matka otworzyła drzwi w fartuchu i z wałkiem do ciasta w dłoni. W mieszkaniu pachniało jabłecznikiem. Zegar w kuchni wskazywał pięć po trzynastej – jak zawsze, obiad miał być na czas. Usiadłem w kuchni, jak za dawnych lat. Tylko teraz stół był większy, a cisza między nami – cięższa.
– Co u ciebie, synku? – zapytała z uśmiechem, stawiając przede mną talerz z rosołem.
– W porządku – skłamałem. – Jak zawsze.
– Praca?
– Też. Działamy.
Pokręciła głową, jakby już nie miała siły udawać, że w to wierzy.
– A może pora zmienić coś w życiu? – powiedziała, siadając naprzeciwko. – Pamiętasz, jak ci mówiłam, żebyś poszedł do wojska jak kuzyn Michał? On teraz ma żonę, dom pod Warszawą i dwójkę dzieci. A ty?
Zamilkłem. Patrzyłem w zupę, jakby tam miała być odpowiedź.
– Ja nie jestem Michałem – mruknąłem.
– Ale mógłbyś być kimś konkretnym. Grafik... Co to w ogóle znaczy? Robisz plakaty?
– Nie, mamo. Robię kampanie, identyfikacje wizualne, branding…
– A masz z tego coś? Jakąś przyszłość?
Westchnąłem. Właśnie o tym chciałem z nią porozmawiać. O tym, że się duszę, że nie wiem, dokąd to wszystko zmierza. Ale nie mogłem. Zamiast tego wybuchłem.
– Mam 35 lat i nie wiem, co dalej. Wszyscy jakoś żyją, a ja tylko przetrwałem. Nic nie mam. Nawet cholernego samochodu!
Matka zamilkła. Pierwszy raz od dawna.
– Może pora dorosnąć, synku – powiedziała w końcu cicho. – Zacząć robić coś konkretniejszego.
Wstałem bez słowa. Wziąłem kurtkę z wieszaka i ruszyłem do drzwi.
– Dzięki, mamo. Dokładnie to chciałem usłyszeć.
Nigdy nie zacząłem
– Pamiętasz, jak planowałem własne studio? – zapytałem Julkę, opierając się o kuchenny blat u niej w mieszkaniu.
– Pamiętam – odparła, nalewając mi herbaty. – Miałeś nawet nazwę.
– Tak. Nawet logo zrobiłem.
– A co się stało?
– Nic – wzruszyłem ramionami. – Po prostu nigdy nie zacząłem.
Usiedliśmy przy stole. Julka miała na sobie rozciągnięty sweter i koc narzucony na ramiona. Jej mieszkanie było małe, ale przytulne. I cisza tutaj była inna – nie przygniatała.
– Wiesz, że czasem udaję przed sobą, że to wszystko mój wybór? – powiedziałem po chwili. – Że nie mam samochodu, bo nie potrzebuję. Że wynajmuję kawalerkę, bo cenię niezależność. Że nie mam rodziny, bo jeszcze nie trafiłem na tę jedyną.
– A co by się stało, gdybyś przestał udawać? – zapytała cicho.
– Może bym w końcu zrozumiał, że jestem nikim.
Nie próbowała mnie pocieszać. I to było w niej najlepsze. Nie rzucała pustych frazesów, nie mówiła „dasz radę”. Po prostu była. Siedzieliśmy w ciszy, a ja czułem, że coś się kruszy. Powoli, delikatnie, ale nieodwracalnie.
– Bartek… może czas przestać udawać, że wszystko gra – powiedziała po chwili. – Bo ty nawet nie jesteś smutny. Ty jesteś... zmęczony.
Przytaknąłem. Głową, sercem, wszystkim. Bo pierwszy raz w życiu ktoś powiedział to za mnie.
Po prostu pojechałem
Pociąg do Giżycka był prawie pusty. Siedziałem przy oknie i gapiłem się na mijane lasy, pola i pojedyncze stacje, na których nikt nie wsiadał. Telefon miałem wyciszony. Nie chciałem odbierać od nikogo. Nawet od Julki.
Domek należał kiedyś do wuja. Od lat był pusty, ale stał. Samotny, jak ja. Wziąłem klucze od matki, nie pytając, czy mogę. Po prostu pojechałem. Musiałem gdzieś uciec. Choćby na chwilę.
Pierwszej nocy nie spałem. Siedziałem na werandzie z kubkiem herbaty, patrząc w ciemność. Las szumiał, jezioro milczało. Niebo było czarne jak atrament, przerywane tylko jednym spadającym co chwilę liściem. W tej ciszy wszystko brzmiało głośniej – moje myśli, moje rozczarowania, mój strach.
Spacerowałem po lesie, siadałem nad wodą, milczałem. Niczego nie zapisywałem, nie czytałem, nie scrollowałem. Po prostu byłem. I zaczynałem widzieć siebie takim, jakim naprawdę jestem – nie bohaterem własnych opowieści, tylko kimś, kto przez lata robił wszystko, by nic nie poczuć za mocno.
Wieczorem, gdy słońce chowało się za linią drzew, zadzwoniła Julka.
– Żyjesz? – zapytała od razu.
– Jakoś. Wiesz, tu przynajmniej nikt się nie pyta, dlaczego nie mam auta.
Po drugiej stronie było tylko krótkie „mhm”, jakby rozumiała wszystko.
– Chcesz, żebym przyjechała?
– Nie. Chcę po prostu… pobyć chwilę sam.
– Okej, Bartek. Ale pamiętaj – możesz być sam, ale nie jesteś sam.
Zacisnąłem powieki. Bo pierwszy raz od dawna nie było mi wszystko jedno.
Rozmowa o pracę
Warszawa pachniała jesienią i spalinami. Wysiadłem z pociągu i poczułem, jak ciężar wraca – korki, klaksony, sztywne twarze w metrze. Ale coś było inaczej. Może to ja?
Na biurku leżało CV. Zaktualizowane, w końcu bez żartobliwego „pasjonat designu i kawy”. Teraz było krótkie, rzeczowe. Prawdziwe. Tego dnia miałem rozmowę o nową pracę – w małym studiu brandingowym na Pradze. Nie korpo. Nie agencja. Coś bliżej ludzi.
Nie wiedziałem, czy mnie przyjmą. Serce waliło mi jak przed egzaminem. Ale pierwszy raz nie ściemniałem. Nie mówiłem, że „kocham pracę pod presją czasu”, nie udawałem, że „każdy feedback to prezent”. Powiedziałem:
– Potrafię robić dobre rzeczy. Ale ostatnio nie dawałem z siebie wszystkiego, bo byłem wypalony. Chcę zacząć od nowa. Ale uczciwie.
Rozmówca spojrzał na mnie bez uśmiechu, ale pokiwał głową.
W drodze powrotnej wstąpiłem do spożywczaka po mleko i chleb. Ekspedientka zapytała z przyzwyczajenia: „Wszystko, panie Bartku?” – i wtedy do mnie dotarło, że wracam do tej samej kawalerki, bez zmian. Wciąż nie mam auta, konta oszczędnościowego, ani planów na wakacje.
Ale pierwszy raz nie kłamię samemu sobie, że to z wyboru. Wiem, że to przez strach. Przez brak odwagi. Przez odkładanie wszystkiego na później.
Bartek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż mnie zdradził, ale wcale się tym nie przejął. Myślał, że flakon arabskich perfum sprawi, że o tym zapomnę”
- „Dałem córce pieniądze na firmę, a ona je przehulała. Jej bezmyślność i zabawa były warte 200 tysięcy”
- „Ledwo starcza mi na kredyt, a żona ciągle wydaje mnóstwo pieniędzy. Codziennie wraca z jakąś torebką albo nową bzdurą”

