„Miałem słabość do synowej, ale wspólne mieszkanie dało mi w kość. Poszło nie tylko o wysokie rachunki”
„Synowa uważała, że Teresa daje za dużo proszku i źle strzepuje koszule Pawła. Z kolei moja żona miała pretensje, że Agata marnuje wodę, biorąc długie kąpiele. Do tego światło – uczyliśmy Pawła, żeby je gasił, ale teraz całe piętro wieczorami świeciło się jak choinka”.

Od pierwszej chwili Agata zrobiła na nas świetne wrażenie. Może dlatego, że wcześniejsze sympatie naszego Pawła nie budziły w nas entuzjazmu. Niby nie krytykowaliśmy jego wyborów, ale za każdym razem z ulgą przyjmowaliśmy wiadomość, że to już przeszłość. Agata była inna – inteligentna, miła, z taktem i humorem. Była kobietą, która mogła wnieść do rodziny coś więcej.
Czekaliśmy na ślub
Kibicowaliśmy jej staraniom, by w końcu doprowadzić Pawła do ołtarza. Widzieliśmy, że na tym jej zależy, ale nasz syn nie spieszył się z decyzją. W jego pokoleniu nikt nie czuł potrzeby formalizowania związku, a on sam wydawał się całkiem zadowolony z tego, że obiady wciąż gotuje mu mama.
Na szczęście wspólnymi siłami przekonaliśmy go, że małżeństwo to nie koniec świata. Moja żona, Teresa, często powtarzała mu, że związek na lata wymaga stabilności, a ja mu tłumaczyłem, że warto mieć kogoś, kto zadba o dom. W końcu Paweł się oświadczył. Byliśmy przekonani, że teraz wszystko ułoży się idealnie. Jak bardzo się myliliśmy…
To była nasza inicjatywa
Gdy tylko ustalono datę ślubu, ja i Teresa wpadliśmy na świetny pomysł. Zaproponowaliśmy, żeby młodzi zamieszkali z nami. Oddawaliśmy im całe piętro naszego domu, dwa pokoje i łazienkę – idealne warunki na kilka lat. Dzięki temu mogliby odłożyć pieniądze na wkład własny i w przyszłości kupić własne mieszkanie.
Paweł nie miał nic przeciwko, ale Agata… cóż, jej entuzjazm był umiarkowany. Twierdziła, że to poważna decyzja i muszą to jeszcze przemyśleć. Jednak argument finansowy był nie do podważenia – dzięki wspólnemu mieszkaniu oszczędziliby tysiące złotych. W końcu się zgodzili, choć odniosłem wrażenie, że synowa raczej się z tym pogodziła, niż cieszyła.
Pierwszy miesiąc upłynął na wzajemnym przyzwyczajaniu się do siebie. Wiedzieliśmy, że potrzeba czasu, by każdy poczuł się swobodnie. Początkowo wszystko szło dobrze – aż do momentu, kiedy pojawiły się pierwsze spięcia o rzeczy, które wydawały się drobiazgami, ale szybko urosły do rangi poważnych problemów.
W kuchni zapanowała wojna
Jedynym miejscem wspólnym dla wszystkich była kuchnia. Moja żona, Teresa, od lat gotowała dla całej rodziny i przywykła do tego, że każdy je to, co podaje. Jednak Agata od początku wyraźnie zaznaczyła swoją niezależność – gotowała osobno, nie korzystała z posiłków przygotowanych przez Teresę. Nie protestowaliśmy, ale było to dziwne. A potem wybuchła pierwsza kłótnia.
Tamtego dnia Agata i Paweł wrócili późno z pracy. Teresa, chcąc pomóc, zaproponowała, że podgrzeje im zupę. Paweł wyglądał na chętnego, ale Agata od razu zaprotestowała.
– Lepiej nie, bo Paweł ostatnio robił badania i wyszedł mu wysoki cholesterol – powiedziała.
– Ale co to ma do rzeczy? – zdziwiła się Teresa.
– Mama zawsze zabiela zupy śmietaną, dodaje skwarki, a to nie jest zdrowe – odparła synowa.
Teresa z trudem przełknęła ten komentarz. Po powrocie do pokoju żaliła mi się, że przecież ja całe życie jem jej jedzenie i żyję, mam się dobrze. Czułem, że to dopiero początek.
Wszystko było nie tak
Miałem nadzieję, że ta jedna sprzeczka szybko zostanie zapomniana, ale niestety – takich sytuacji zaczęło przybywać. Teraz Teresa narzekała, że Agata nie szanuje jej sposobu prowadzenia domu, a Agata twierdziła, że Teresa jest staroświecka i chce jej wszystko narzucać.
Poszło o pranie. Synowa uważała, że Teresa daje za dużo proszku i źle strzepuje koszule Pawła. Z kolei moja żona miała pretensje, że Agata marnuje wodę, biorąc długie kąpiele. Do tego światło – uczyliśmy Pawła, żeby je gasił, ale teraz całe piętro wieczorami świeciło się jak choinka.
Kulminacja nastąpiła, gdy Teresa stwierdziła, że skoro młodzi produkują więcej śmieci, to powinni płacić wyższy rachunek za ich wywóz. Paweł próbował zachować neutralność, ale widziałem, że w środku aż się gotuje. Coraz częściej czułem, że ta sytuacja nie prowadzi do niczego dobrego.
Pokłóciły się nawet w Święta
Atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Czułem, że w końcu musi dojść do wybuchu, ale nie spodziewałem się, że nastąpi to w Wigilię. Teresa chciała podzielić się przygotowaniami do świąt z Agatą, co wydawało się dobrym pomysłem. Aż do momentu, kiedy padło pytanie o barszcz.
– Ma mama suszone borowiki? – zapytała synowa.
– Borowiki? Do barszczu? – zdziwiła się Teresa.
– Oczywiście! Przecież na Wigilię robi się biały barszcz na borowikach.
– W naszym domu robi się zawsze czerwony z krokietami – ucięła żona.
Kłótnia trwała dobre piętnaście minut. My z Pawłem próbowaliśmy je stopować, sugerując, że można zrobić oba barszcze, ale żadna z nich nie chciała ustąpić.
Było już tylko gorzej
Po Świętach było już tylko gorzej. Każde spotkanie Teresy i Agaty kończyło się spięciem. Z pozoru były to drobiazgi – źle ustawione garnki, nie tak rozwieszone pranie, zbyt długie prysznice. Ale wszystkie te małe złośliwości kumulowały się.
Paweł próbował zachować neutralność, ale widziałem, że zaczyna mieć tego dosyć. Ja sam czułem się jak między młotem a kowadłem – z jednej strony chciałem, by żona czuła się panią swojego domu, z drugiej nie chciałem niszczyć relacji z synem. Każda próba rozmowy kończyła się podobnie:
– Tato, nie rozumiem, dlaczego mama tak się czepia. To są normalne rzeczy! – narzekał Paweł.
– Może, ale pamiętaj, że to nasz dom i mamy swoje przyzwyczajenia – tłumaczyłem.
– Czyli mamy żyć tak, jak wy chcecie? – ripostował z frustracją.
Agata czuła się coraz bardziej wyobcowana. Unikała Teresy, przestała schodzić do kuchni, coraz częściej zamykali się w swoim pokoju. Widziałem, że to już nie jest ich dom – to było tylko tymczasowe miejsce, z którego chcieli jak najszybciej się wydostać. Kiedy usłyszałem od Teresy, że czuje się we własnym domu jak wróg, wiedziałem, że to kwestia czasu, aż stanie się coś, co ostatecznie przesądzi o ich wyprowadzce.
Zbuntowałem się
– Tato, chcemy zamontować drzwi na górze schodów. U nas jest przeciąg, a poza tym… no, mielibyśmy trochę więcej prywatności – Paweł próbował brzmieć neutralnie, ale widać było, że to dla nich ważne.
Zamarłem. Drzwi? Oddzielające piętro od reszty domu? To było jak postawienie muru między nami.
– Nie ma mowy! – odpowiedziałem ostro. – Ten dom zawsze był jeden, nie będziemy go dzielić na strefy!
– Ale przecież to tylko drzwi! – Paweł westchnął z irytacją. – Chcemy mieć trochę swojego miejsca, nic więcej.
– Jak chcecie mieć swoje miejsce, to może czas znaleźć własne mieszkanie! – powiedziałem bez namysłu.
Cisza, która zapadła, była gorsza niż kłótnia. Widziałem w oczach syna decyzję, której nikt już nie cofnie. Kilka dni później zaczęli szukać kawalerki. Znaleźli byle jaką, ciasną, ale własną. Wkrótce wyprowadzili się, zabierając wszystkie swoje rzeczy. Teresa odetchnęła, ale dom wydawał się dziwnie pusty. Wiedziałem, że minie dużo czasu, zanim nasze relacje wrócą do normy. O ile w ogóle to nastąpi.
Tadeusz, 62 lata
Czytaj także: „Teść miał dla mnie niemoralną propozycję. Dla kasy złamałam wszystkie swoje zasady i skrzywdziłam męża”
„Zazdrosna żona wywęszyła zdradę po zapachu perfum na mojej marynarce. Teraz nikt mi nie wierzy, że jestem niewinny”
„Moja żona leży w łóżku jak kłoda, a ode mnie oczekuje fajerwerków. Niech sama się trochę postara”

