„Nie miałam chrapki na zięcia, ale uwiodłam go, bo chciałam zemścić się na córce. Sama wpakowałam się w to bagno”
„Miałam ochotę dotknąć jego dłoni, ale się powstrzymałam. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie dziś. Ale pierwszy kamień został rzucony. Bo prawda była taka, że już wtedy nie było we mnie tylko współczucia. Była też ciekawość. Pokusa. I coś, czego nie chciałam jeszcze nazwać”.

Kiedy wyszłam ponownie za mąż, zamiast życzeń usłyszałam, że się ośmieszam. Że to jest „żenującą fanaberią starej kobiety”. Sylwia odcięła mnie jak zgniły owoc. Bez słowa, bez próby rozmowy. Tylko zimne spojrzenie, potem cisza. I tak zostałam sama – z nowym mężem, który zniknął szybciej, niż się pojawił, i z pustką w sercu.
A potem pojawił się on – Mateusz. Mąż Sylwii. Mój zięć. Nigdy nie traktowałam go poważnie, z początku był dla mnie tylko cieniem u jej boku. Ale im częściej go widywałam, tym wyraźniejszy stawał się jego cień… i mój głód. Głód uwagi, czułości, rozmowy. Mateusz zaczął mówić. Ja zaczęłam słuchać. A potem... przestałam tylko słuchać.
To nie jest historia o miłości. To historia o zemście, która wymknęła się spod kontroli. O kobiecie, która chciała odzyskać godność... i zatraciła siebie.
Intymna rozmowa
Sylwia wyjechała na trzydniową delegację do Krakowa. Zostawiła mnie i Mateusza samych, bez cienia niepokoju – jakby nie istniało żadne „zagrożenie”. Jakby uznała mnie za przezroczystą, zbyt starą, by komukolwiek zawrócić w głowie. A może po prostu nie uznała, że mam serce. Tego wieczoru zaproponowałam Mateuszowi wspólną kolację.
– Sylwia od miesięcy traktuje mnie jak powietrze – powiedział w pewnym momencie. Nie patrzył na mnie, tylko w ciemność za oknem. – Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnie przytuliła.
– Ona zawsze była chłodna. Od dziecka. Ale to nie twoja wina – odparłam, zaskakując samą siebie łagodnym tonem. Zazwyczaj nie mówiłam o córce dobrze.
Mateusz milczał przez chwilę, po czym spojrzał na mnie, jakby dopiero wtedy mnie zobaczył.
– Nie wiem, dlaczego to mówię… – mruknął, bawiąc się obrączką.
– Bo ja cię słucham. A ona przestała – powiedziałam cicho, z trudem ukrywając, jak mocno bije mi serce.
Cisza między nami była gęsta jak dym. Miałam ochotę dotknąć jego dłoni, ale się powstrzymałam. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie dziś. Ale pierwszy kamień został rzucony.
Bo prawda była taka, że już wtedy nie było we mnie tylko współczucia. Była też ciekawość. Pokusa. I coś, czego nie chciałam jeszcze nazwać.
Noc, która zmieniła wszystko
Sylwia nie wróciła. Miała przedłużoną delegację, a ja – pretekst, by zostać na noc. Mateusz zapytał, czy nie chcę herbaty. Zamiast tego przyniosłam butelkę czerwonego. „Lepsze na sen” – zażartowałam. On się uśmiechnął. W tym uśmiechu było coś chłopięcego, coś, czego Sylwia chyba nigdy nie zauważała.
Gadaliśmy przy kuchennym stole, coraz bardziej pozbawieni swojej zbroi. Mateusz opowiadał o tym, jak kiedyś chciał zostać muzykiem, ale Sylwia powiedziała, że to „dziecinne”. Że trzeba mieć plan, a nie marzenia.
– I teraz siedzę w pracy, której nienawidzę, w domu, który nie pachnie już domem – powiedział nagle. – A potem wracam tu i… pani jest jedyną osobą, która mnie słyszy.
Nie odpowiedziałam. Wzięłam jego dłoń w swoją. Nie cofnął jej. Przez chwilę po prostu trwaliśmy – ręka w rękę, oddech w oddech. Potem on nachylił się lekko. I wszystko przestało istnieć.
Nie było Sylwii. Nie było zasad. Nie było „teściowa” i „zięć”. Był dotyk, ciepło, głód bliskości, który aż bolał. To nie była namiętność jak z romansu – była to rozpaczliwa potrzeba. Ciał, które od dawna były niewidzialne.
Po wszystkim Mateusz usiadł na skraju łóżka, wciągając powoli spodnie.
– Nie… nie powinniśmy – szepnął.
– Już się stało – odpowiedziałam chłodno, jakby to mnie nie dotyczyło.
– Dlaczego…?
Nie odpowiedziałam. Ale w myślach wrzasnęłam: Bo chcę, żeby ona cierpiała tak jak ja. Bo nie zasłużyła, żeby mieć wszystko, a ja nic.
A potem zapadło milczenie.
Triumf i pustka – tańczyły we mnie razem. A ja, naga i splątana z jego zapachem, czułam, że coś we mnie właśnie pękło.
To słowo odbijało mi się echem w głowie
Od tamtej nocy Mateusz nie patrzył mi już prosto w oczy. Bywał spięty, przy mnie nerwowo pociągał rękaw bluzy, unikał dotyku. Ja... udawałam, że wszystko jest jak zawsze. Gotowałam jego ulubioną zupę, zostawiałam mu wiadomości na żółtych karteczkach. „Zrobiłam kompot, weź do pracy”. „Dobrze ci w tej koszuli”. „Nie zapomnij się uśmiechać”. Jak matka. Jak kochanka. Jak cień.
Sylwia wróciła i od razu coś poczuła. Oczywiście nie przyznała się, ale widziałam, jak obserwuje Mateusza kątem oka. Jak dotyka go niby mimochodem, jak sprawdza jego telefon, jak szuka w jego spojrzeniach zdrady. I to wtedy usłyszałam. Przez przypadek.
Stałam w przedpokoju, szukając parasola, kiedy głosy z salonu stłumiły mi oddech. Stałam bez ruchu, jak wrośnięta w ścianę.
– Ona coś wie. Albo coś czuje – powiedziała Sylwia. Jej głos był twardy, jak ostrze.
– Przestań. Nie rób z niej potwora – odpowiedział cicho Mateusz.
– Ona jest potworem. Znasz ją za krótko – wycedziła.
Te słowa wbiły mi się w pierś jak nóż. Potwór. Potwór. To słowo odbijało mi się echem w głowie, jakby ktoś je wyrył na ścianach mojego wnętrza.
Uciekłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Patrzyłam na swoją twarz w lustrze. Zmarszczki, które nie bolały. Oczy, które kiedyś świeciły. Usta, które teraz drżały.
Zemsta? To już nie była zemsta. Już nie chodziło o Sylwię. Chodziło o niego. O jego dłonie, o jego uwagę. O jego bezbronność, którą wzięłam sobie jak łup. Chciałam czegoś więcej.
Ale wiedziałam, że to uczucie nie ma prawa istnieć. Że jestem kobietą, której nie wolno pragnąć.
Konfrontacja z córką
To było popołudnie jak każde inne – pozornie. Sylwia wróciła wcześniej z pracy, włosy jeszcze spięte, twarz bez makijażu. Zastałam ją w kuchni, wpatrzoną w kubek z niedopitą kawą. Wiedziałam, że coś się wydarzy. Czułam to jak burzę w kościach.
– Usiądź – powiedziała spokojnie, bez tonu. Jak sędzia.
Usiadłam. Przez chwilę była cisza. Dłuższa niż powinna. A potem ona wyciągnęła z kieszeni telefon i położyła go na stole.
– Wiesz, że jestem inteligentna. I wiem, kiedy ktoś mi kłamie. A Mateusz ostatnio tylko kłamie.
Zamarłam. Spojrzałam na nią. Nadal była spokojna, ale w jej oczach już buzowało.
– Chcesz mi coś powiedzieć, mamo?
Przez moment miałam ochotę skłamać. Obrócić wszystko w żart. Ale nie umiałam. Już nie.
– Tak – odpowiedziałam. – Zrobiłam to. Byłam z nim. Przespałam się z twoim mężem.
Sylwia nie drgnęła. Patrzyła na mnie długo. Potem jej dłoń drgnęła, jakby miała ochotę rzucić we mnie tym kubkiem, który tak uparcie trzymała.
– Z moim mężem? Jak ty mogłaś?
– Zrobiłam to, bo mnie przekreśliłaś – wyrzuciłam z siebie. – Bo przestałaś mnie widzieć. Bo dla ciebie nie istnieję. A ja... Ja też chciałam istnieć.
– Więc go sobie, weź – syknęła. – Już nie mam was obojga. Ani ciebie, ani jego.
Wyszła. Powoli, bez pośpiechu. Nawet drzwiami nie trzasnęła. Mateusz zniknął jeszcze tego samego dnia. Nie odezwał się, nie spojrzał, nie pożegnał. Odsunął się jak cień, który już wie, że był tylko przejściowy.
A ja?
Zostałam z satysfakcją, która przekształciła się w pustkę. Z poczuciem zwycięstwa, które smakowało jak popiół.
Cisza po wszystkim
Mieszkanie było puste. Ściany brzmiały echem dawnych rozmów, talerze w zlewie jakby krzyczały, że już nikt nie usiądzie przy tym stole. Posprzątałam wszystko mechanicznie – filiżankę po Sylwii, sweter Mateusza zostawiony na oparciu krzesła, jego szczoteczkę do zębów. Nawet nie zapytał, czy może ją zabrać.
Usiadłam na sofie i patrzyłam przed siebie. Przez chwilę myślałam, że może we śnie cofnę się w czasie – do tamtej rozmowy przy winie. Że jeśli nie wezmę go za rękę, to... to nic się nie stanie. Ale wiedziałam, że to nie był przypadek. Że to wszystko miało się wydarzyć. Bo ja tego chciałam.
Sięgnęłam po długopis. Napisałam list. Do Sylwii. Nie jako matka, ale jako kobieta. Taka jak ona – zawiedziona, wściekła, zraniona. Pisałam o samotności, która kruszy człowieka jak lód pod nogami. O pragnieniu bycia dostrzeżoną, o potrzebie zemsty, która przyszła zamiast przebaczenia. Nie prosiłam o wybaczenie. Nie miałam do tego prawa.
Mateusz nie odezwał się nigdy więcej. Nie wiem, gdzie jest. Może wrócił do niej. Może odszedł. Może spotkał kogoś innego. Nie pytam.
Barbara, 57 lat
Czytaj także:
- „Żona ma mnie za niedojdę i strofuje mnie przy znajomych. Dla niej jestem nikim, a sąsiedzi uważają mnie za bohatera”
- „Moje małżeństwo było zimne jak wczorajszy schabowy. Sąsiadka z dołu zaoferowała mi gorący obiad i pikantny deser”
- „Dom marzeń pochłonął nasze oszczędności i młodość. Mam piękne wnętrza, ale z mężem mijamy się jak obcy ludzi”

