Reklama

Mam trzydzieści sześć lat, męża i stabilną pracę w dziale HR dużej korporacji. Z boku mogłoby się wydawać, że mam wszystko. Ale wieczorem, kiedy wracam do domu, nie czuję nic poza pustką. Żyję z człowiekiem, który kiedyś był moim partnerem, a teraz jest tylko cichym współlokatorem.

Tomasz, mój mąż, nie krzyczy, nie zdradza, nie bije. On po prostu... prawie nie istnieje. Przynajmniej dla mnie. Patrzy na mnie, jakby patrzył przez szybę.

– Monika, zrobiłaś coś do jedzenia? – zapytał ostatnio, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Miałam cztery spotkania i awanturę z dyrektorem finansowym. Nie, nie zdążyłam – odpowiedziałam zmęczona.

– No to może zamówimy pizzę – rzucił obojętnie.

Ani jednego pytania „jak się czujesz?”, „jak w pracy?”, ani „przytul się do mnie”. Nic. Nawet nie zauważył, że płakałam, kiedy weszłam do łazienki.

W pracy nikt nie wie, że w domu jestem przezroczysta. Tam jestem „panią Moniką z HR-u”, która ogarnia kryzysy i rozmawia z ludźmi. Jarek pracuje piętro wyżej – to projektowiec, z którym niedawno zaczęliśmy współpracować. Widział więcej o mnie, niż mój mąż przez ostatnie trzy lata.

Wyglądasz na zmęczoną – powiedział cicho i położył przede mną kawałek ciasta. – Słodkie na poprawę dnia.

Nie wiedział jeszcze, że tym jednym gestem zatrzymał mnie na chwilę przy sobie. Tak się zaczęło.

Ktoś wreszcie o mnie zadbał

Z Jarkiem połączyły mnie wspólne spotkania projektowe, maile, rozmowy przy ekspresie. Był inny niż reszta. Słuchał. Pytał, jak się czuję, pamiętał, że nie znoszę poranków i że moje ulubione ciastko to sernik bez rodzynek.

Wiesz, że się uśmiechasz tylko wtedy, kiedy mówisz o innych? – zapytał kiedyś, niespodziewanie.

Zatkało mnie. To była prawda. Przestałam myśleć o sobie dawno temu.

Zaczęliśmy jadać razem obiady w firmowej kantynie. Opowiadał mi o córce, o rozwodzie, o tym, że nie wierzy już w „na zawsze”, ale wierzy w „na teraz”. Ja chyba też zaczęłam w to wierzyć.

Któregoś wieczoru po pracy, kiedy wszyscy już poszli, a ja zostałam, żeby skończyć raport, przyniósł mi herbatę. Z imbirem, taką, jaką lubię. Usiadł obok i nie mówił nic przez chwilę.

– Wiem, że jesteś z kimś, ale... nie mogę udawać, że cię nie widzę – powiedział, cicho, ale pewnie.

Nie odpowiedziałam nic. Ale kiedy się pochylił i delikatnie mnie pocałował, nie odsunęłam się.

Tego wieczoru, kiedy wróciłam do domu, Tomasz nawet nie zauważył, że nie zdjęłam płaszcza. Siedział przed telewizorem jak zwykle. Usiadłam obok, miałam łzy w oczach.

Coś się stało? – spytał, nie patrząc.

– Nie – wyszeptałam.

A on wciąż nie odwrócił głowy.

Przez chwilę byłam szczęśliwa

Romans z Jarkiem nie był planowany. Nigdy nie marzyłam o zdradzie. Ale kiedy ktoś przez lata nie widzi twojego bólu, przestajesz się pilnować. Przestajesz wierzyć, że cokolwiek jeszcze warto w tym związku ratować.

Ten pierwszy pocałunek był jak otwarcie drzwi, których nikt przez lata nie ruszał. Po nim przyszły kolejne – spacery po godzinach, wspólne śniadania „służbowe”, wiadomości pisane późnym wieczorem. Nie czułam się szczęśliwa. Czułam się… zauważona. A to już było coś.

Z Jarkiem bywało ciepło. Blisko. Bezpiecznie. Ale każda chwila z nim kończyła się wyrzutami sumienia. I nie, wcale nie wobec Tomasza. Wobec samej siebie. Ja naprawdę chciałam być lojalna. Chciałam być dobra. Ale tamta Monika – ta dobra i wierna – umierała od lat samotności.

Któregoś wieczoru wróciliśmy z Jarkiem do jego mieszkania. Nic nie planowaliśmy. Ale został ślad szminki na jego poduszce. I moje serce biło już inaczej. Zbyt szybko.

W domu czekała cisza. Tomasz siedział na kanapie.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam. Ręce mi się trzęsły.

– Nie trzeba. Już wszystko wiem – powiedział spokojnie, nie odrywając wzroku od telewizora.

Zamarłam. On kontynuował:

Czekałem tylko, aż zrobisz to pierwsza.

Nie rozumiałam.

– Jak to… czekałeś?

– Teraz ja nie muszę odchodzić jako ten zły – odpowiedział, wciąż patrząc przed siebie.

A ja… poczułam, że przez lata byłam pionkiem w jakiejś chorej rozgrywce.

Dla niego to była tylko gra

Zamknęłam oczy i próbowałam zrozumieć, co właśnie usłyszałam. Tomasz wiedział. Od dawna. Nie zadawał pytań, nie szukał dowodów, nie próbował mnie powstrzymać. Czekał. Jak sędzia, który z zimną krwią patrzy, jak oskarżony sam się pogrąża.

– Dlaczego nic nie zrobiłeś? – zapytałam drżącym głosem. – Nie zapytałeś? Nie powstrzymałeś mnie?

– To nie ja chciałem się rozstać – odpowiedział z tą samą lodowatą obojętnością. – Ty miałaś mnie zdradzić. Ty miałaś być winna.

Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. W głowie miałam tylko jedno: on naprawdę to wszystko zaplanował. Nie jak psychopata, nie jak szaleniec. Jak ktoś, kto od dawna przestał czuć i po prostu czekał, aż sytuacja sama się załatwi.

– Czyli przez te wszystkie miesiące… tylko czekałeś?

– Tak. A teraz ty jesteś ta zła, nie ja.

Zrobiło mi się słabo. Przypomniałam sobie wszystkie noce, kiedy błagałam go o rozmowę, o czułość, kiedy płakałam, a on siedział przy komputerze. Wszystko to miało sens – on po prostu konsekwentnie znikał z naszego związku, żeby w końcu móc powiedzieć: to nie ja go zniszczyłem.

Tyle że on go niszczył. Każdego dnia. Milczeniem. Brakiem gestów. Obojętnością. Stałam na środku salonu, zbyt oszołomiona, by cokolwiek odpowiedzieć. Tomasz wstał, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

– Ja już się spakowałem. Zostawiam ci mieszkanie. Zrób z nim, co chcesz – powiedział i wyszedł.

Wpadłam prosto w pułapkę

Następnego dnia długo nie mogłam się zmusić, żeby wstać z łóżka. Przez okno wlewało się jesienne słońce, zupełnie niepasujące do tego, co czułam w środku. Czułam się, jakby ktoś wyprał mnie z emocji – jakbym przeżyła śmierć kogoś bliskiego. Może tak właśnie się czuje człowiek, kiedy umiera coś, co długo uznawał za swoje życie.

Założyłam kurtkę i wyszłam. Musiałam gdzieś pójść. Nie wiedziałam gdzie, byle nie siedzieć między tymi pustymi ścianami. Kroki zaprowadziły mnie tam, gdzie pierwszy raz pocałowałam Jarka – za budynek firmy, na tylne schody, gdzie nikt nie zagląda. Usiadłam na zimnym betonie.

Co ja najlepszego zrobiłam… – wyszeptałam, wpatrzona w bruk.

Ale chwilę później przypomniałam sobie, jak przez lata błagałam Tomasza o uwagę. Jak robiłam jego ulubione dania, jak próbowałam ratować coś, czego on nawet nie chciał dotknąć. Nie zdradziłam miłości. Zdradziłam samotność.

Wróciłam do domu, w którym wciąż stał jego pusty kubek i niedopięta szafa. Usiadłam w kuchni i przez godzinę wpatrywałam się w przestrzeń. Nie chciałam zgrywać bohaterki. Nie szukałam rozgrzeszenia. Ale musiałam przestać sama siebie katować. Byłam kobietą, która przez lata dawała z siebie wszystko. I w końcu przestała.

Powiedziałam mu o wszystkim

Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko jego mieszkania. Było cicho, prawie pusto. Usiadł naprzeciwko mnie, jak zawsze w czarnym swetrze i z tym spokojem, którego tak mi brakowało przez lata.

Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia – powiedział, zanim zdążyłam się odezwać.

Uśmiechnęłam się blado.

– Bo prawie nie spałam.

Nie chciałam odwlekać. Wiedziałam, że muszę powiedzieć wszystko. Że Jarek zasługuje na prawdę.

– Mój mąż wie. A właściwie… wiedział od dawna. Czekał tylko, aż zrobię pierwszy krok. Chciał, żebym to ja była winna. Żebym wyszła na tę złą.

Jarek przyglądał mi się uważnie, nie przerywał.

– Powiedział, że sam nie chciał kończyć małżeństwa, więc pozwolił mi to zrobić. Po cichu. Żebym ja się z tym męczyła. Żebym ja poniosła odpowiedzialność.

Zapadła cisza.

– Monika… ja nie chcę być kimś, kto tylko łata dziury – odezwał się w końcu. – Chcę z tobą być, ale tylko jeśli ty też tego chcesz.

Spojrzałam na niego i prawie poczułam ból.

– Na razie chcę tylko być ze sobą. Przez chwilę. Po raz pierwszy.

Nie próbował mnie przekonywać. Skinął tylko głową i sięgnął po moją dłoń.

– Jeśli będziesz gotowa, będę obok.

Ten gest… był bardziej serdeczny niż wszystko, co dostałam od Tomasza przez całe nasze małżeństwo.

Naprawię chociaż siebie

Minęło pół roku. Mieszkam sama w małym wynajętym mieszkaniu na trzecim piętrze bez windy. Czasem brakuje mi tchu, gdy wracam z zakupami, ale to mój wybór. Moja samotność. Mój spokój.

Tomasz próbował się raz skontaktować – napisał, że może przesadził, że może warto porozmawiać. Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że go nienawidzę. Już nie. Ale dlatego, że wiem, jak bardzo tamten związek mnie wycisnął. Jak bardzo siebie w nim zgubiłam.

Z Jarkiem kontakt się urwał. Nie było wielkiego rozstania, kłótni, ani pretensji. Po prostu – pozwoliliśmy sobie zniknąć z życia nawzajem. Czasem łapię się na tym, że chcę do niego napisać. Ale nie robię tego. Może dlatego, że w końcu zaczęłam patrzeć na siebie nie przez pryzmat tego, kogo potrzebuję. Ale kim jestem.

W weekendy chodzę na długie spacery. Uczę się gotować tylko dla siebie. Śpię na środku łóżka i nie czekam na niczyje „dziękuję”. Są dni, kiedy czuję się silna. I takie, kiedy siadam na podłodze i płaczę bez powodu. Ale już się tego nie wstydzę.

Nie jestem bez winy. Popełniłam błędy. Ale w końcu, pierwszy raz w życiu, nie pozwalam sobie, żeby ktoś inny mówił mi, kim jestem.

– Nie wszystko da się naprawić – powiedziałam kiedyś na głos, patrząc w lustro. – Ale siebie jeszcze mogę.

Monika, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama