Reklama

Czekałam na ten wyjazd jak na zbawienie. Tydzień w SPA – bez telefonów, bez maili, bez wczesnego wstawania i stresujących spotkań z szefem. Tydzień, w którym mogłam być tylko dla siebie: leżeć w szlafroku, pić herbatę ziołową i w końcu się zrelaksować. Miałam już zaplanowane masaże, zabiegi na twarz, jogę o poranku. Mój bagaż stał spakowany, a w głowie układałam scenariusze idealnego odpoczynku. Nie spodziewałam się, że to, co miało być moim wytchnieniem, zamieni się w koszmar. Telefon, który odebrałam o siódmej rano, zmienił wszystko.

Wymarzony tydzień ciszy

Leżałam w wannie pełnej piany, patrząc w sufit i wyobrażając sobie, jak będzie wyglądać mój wymarzony tydzień. Szum wody, ciepłe światło świec, miękka muzyka w tle – właśnie tego mi brakowało od miesięcy. Planowałam, że od poniedziałku do soboty będę tylko dla siebie. Masaże gorącymi kamieniami, zabiegi na ciało, relaksujące kąpiele, basen z widokiem na las – czy mogło być lepiej?

– Zasłużyłaś na to – powtarzałam sobie w myślach. – Po tych wszystkich nadgodzinach, stresujących projektach i nieprzespanych nocach należy ci się chwila wytchnienia.

Nie myślałam o pracy. Chciałam zostawić tamten świat za sobą, choć na kilka dni. Wyłączyć służbowy telefon, wyciszyć powiadomienia, odciąć się od wiecznie marudzącego szefa i koleżanek, które potrafiły godzinami narzekać na wszystko i wszystkich. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia – w końcu miałam urlop. Tydzień dla siebie. Mój mały azyl.

Wieczorem, dzień przed wyjazdem, jeszcze raz sprawdziłam, czy mam wszystko. Kosmetyki, książki, dresy, stroje kąpielowe. Spakowałam nawet kilka maseczek do twarzy i aromatyczną herbatę, bo przecież w SPA trzeba się rozpieszczać.

Od jutra świat się dla mnie zatrzymuje – pomyślałam z uśmiechem i zgasiłam światło. Nie wiedziałam jeszcze, że ten idealny plan rozpadnie się jak domek z kart, a ja zostanę z niczym, nawet z pracą.

Telefon, który zmienił wszystko

Zadzwonił o siódmej rano. Jeszcze półprzytomna, zaspana, sięgnęłam po telefon, myśląc, że to pewnie mama albo jakiś spam. Ekran rozświetliło nazwisko, którego w tej chwili nie chciałam widzieć: Szef – Piotr. Od razu ścisnęło mnie w żołądku, serce zaczęło bić jak oszalałe. Przez chwilę zawahałam się – odebrać czy nie? Przecież miałam wolne. Ale coś mi mówiło, że jak nie odbiorę, zadzwoni jeszcze raz. I jeszcze. I będzie pisał, aż się złamię. Westchnęłam i przesunęłam palcem po ekranie.

– Halo? – wymamrotałam, starając się, by głos brzmiał spokojnie.

– Magda, przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale musimy porozmawiać. Coś się stało – Piotr brzmiał dziwnie nerwowo, a jego słowa natychmiast wyrwały mnie ze stanu półsnu.

– Co się stało? – usiadłam na łóżku, czując, jak ogarnia mnie niepokój.

– Klient, ten ważny, od projektu, zrezygnował. Musimy coś z tym zrobić. Chcę, żebyś jutro była w biurze. Zrobimy burzę mózgów, ustalimy nowy plan działania. Bez ciebie to nie ruszy – powiedział szybko, jakby się spieszył.

– Ale... ja mam urlop. Miałam wyjechać do SPA, wszystko zarezerwowane... – głos zadrżał mi ze złości.

– Wiem, ale musisz zrozumieć. Sytuacja jest wyjątkowa. Liczę na ciebie, Magda.

I tyle. Nie prośba, tylko rozkaz. Zostawiłam walizkę, wzięłam głęboki oddech i patrzyłam w ścianę. Poczułam, jak cała radość zniknęła, a zamiast niej w głowie zaczęły piętrzyć się pytania, co teraz.

Weekend, który nie był mój

Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na walizkę, której nie rozpakowałam. Czułam, jak we mnie buzują emocje: złość, rozczarowanie, bezsilność. Miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, ale przecież to nie zmieniłoby faktu, że jutro o dziewiątej muszę być w pracy, zamiast leżeć na masażu czekoladowym w luksusowym SPA. W głowie tłukło mi się pytanie: Dlaczego zawsze muszę być tą, która rezygnuje z siebie, bo ktoś inny tego potrzebuje?

Piotr napisał jeszcze kilka wiadomości, jakby chciał się upewnić, że na pewno mnie złamał. „Przepraszam, ale naprawdę musimy to ogarnąć. Wiem, że cię proszę o wiele, ale bez ciebie to nie ma sensu”. Nie odpisywałam. Nie chciałam. Ale siedziałam i patrzyłam w ekran, a każda wiadomość wbijała mi się w serce jak szpilka.

W weekend czułam się jak w klatce. Niby mogłam coś zrobić, pójść na spacer, obejrzeć film, ale wiedziałam, że wszystko już straciło sens. Każda chwila przypominała mi, co właśnie straciłam – mój tydzień ciszy, oderwania od wszystkiego, odpoczynku, który tak bardzo był mi potrzebny. Zamiast tego spędzałam czas, przewracając się z boku na bok i przeglądając bezmyślnie wiadomości na telefonie, jakbym czekała na cud.

Kiedy w niedzielę wieczorem po raz kolejny spojrzałam na tę cholerną walizkę, poczułam łzy napływające do oczu. I zrozumiałam – ten weekend nie był mój. Był dla pracy, dla Piotra, dla wszystkich, tylko nie dla mnie.

Powrót do rzeczywistości

W poniedziałek rano siedziałam w biurze, jakbym nigdy nie miała wyjechać. Kawa w kubku parowała, ale jej zapach wydawał się drażniący, a nie kojący. Piotr krążył po pokoju, gestykulując nerwowo, a ja patrzyłam na niego bez wyrazu, próbując zrozumieć, jakim cudem dałam się w to wciągnąć. Moje marzenia o odpoczynku zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Zamiast masażu była lista zadań, która wydawała się nie mieć końca.

– Magda, musisz zadzwonić do klienta i przekonać go, żeby wrócił do rozmów. Tylko ty potrafisz go ugłaskać. Wiem, że ci się uda – powiedział Piotr, a ja poczułam, jak wzbiera we mnie gniew.

– Piotr, przecież wiesz, że miałam urlop. Zrezygnowałam z niego tylko dlatego, że prosiłeś. A teraz chcesz, żebym robiła za negocjatora? – zapytałam, starając się opanować głos.

– Wiem, przepraszam, ale jesteś najlepsza. Wiesz o tym, prawda? – Piotr uśmiechnął się, a jego ton był niemal czuły, jakby mówił do bliskiej osoby.

Poczułam, jak moje serce bije szybciej, ale nie ze wzruszenia – ze złości. Wiedziałam, że to nie było szczere. To był tylko sposób na to, by mnie jeszcze bardziej w to wszystko wciągnąć. Piotr zawsze potrafił manipulować ludźmi – tym razem padło na mnie. Patrzyłam na ekran komputera, w którym czekała lista zadań, i wiedziałam, że jestem w pułapce, z której niełatwo będzie się wydostać.

Zderzenie z prawdą

Minął tydzień, a ja czułam się, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. Kolejne dni w pracy mijały jak przez mgłę – raporty, maile, niekończące się rozmowy z klientami, którzy mieli pretensje do wszystkiego. Piotr co chwilę wołał mnie do swojego biura, a ja, mimo zmęczenia, szłam, jakbym nie miała wyboru. Każde „Magda, jesteś niezastąpiona” wbijało się we mnie jak szpilka. Czułam, że coś tu jest nie tak, ale nie umiałam tego nazwać.

W piątek tuż przed wyjściem, Piotr znowu mnie zatrzymał.

– Magda, muszę ci coś powiedzieć – zaczął, kręcąc długopisem w palcach. – Przykro mi, ale musimy cię zwolnić. Sytuacja firmy jest trudna, cięcia budżetowe… Wiesz, jak jest.

– Co?! – szepnęłam, bo zabrakło mi powietrza. – Piotr, ty chyba żartujesz. Przecież tydzień temu prosiłeś mnie, żebym wróciła z urlopu!

– Tak, wiem. I naprawdę to doceniam. Ale decyzja przyszła z góry, rozumiesz? – patrzył na mnie z udawaną troską, a ja poczułam, że zaraz się rozpłaczę.

– Decyzja z góry? Naprawdę? A może po prostu potrzebowałeś kogoś, kto zrobi brudną robotę, zanim mnie odsuniesz? – wykrztusiłam, a on tylko wzruszył ramionami.

Wyszłam z biura, z twarzą gorącą od upokorzenia. Czułam, że ten tydzień, który miał być moim wytchnieniem, zamienił się w największy koszmar. Zostałam bez pracy, bez planów, z poczuciem, że dałam się oszukać.

Gorzka lekcja lojalności

Siedziałam w kuchni, patrząc w okno, jak deszcz spływa po szybie. Piłam herbatę, ale nie czułam jej smaku. Głowa była pełna myśli, a ciało zmęczone jak po maratonie, którego nawet nie chciałam biec. Tydzień, który miał być moim resetem, zakończył się stratą pracy. Piotr nawet nie zadzwonił, nie napisał. Tak po prostu wyciął mnie z układanki, jakbym nigdy nie była jej częścią. Wystarczyło, że zrobiłam, co chciał, a potem byłam mu zbędna. Czułam się oszukana, wykorzystana, a jednocześnie… w pewnym sensie uwolniona.

Bo teraz, kiedy emocje powoli opadały, zaczęłam rozumieć coś ważnego: to nie ja zawiodłam, to on nie potrafił być uczciwy. Może właśnie ten telefon o siódmej rano był pierwszym sygnałem, że coś w tym układzie było chore. Zamiast postawić granicę, dałam się wciągnąć, pozwoliłam, by praca pożarła mnie całą. A teraz? Teraz musiałam się zastanowić, co dalej. Może to był impuls, by w końcu zmienić swoje życie? Może to była lekcja, choć gorzka, która miała mi pokazać, że nikt inny nie zadba o mnie, jeśli sama tego nie zrobię?

Patrzyłam na walizkę, która wciąż stała pod ścianą, nie do końca rozpakowana. Może teraz powinnam ją spakować naprawdę – i wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie telefonów, zadań, terminów? Może czas wreszcie zrobić coś dla siebie – nie dlatego, że ktoś mnie o to prosi, ale dlatego, że tego potrzebuję.

Magda, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama