„Miałam dość nudnego życia emerytki. Na Mazurach zrozumiałam, że na naukę pływania i miłość nigdy nie jest za późno”
„Kilka dni później pan Marek zaproponował wspólne pływanie, zanim reszta gości się obudzi. Rankiem było chłodno, ale ruch szybko mnie rozgrzał. Płynęliśmy obok siebie, słyszałam tylko plusk i własny oddech”.

- Redakcja
Pięć lat temu przeszłam na emeryturę, trzy lata temu zostałam wdową. Od tamtej pory nauczyłam się, że cisza w mieszkaniu potrafi być głośniejsza niż ruchliwa ulica. Trzypokojowe mieszkanie w centrum, kiedyś pełne zapachów z kuchni i śmiechu, dziś jest jak muzeum, w którym eksponatem jestem ja sama. Telewizor gra, żeby zagłuszyć myśli. Zegar w kuchni tyka, jakby odliczał dni do mojego końca.
Ania, moja jedyna córka, bywa głosem w telefonie. Raz w tygodniu, czasem rzadziej.
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, oddzwonię – rzuca, i nie oddzwania.
Gdy już pogadamy, rozmowy przypominają listę sprawunków: czy wzięłam leki, czy zapłaciłam rachunki, czy mam w lodówce coś do jedzenia. Ani słowa o tym, jak się czuję, czy się nie duszę w tej samotności. Kiedy zapraszam ją na obiad, mówi:
– Nie mam czasu, mamo, może w przyszłym miesiącu.
W przyszłym miesiącu też nie ma czasu.
Żyłam w rutynie
Pewnego ranka przy kawie otworzyłam gazetę. Między reklamą plastrów na odciski a ogłoszeniem o sprzedaży garażu zobaczyłam niewielki tekst: „Pensjonat nad jeziorem zaprasza seniorów na letni wypoczynek. Drewniany taras, widok na wodę, domowe obiady”. Czytałam te słowa kilka razy. I nagle wiedziałam – pojadę. Nie pytałam Ani o zdanie, bo odpowiedź już słyszałam w głowie: „Po co ci to?”.
Spakowałam się w jeden dzień. O moim wyjeździe powiedziałam jej dopiero w dniu, kiedy miałam wyjść z domu.
– W tym wieku to lepiej kijki wziąć i chodzić po parku – mruknęła.
Autobus wysadził mnie na przystanku w wiosce, kilkaset metrów od jeziora. Droga prowadziła w dół, pachniało sosnami i wilgotnym piaskiem. Pensjonat okazał się drewnianym domem z białymi balustradami na tarasie. Woda za nim była tak spokojna, że odbijała każdy obłok.
To był impuls
Z domu wyszedł mężczyzna w krótkich spodenkach i sportowej koszulce, z opaloną twarzą i spracowanymi dłońmi. Zatrzymał się przy mnie i bez słowa chwycił moją walizkę.
– Pokoje są na górze – powiedział, idąc przodem. – A jezioro… no, sama pani zobaczy.
Poszłam za nim, czując, jak zapach żywicy miesza się z czymś, czego od dawna brakowało mi w powietrzu – obietnicą, że może jeszcze coś mnie w życiu zaskoczy.
Następnego dnia po przyjeździe wstałam wcześnie. Słońce dopiero przebijało się przez zasłony, a w powietrzu czuć było zapach wilgotnej trawy. Zeszłam na dół, żeby napić się kawy. W jadalni siedział ten sam mężczyzna, jak się okazało – pan Marek, właściciel pensjonatu. Przeglądał jakieś papiery, ale kiedy mnie zobaczył, odłożył je na bok.
– Jak się spało? – zapytał.
– Dobrze, choć trochę za cicho – odpowiedziałam półżartem. – W mieście zawsze coś słychać.
– To się pani szybko odzwyczai – uśmiechnął się. – My tu lubimy spokój, ale mamy też swoje atrakcje. Chciałem zapytać, czy potrafi pani pływać.
Chciałam czegoś nowego
Roześmiałam się, choć wcale nie było mi do śmiechu. Pływać… ja, która zawsze bałam się wody powyżej kolan.
– Nie, nie potrafię – przyznałam. – I raczej już się nie nauczę.
– A właśnie, że się pani nauczy. Mamy świetne warunki, a ja jestem byłym ratownikiem. Będzie bezpiecznie.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam, że robi mi się gorąco na samą myśl o wejściu do jeziora. Chciałam zmienić temat, ale wtedy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię córki.
– Mamo, i jak tam w tym twoim pensjonacie? – usłyszałam w słuchawce.
– Jest ładnie. Właściciel nawet zaproponował, że nauczy mnie pływać.
– Ty? Pływać? W tym wieku? – prychnęła. – Lepiej kup kijki i spaceruj po lesie, przynajmniej się nie utopisz.
Zrobiło mi się przykro. Zawsze miała w sobie nutę ironii, ale dziś poczułam się jak dziecko, z którego ktoś się naigrywa. Po rozmowie długo siedziałam przy stole, patrząc na parę unoszącą się znad filiżanki. Myślałam o tym, co powiedziała. Może miała rację, może nie powinnam się wygłupiać. A może… właśnie powinnam spróbować, żeby udowodnić sobie, że jeszcze nie wszystko jest dla mnie zamknięte.
Namówił mnie
– To jak, pani Ireno? – pan Marek spojrzał na mnie wyczekująco. – Jutro rano możemy zacząć od prostych ćwiczeń.
– Jeszcze się zastanowię – odpowiedziałam, ale w środku już czułam, że chyba podjęłam decyzję.
Rano obudziło mnie stukanie w drzwi. Pan Marek czekał już na korytarzu, ubrany w szorty i koszulkę, z ręcznikiem przerzuconym przez ramię. Zaprosił mnie nad jezioro. Szłam obok niego w milczeniu, czując, jak każdy krok przybliża mnie do czegoś, czego przez całe życie unikałam.
Woda lśniła w słońcu, a tafla była gładka jak szkło. Wzdłuż brzegu stało kilka leżaków, na których siedzieli goście pensjonatu. Pan Marek podał mi rękę, kiedy wchodziłam na drewniany pomost.
– Najpierw zejdziemy po drabince, powoli – powiedział spokojnym, pewnym głosem. – Oddychaj głęboko i patrz przed siebie.
Byłam przerażona
Zanurzyłam stopy i od razu przeszył mnie chłód. Wzdrygnęłam się, ale pan Marek był tuż obok. Powtarzał, że dam radę, że to tylko pierwszy krok. Woda sięgała mi do pasa, kiedy zatrzymałam się, czując jak serce bije szybciej.
– Jeszcze kawałek – zachęcał. – Połóż się na wodzie, będę cię trzymał.
Zrobiłam, co kazał. Napięcie w ramionach było tak silne, że prawie drżałam, ale po chwili poczułam, że ciało unosi się samo. Poczułam dumę, choć wciąż byłam daleka od tego, by nazwać się odważną. Kiedy wyszłam z wody, podeszła do mnie jedna z pensjonariuszek.
– I jak poszło? – zapytała z uśmiechem.
– Lepiej, niż myślałam – odpowiedziałam, czując ciepło na policzkach.
Tego dnia pierwszy raz od dawna poczułam ekscytację na myśl o kolejnym poranku.
Spodobało mi się
Kilka dni później pan Marek zaproponował wspólne pływanie, zanim reszta gości się obudzi. Rankiem było chłodno, ale ruch szybko mnie rozgrzał. Płynęliśmy obok siebie, słyszałam tylko plusk i własny oddech. Kiedy wróciliśmy na pomost, pan Marek sięgnął do kieszeni i podał mi muszlę małży, na której markerem napisane było: „Wracaj, tu się zaczęło”.
– Pomyślałem, żebyś miała powód, żeby tu wrócić – powiedział.
– A pan często rozdaje takie muszle? – zapytałam, próbując ukryć zakłopotanie.
– Tylko jedną – odpowiedział z uśmiechem.
Schowałam ją do kieszeni, czując, że w tej chwili między nami wydarzyło się coś, o czym oboje woleliśmy nie mówić.
Tęskniłam za nim
Wróciłam do miasta, do swojego domu. Ulice były szare, a w mieszkaniu panowała cisza. Muszla leżała na półce w kuchni i za każdym razem, gdy na nią patrzyłam, przypominałam sobie jezioro o poranku.
Pewnego dnia w skrzynce znalazłam list. Był od pana Marka. Pisał, że jeśli mam ochotę, zaprasza mnie na sierpniowy spacer nad jeziorem. Długo trzymałam kopertę w rękach, zanim zadzwoniłam na dworzec, żeby sprawdzić rozkład pociągów.
W drodze czułam lekki niepokój, ale też radość. W przedziale siedziała starsza kobieta, która przyglądała mi się uważnie.
– Do kogo pani jedzie, że aż tak się uśmiecha? – spytała.
– Do znajomego – odpowiedziałam krótko.
Kiedy wysiadłam, Marek czekał przy stacji.
– No, mówiłem, że wrócisz – przywitał mnie.
I wtedy pomyślałam, że może rzeczywiście miał rację.
Irena, 64 lata
Czytaj także:
- „W pociągu przez Alpy miałam podziwiać widoki. Zupełnie się nie spodziewałam, co odkryję między Szwajcarią a Włochami”
- „Wśród wiejskiego pola straciłam nadzieję, zasięg i serce. Z tarapatów uratował mnie ktoś, kogo bardzo dobrze znałam”
- „Wśród krzaków jeżyn poznałam smak słodkiego uczucia. Przekonałam się, że nawet dojrzałe owoce mogą boleśnie ukłuć”

