Reklama

Mam żonę, córkę, firmę budowlaną. Właśnie wprowadziliśmy się z Basią i Zuzią do nowego domu. Duży, z tarasem. Przestrzeń, która ma znaczyć, że wszystko poukładane. Sukces. Tak przynajmniej mówią.

Na papierze wszystko się zgadza – zleceń nie brakuje, ekipa dobrze opłacona, księgowa zadowolona. Ale ja... no właśnie. Czuję się, jakbym prowadził dwa życia. Jedno to, w którym wszystko gra. Drugie to, w którym w głowie siedzi mi Tadek. Mój młodszy brat.

Zawsze byliśmy inni. Ja – ten odpowiedzialny, ten co wracał na czas i potrafił naprawić rower. On – żywiołowy, impulsywny, wiecznie „szukający siebie”. Kiedy byliśmy dziećmi, bawiliśmy się razem w budowanie szałasów i jazdę na sankach z górki, która była bardziej błotem niż śniegiem. Ale z wiekiem coraz więcej nas dzieliło.

Tadek nie potrafi usiedzieć w miejscu. Najpierw technikum, potem kurs grafiki, potem jeszcze coś z kuchnią... zawsze coś, zawsze niedokończone. Ja natomiast czułem się zobowiązany. Do tego, żeby „pomagać”. Bo przecież brat. Bo ojciec zawsze patrzył na mnie jak na tego, który „da radę”.

Od lat na rodzinnych spotkaniach słyszę to samo. „Bartek, może byś coś pomógł Tadkowi?”, „Bartek, przecież masz firmę, zatrudnij go na próbę”. A ja? Zaciskam zęby. Bo ile można. Ile można ciągnąć kogoś, kto tego nie chce?

Basia, moja żona, mówi ostatnio coraz częściej:

– Albo coś z tym zrobisz, albo ta sytuacja cię wykończy. Przestań udawać, że wszystko jest w porządku.

Prawda jest taka, że nie jest. Ale nie wiem, jak to ugryźć.

On znowu swoje

Mama obchodziła sześćdziesiąte szóste urodziny. Z tej okazji zorganizowaliśmy rodzinny obiad w jej mieszkaniu. Wszyscy siedzieliśmy przy dużym, rozkładanym stole w salonie. Pamiętałem, jak z bratem składaliśmy ten stół jeszcze jako dzieci, śmiejąc się, że wygląda jak jakiś statek kosmiczny. Teraz nad stołem wisiała lampa, którą wymieniałem miesiąc wcześniej. Mama, dumna z każdego nowego detalu, co chwilę zerkała na nią z satysfakcją.

Było gwarno, pachniało pieczonym kurczakiem i kompotem z rabarbaru. Basia siedziała obok mnie i raz po raz podawała coś Zuzi. Tadek zajął miejsce na końcu stołu, naprzeciwko mnie. Nie odzywał się zbyt wiele, raczej słuchał. Próbowałem go wciągnąć w rozmowę o inwestycji, którą właśnie zaczęliśmy pod Otwockiem – trzy domy bliźniacze, projekt nowoczesny, wszystko szło zgodnie z planem. Opowiadałem o tym z pasją, bo lubiłem swoją pracę, nawet jeśli chwilami mnie przytłaczała.

– No i zaczęliśmy wylewać fundamenty – mówiłem. – Klient chce zdążyć przed zimą. Ekipa daje radę, chociaż wiadomo, wszystko drożeje, stal, beton...

Zatrzymałem się, bo zobaczyłem, że Tadek patrzy gdzieś w bok. Jego talerz był prawie nietknięty.

– A ty co teraz porabiasz, Tadek? – zapytała mama z typowym dla niej uśmiechem, który miał łagodzić każdą niewygodę.

Tadek wzruszył ramionami. – Trochę tego, trochę tamtego.

– A może Bartek by cię wziął do firmy? – rzuciła mama lekko, jakby mówiła o wspólnej wyprawie po zakupy.

Zapadła cisza. Sztućce nagle wydały się głośne. Tadek spojrzał na mnie, a potem na mamę. Z jego twarzy zniknęła obojętność. Zacisnął palce na oparciu krzesła.

– Nie potrzebuję niczyjej litości – powiedział cicho, ale dobitnie.

– Przecież nikt nie mówi o litości – odezwałem się spokojnie. – Chciałem tylko...

– Właśnie, zawsze tylko „chciałeś pomóc” – przerwał mi. – Pomagać można komuś, kto o to prosi. A ty zawsze zakładałeś, że wiesz lepiej. Że wiesz, czego mi trzeba.

Basia wstrzymała oddech. Mama zaczęła coś szeptać pod nosem, chyba żeby uspokoić sytuację, ale było już za późno. Tadek wstał.

– Chciałem zjeść obiad, a nie słuchać, jak znowu jestem problemem do rozwiązania.

Zamknął za sobą drzwi. Mama przez chwilę siedziała nieruchomo, potem wstała i zaczęła zbierać talerze. Basia chwyciła mnie za rękę, ale nie odwzajemniłem. Czułem coś między gniewem a niezrozumieniem. W mojej głowie kotłowało się jedno pytanie: jak to możliwe, że tyle razy wyciągałem rękę, a on widzi w tym coś złego?

Myślałem, że byliśmy sobie równi

Następnego dnia zadzwoniłem do Tadka. Nie odebrał. Napisałem, że chcę się spotkać, pogadać, wyjaśnić. Odpisał dopiero wieczorem: „Warsztat. Jak masz czas, wpadnij”.

Pojechałem tam zaraz po pracy. Miejsce stało puste od śmierci ojca. Zapach farby olejnej i metalu wciąż unosił się w powietrzu. Tadek siedział na starej skrzyni i coś dłubał przy starym rowerze. Nawet nie spojrzał, gdy wszedłem.

– Przepraszam za wczoraj – zacząłem. – Nie chciałem, żeby to tak wyszło.

– Wyszło tak, jak zawsze – odpowiedział. – Ty wiesz, ja nie wiem. Ty dajesz, ja biorę. Ty masz, ja zawadzam.

Stałem w progu, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Wiesz, że ojciec nigdy nie przyjechał na moje zakończenie szkoły? Ale na twoje był zawsze. I w garniturze.

Zaskoczyło mnie to. Nie pamiętałem tamtych chwil w ten sposób. Myślałem, że byliśmy sobie równi. Może chciałem tak myśleć.

– Myślałem, że pomagając, robię dobrze – powiedziałem.

Tadek spojrzał na mnie.

– Może i chciałeś dobrze. Ale to nie zawsze wystarcza.

Wróciłem do samochodu ze ściśniętym gardłem. Może pierwszy raz pomyślałem, że moja pomoc nie była gestem miłości, tylko wyższości. A przynajmniej tak on to widział.

Powiedział wreszcie, o co chodzi

Nie planowałem tego. Po prostu tak wyszło. Wszedłem do mamy po drodze z pracy, zapytać, czy potrzebuje czegoś ze sklepu. Drzwi były uchylone, więc zapukałem tylko lekko i wszedłem. I wtedy usłyszałem ich rozmowę.

– Bartek zawsze był odpowiedzialny – mówiła mama tym swoim łagodnym tonem. – Ty też mógłbyś w końcu coś z tym zrobić, wiesz? Wziąć z niego przykład, Tadku.

– Może po prostu nie chcę być jak Bartek – odpowiedział Tadek. – Może mam dosyć bycia tym drugim. I jeszcze mam być wdzięczny, tak? Za to, że brat co jakiś czas rzuci ochłap, a wszyscy patrzą na mnie jak na nieudacznika.

– Ale on cię przecież kocha, troszczy się.

– Nie chcę troski. Chcę spokoju. Chcę być traktowany jak dorosły, a nie jak dziecko, które trzeba naprawić.

Serce zaczęło mi walić. Nie wiedziałem, czy wejść, czy się wycofać. Ale zanim zdążyłem podjąć decyzję, usłyszałem, jak Tadek dodał:

– Ja nie chcę jego pieniędzy. Ja chcę, żeby przestał mnie ciągle poprawiać. I żeby raz powiedział: „Rozumiem cię”.

Wszedłem do pokoju.

– Nie chcę twojej wdzięczności, Tadek – powiedziałem. – Jesteśmy braćmi. Chciałem, żebyś na mnie polegał. Ale może już nie wiem, co to znaczy.

Tadek spojrzał na mnie bez słowa. Nie odpowiedział. Nie wiem, ile to trwało. Potem po prostu wyszedłem.

Czyli to ja źle to robię?

Wieczorem usiadłem w kuchni z Basią. Zuzia już spała. Podała mi herbatę i patrzyła, czekając, aż coś powiem. Siedziałem przez chwilę w milczeniu, próbując zebrać myśli.

– Wiesz, chyba nigdy nie czułem się tak pogubiony– odezwałem się w końcu. – Mam wszystko, co powinienem mieć. A czuję się, jakby czegoś ważnego mi brakowało.

– Przez całe życie wszystko przeliczałeś na efekty– powiedziała Basia. – Nigdy na uczucia.

– Może tak było łatwiej.

– Na pewno. Tylko łatwiej nie znaczy lepiej.

Wstała, podeszła do mnie i usiadła obok. Jej dłoń spoczęła na mojej.

– Ty wiesz, jak zarządzać ludźmi, planować inwestycje, liczyć ryzyko. Ale nie wiesz, co powiedzieć, kiedy ktoś mówi, że go boli. Nie liczysz emocji. Chcesz rozwiązywać problemy, nie rozumieć ludzi.

Miała rację. Próbowałem traktować brata jak projekt do naprawy. Może dlatego tak bardzo mnie odrzucał.

– Ojciec nigdy nie mówił, że mnie kocha – powiedziałem po chwili. – Mówił, że jestem zdolny, zaradny. Klepał po plecach. Ale nigdy nie powiedział: „Bartek, jestem z ciebie dumny. Kocham cię.” Może ja też nie potrafię tego mówić.

– Może pora się nauczyć – odpowiedziała.

W jej głosie nie było ani pretensji, ani złości. Tylko czułość. Takiej czułości Tadek nigdy od ojca nie dostał. A ja? Może też nie.

Spotkałem się z bratem

Zadzwoniłem do Tadka kilka dni później. Odebrał po trzecim sygnale. Poprosiłem, żebyśmy się spotkali. Zgodził się. Bez entuzjazmu, ale bez oporu. Umówiliśmy się u niego, w wynajmowanym mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy przy torach.

Usiadłem na krześle naprzeciwko niego. On nalał wody do czajnika, odwrócił się i powiedział cicho:

– Jeśli przyszedłeś znowu z pomysłami, co powinienem zrobić ze swoim życiem, to nie mam siły tego słuchać.

– Nie przyszedłem z pomysłami – odpowiedziałem. – Przyszedłem, bo nie chcę, żebyśmy się dalej ranili.

Tadek spojrzał na mnie ostrożnie, jakby nie dowierzał.

– A co, chcesz żebyśmy się nagle przytulili?

– Nie wiem. Może po prostu chcę, żebyśmy zaczęli od tego, że przestanę mówić ci, jak masz żyć.

Chwilę milczeliśmy.

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? – zapytał w końcu. – Że we mnie nie wierzysz. Że zawsze jesteś ten lepszy, ten dorosły, ten, który rozdaje karty. Ja nie chcę twojej firmy. Nie chcę twoich pieniędzy. Chcę tylko, żebyś przestał patrzeć na mnie z góry.

– Może faktycznie, masz rację – przyznałem. – Nie wiedziałem, że tak cię to boli. Może po prostu nie umiałem inaczej.

– Nie musimy być blisko – powiedział spokojnie. – Ale możemy być równi.

Pierwszy raz od dawna nie czułem się odpowiedzialny za jego życie. Czułem ulgę.

Zrozumiałem, co mną kierowało

Usiadłem sam w starym warsztacie ojca. Tego samego, w którym jako dzieciak trzymałem pudełko z narzędziami i słuchałem, jak ojciec mówił, że nie ma czasu na głupoty. Warsztat dawno nie był używany, ale wciąż pachniał smarem i drewnem. Wziąłem do ręki zakurzony album, który leżał na półce – w środku zdjęcia z czasów, gdy byliśmy z Tadkiem mali. Na jednym z nich stoję z dumą obok wybudowanego z kartonów domku, a Tadek obok mnie, trzymający kredki.

Zawsze myślałem, że jestem tym silniejszym. Tym bardziej rozsądnym. Teraz widziałem chłopca, który za bardzo chciał zasłużyć na pochwałę ojca. I drugiego – w cieniu, który chciał być widziany, ale nigdy nie był.

Zadzwoniłem do Basi, powiedziałem, że wrócę później. Chciałem jeszcze trochę posiedzieć. Nie zamierzałem dzwonić do Tadka. Nie dzisiaj. Nie miałem nawet pewności, czy będzie chciał utrzymywać kontakt. Ale może teraz w końcu mogę być po prostu… bratem.

Bartek, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama