„Miałam ślub jak z bajki, ale skończyło się dramatem. Gdy nakryłam męża w garderobie, mogłam zrobić tylko jedno”
„Kiedy przyjechaliśmy na salę weselną, wszystko było idealne, ale w środku czułam niepokój, którego nie potrafiłam nazwać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kryje się za tym coś, co rozsypie całe moje życie. Nie wiedziałam, że zanim zatańczę pierwszy taniec jako żona, zatańczę też po raz ostatni jako kobieta, która wierzy w miłość”.

- Redakcja
Wszystko miało wyglądać jak z bajki. Biała suknia, muzyka kwartetu smyczkowego, zapach róż i lśniące lampki na sali, które odbijały się w kryształowych kieliszkach. Przez ostatnie miesiące żyłam tylko tym dniem – dniem, w którym miałam zostać żoną Mikołaja. Patrzyłam na niego, jak stoi obok ołtarza, pewny siebie, z tym swoim uśmiechem, który zawsze potrafił mnie rozbroić. Myślałam wtedy, że nic nie może zniszczyć naszego szczęścia.
Kiedy przyjechaliśmy na salę weselną, wszystko było idealne. Goście bili brawo, ktoś krzyknął „Sto lat!”, a ja czułam się jak bohaterka filmu. Tylko jedno psuło ten obraz – Mikołaj. Był jakby nieobecny, co chwila zerkał na telefon, uśmiechał się nie do mnie, lecz do ekranu. Tłumaczyłam to stresem. „Pewnie coś z orkiestrą”, mówiłam sobie, choć w środku czułam niepokój, którego nie potrafiłam nazwać.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kryje się za tym coś, co rozsypie całe moje życie. Nie wiedziałam, że zanim zatańczę pierwszy taniec jako żona, zatańczę też po raz ostatni w roli kobiety, która wierzy w miłość.
Nie chciałam w to wierzyć
Klaudia wyglądała blado jak ściana, kiedy podeszła do mnie między stołami. Goście śmiali się, kelnerzy roznosili tort, a ona ścisnęła mnie za nadgarstek tak mocno, że aż poczułam ból.
– Kornelia… musimy porozmawiać. Teraz – powiedziała cicho, ale w jej głosie zabrzmiał paniczny lęk.
– Co się stało? – spytałam, zerkając na salę pełną gości.
– Proszę cię, chodź na zaplecze – nalegała.
Serce zabiło mi szybciej. Przeszłyśmy przez kuchnię, między półmiskami i zapachem smażonych kotletów. Gdy drzwi się za nami zamknęły, Klaudia odwróciła się do mnie z oczami pełnymi łez.
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć… ale przed chwilą widziałam Mikołaja… z Justyną.
– Z Justyną? – powtórzyłam, nie rozumiejąc.
– Oni się całowali, Kornelia. Tam, za salą, przy garderobie.
Poczułam, jak robi mi się ciemno przed oczami. Przez sekundę myślałam, że to jakiś chory żart, że Klaudia źle widziała, że może się pomyliła.
– Nie. To niemożliwe. Przecież on… to mój mąż – wyszeptałam.
– Wiem. Dlatego tu przyszłam. Nie mogłam udawać, że nic nie widziałam.
Patrzyłam na nią, ale już jej nie słuchałam. W głowie miałam tylko jedno zdanie: „On nie mógł tego zrobić”. A jednak każdy oddech mówił mi, że właśnie to zrobił. Wyszarpnęłam się z jej dłoni i ruszyłam w stronę garderoby. Nie wiem, czego się spodziewałam – może, że ich tam nie będzie, że to pomyłka. Ale coś we mnie już pękło. Wiedziałam, że za chwilę zobaczę prawdę, której nie da się odwrócić.
Byłam na niego wściekła
Drzwi do garderoby były uchylone. Zatrzymałam się na chwilę, jakby jakaś siła próbowała mnie powstrzymać, ale wtedy usłyszałam jego głos – ten sam, który przysięgał mi miłość przy ołtarzu. Teraz brzmiał cicho, nerwowo. Pchnęłam drzwi. Mikołaj stał naprzeciw Justyny. Ona odskoczyła, jakby ktoś ją poraził prądem. On zbladł. W dłoni wciąż trzymał jej nadgarstek.
– Kornelia… – zaczął, ale nie dałam mu dojść do słowa.
– Czy ja wam przeszkadzam w świętowaniu? – zapytałam lodowatym tonem.
Nikt nic nie powiedział. Tylko muzyka z sali dudniła zza ściany, jak szyderczy akompaniament.
– To nie tak, jak myślisz… – wyjąkał Mikołaj.
– A jak? – przerwałam. – To nie twoje usta? Nie twoje ręce?
Justyna spuściła głowę. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
– Kornelia, przepraszam… My… Ja go kocham.
Te słowa przecięły powietrze jak nóż. Spojrzałam na Mikołaja, który cofnął się o krok, jakby sam się siebie bał.
– Więc to nie pierwszy raz – wyszeptałam. – Jak długo to trwa?
– Ja… pogubiłem się. To była chwila słabości… – bełkotał.
– Chwila? To był wybór. Twój wybór.
Nie krzyczałam, nie miałam już siły. W środku czułam tylko pustkę, jakby ktoś odciął mnie od powietrza. Popatrzyłam na niego ostatni raz – i zobaczyłam obcego człowieka w garniturze mojego męża. Odwróciłam się i wyszłam. Za mną wciąż grała nasza piosenka.
Straciłam wszystko
Usiadłam w bocznej salce, tuż obok drzwi kuchennych. Ręce mi drżały, serce tłukło się jak zamknięty ptak. Drzwi się otworzyły – to mama. Spojrzała na mnie, zrozumiała wszystko, zanim jeszcze zdążyłam coś powiedzieć.
– Kornelia, dziecko… co się stało? – zapytała szeptem, przykucając obok mnie.
– On mnie zdradził, mamo – wyszeptałam. – Jeszcze dziś. Z Justyną.
Mama pobladła, jakby ktoś ją uderzył. Milczała chwilę, po czym chwyciła mnie za dłonie.
– Kochanie, nie rób sceny. To już po fakcie… – zaczęła ostrożnie.
– Po jakim fakcie, mamo?! Po fakcie mojego życia, które właśnie się skończyło? – głos mi pękł, a w oczach stanęły łzy.
Cisza. Tylko gdzieś w oddali słychać było śmiechy gości. Mama chciała coś powiedzieć, ale machnęłam ręką.
– Nie bronię go – powiedziała w końcu. – Ale zastanów się, czy chcesz, żeby wszyscy to widzieli.
– Tak, chcę – wyszeptałam. – Niech zobaczą, jak wygląda prawda.
Wstałam. Wróciłam na salę, gdzie czekał zespół i zniecierpliwieni goście. Mikołaj stał pośrodku, z wymuszonym uśmiechem, jakby nic się nie stało. Orkiestra już miała zagrać nasz pierwszy taniec. Podniosłam mikrofon.
– Nie zatańczę z mężczyzną, który zdradził mnie w dniu ślubu – powiedziałam spokojnie.
Zrobiło się cicho. Ktoś upuścił kieliszek, ktoś inny zakrył usta dłonią. Mikołaj zamarł.
– Kornelia, proszę… – zaczął, ale ja już szłam w stronę drzwi.
Muzyka, która miała być tłem naszego szczęścia, grała dalej – szyderczo i obco. Wtedy zrozumiałam, że nie tylko straciłam męża, ale też wszystko, w co wierzyłam.
Nie zamierzałam udawać
Siedziałam na łóżku w sukni ślubnej, która teraz wyglądała jak kostium z czyjegoś złego snu. Makijaż dawno spłynął, włosy miałam potargane, a w dłoniach ściskałam bukiet zwiędłych róż. W pokoju panowała cisza, tylko zegar na ścianie tykał nieubłaganie, przypominając, że świat wcale się nie zatrzymał, choć moje życie właśnie tak zrobiło. Klaudia weszła bez pukania. W rękach trzymała kubek gorącej herbaty. Usiadła obok mnie.
– Nic nie mów – poprosiłam. – Wiem, że miałaś rację.
– Nie o to chodzi – odparła cicho. – Chcę, żebyś wiedziała, że zrobiłaś dobrze. Nie każda kobieta miałaby w sobie tyle odwagi.
Pokręciłam głową.
– Odwagi? Raczej wstydu. Cała sala patrzyła, jak się rozsypuję.
Klaudia położyła dłoń na mojej.
– Nie rozsypałaś się. Ty się uwolniłaś.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Uwolniłam? Od czego? Od miłości, w którą wierzyłam jak idiotka? Od człowieka, dla którego oddałabym wszystko?
– Nie byłaś ślepa, Kornelia. Po prostu wierzyłaś. A to nie to samo – powiedziała spokojnie.
Jej słowa zapadły we mnie jak ciężar. Zsunęłam z palca obrączkę. Była zimna, jakby już dawno nie należała do mnie. Położyłam ją na stoliku obok i wyszeptałam:
– Nie potrzebuję symbolu, który już nic nie znaczy.
Wtedy dopiero pozwoliłam sobie płakać – nie z rozpaczy, lecz z ulgi. Bo po raz pierwszy od miesięcy nie musiałam udawać szczęśliwej.
To był koniec
Tydzień później spotkaliśmy się w parku. Nie wiem, po co tam przyszłam – może z ciekawości, może po to, żeby zobaczyć, jak wygląda człowiek, który w jednym dniu potrafił zniszczyć czyjeś życie. Stał przy ławce, z opuszczoną głową. W dłoniach trzymał bukiet białych tulipanów – tych samych, które niósł do ołtarza.
– Kornelia… błagam, posłuchaj mnie – zaczął. – Popełniłem straszny błąd. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Justyna… to nic nie znaczyło. Ja cię kocham.
Zaśmiałam się krótko, bez radości.
– Zdrada w dniu ślubu to nie błąd, Mikołaj. To wybór.
– Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale bałem się, że mnie zostawisz…
– I miałeś rację. Teraz już nie musisz się bać, bo to już koniec.
Patrzył na mnie bezradnie, jakby naprawdę wierzył, że kilka słów cofnie to, co się wydarzyło.
– Nie umiem bez ciebie żyć – powiedział cicho.
– To lepiej się naucz – odpowiedziałam.
Zapadła cisza. W oddali bawiły się dzieci, słońce zachodziło powoli za drzewami. W tamtej chwili poczułam dziwny spokój. Nie ulgę, nie radość – raczej pustkę, która nie bolała już tak jak wcześniej. Kiedy odszedł, usiadłam na ławce i otworzyłam nasz niedokończony album ślubny. Pierwsze zdjęcie – ja w sukni, on obok, uśmiechnięty. Obok miejsce na zdjęcie z pierwszego tańca, puste.
– Nie zatańczyliśmy go – szepnęłam. – I dobrze. Bo to miał być nowy początek. A okazał się końcem.
Kornelia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zasiał nasionko i na tym skończyło się tatusiowanie. Ani razu nie przewinął dziecka i nie wziął go na ręce”
- „Syn zrobił ze mnie darmową opiekunkę do dzieci. Gdy poprosiłam o parę groszy i odrobinę szacunku, wypiął się na mnie”
- „Narzeczony zostawił mnie przed ołtarzem. Szybko wyszło na jaw, że to był najlepszy prezent ślubny, jaki mogłam dostać”

